Zanim zaczniesz czytać, proszę zajrzyj do zakładki CEL BLOGA;
4116 słów przed Wami, więc miłej lektury!
______________________
Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale nie wiedziałam, że stanie się to tak szybko. Dziś zostawiam za sobą wszystko, co działo się w czterech ścianach mojego domu. Chociaż nie wiem, czy mogę nazwać go domem. Ja nie mam domu. Przynajmniej w tej chwili. W tej chwili mam tylko samochodowy dach nad głową, skórzane siedzenie pod tyłkiem, niezręczną ciszę wokoło i brunetkę o krągłych rysach twarzy. Nazywa się Robyn, pracuje w opiece społecznej i co chwilę posyła w moją stronę pocieszające (choć naprawdę takie nie są) uśmiechy. Bawię się nitką od swoich starych dżinsów, w których sama zrobiłam dziury, aby dodać im uroku. Zaciskając cienką nitkę na palcu, zastanawiam się jak będzie wyglądać życie w moim nowym domu. Czy będę dzielić z kimś pokój i czy ludzie tam, to nie będą kompletne świrusy? Może ja też jestem świruską i nawet nie zdaję sobie z tego sprawy?
4116 słów przed Wami, więc miłej lektury!
______________________
Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale nie wiedziałam, że stanie się to tak szybko. Dziś zostawiam za sobą wszystko, co działo się w czterech ścianach mojego domu. Chociaż nie wiem, czy mogę nazwać go domem. Ja nie mam domu. Przynajmniej w tej chwili. W tej chwili mam tylko samochodowy dach nad głową, skórzane siedzenie pod tyłkiem, niezręczną ciszę wokoło i brunetkę o krągłych rysach twarzy. Nazywa się Robyn, pracuje w opiece społecznej i co chwilę posyła w moją stronę pocieszające (choć naprawdę takie nie są) uśmiechy. Bawię się nitką od swoich starych dżinsów, w których sama zrobiłam dziury, aby dodać im uroku. Zaciskając cienką nitkę na palcu, zastanawiam się jak będzie wyglądać życie w moim nowym domu. Czy będę dzielić z kimś pokój i czy ludzie tam, to nie będą kompletne świrusy? Może ja też jestem świruską i nawet nie zdaję sobie z tego sprawy?
Zanim
wsiadłam do dużego, czarnego SUV'a, Robyn dała mi egzemplarz
pospinanych ze sobą kartek. Mały druczek, ciągnął się przez
trzydzieści stron A4. Mimo wszystko przeczytałam to (okay, może
pominęłam parę akapitów...). Cały tekst opisywał Ośrodek
Colorado Springs. Pisało tam coś o 4 blokach i paru innych
rzeczach. Najbardziej w pamięć zapadł mi ten, pod nazwą "Oddział
Psychiatryczny". Ciekawe, czy będę na takim oddziale. Będą
mi podawać różnokolorowe tabletki i przywiązywać do łóżka
skórzanymi pasami? Tak zazwyczaj wygląda to na filmach.
Każdy
z bloków był dokładnie opisany, ale ja przeczytałam tylko o tych,
które mnie interesowały. O oddziale psychiatrycznym oraz o tym dla
"niegrzecznych dzieci", (bo tak sobie go nazwałam), czyli
poprawczak. Robyn nie mówiła za dużo o tym miejscu, twierdząc, że
wszystkiego dowiem się jak już tam będziemy.
Wsiadając
do SUV'a, stwierdziłam, iż nic nie może być gorsze od tego co już
przeszłam i z tą samą myślą wysiadam z samochodu.
Ośrodek
nie wygląda strasznie, upiornie, czy jakkolwiek ludzie wyobrażają
sobie takie właśnie miejsca. Jest pięciopiętrowy, wykonany z
czerwonej cegły. Okna są duże, ułożone w równych rzędach.
Jestem pewna, że jeśli przesunęłabym po jednym z nich palcem,
biała farba zaczęłaby się odklejać jak za dotknięciem magicznej
różdżki. Drzewa dookoła budynku są wysokie, a liście zaczynają
się złocić ze względu na zbliżający się miesiąc październik.
-
Gotowa? - pyta Robyn, stawiając bordową walizkę przy moim boku.
Potakuję, siląc się na uśmiech, ponieważ tak naprawdę nie wiem,
czy jestem na to gotowa. Na co w sumie mam być gotowa? To nowe
otoczenie, ludzie.
Nie
przepadam za ludźmi. W szkole nigdy nie miałam nikogo bliskiego,
ale też nie uczęszczałam do niej za często. Nie wiem jak to jest,
mieć najlepszą kumpele, gardzić grupą nerdów, zarozumiałych
sportowców i pustych dziewcząt w różu... lecz nie o to chodzi.
Tutaj, w Ośrodku Colorado Springs, każdy coś przeszedł i każdy
ma swoją, pełną bólu i tajemnic historię. Jak wiele, może ich
być? Być może to co wydarzyło się mnie, to jedno wielkie n i c.
Pokonujemy
metalową bramę, która skrzypi charakterystycznie. Zaraz potem
kółka walizki, którą wlokę za sobą szurają po betonowym
chodniku. Obijają się o schody i moje nogi, kiedy chcemy dostać
się do środka. Wzdycham z ulgą, gdy Robyn otwiera mi ogromne drzwi
wykonane z ciemnego, lakierowanego drewna. Nie spodziewam się
pięciogwiazdkowego hotelu, wręcz przeciwnie. To nie wygląda źle.
Trochę jak przeciętna szkoła, tylko brak tu podłużnych szafek
przy ścianach i dzwonków nad nimi. Jest przerażająco cicho i nie
wiem dlaczego wzbudza to we mnie pewny rodzaj strachu i zwątpienia.
Nie ma nikogo, dopóki mój wzrok nie pada na szczupłej sylwetce,
niemal ślizgającej się w szpilkach po betonowej podłodze. Jej
blond włosy są spięte w schludny kucyk i nie udaje mi się
dostrzec niczego więcej, ponieważ znika za jakimiś otwartymi
drzwiami. Słyszę stukot jej szpilek rozchodzący się echem po
budynku. Patrzę na Robyn z podniesioną brwią, a ona tylko uśmiecha
się trochę zmieszana.
-
Zaczekaj tu, dobrze?
-
Jasne - odpowiadam cicho.
Robyn
idzie w kierunku drzwi, za którymi znikła szalona blondynka.
Pozwalam sobie rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym właśnie
stoję. Po mojej lewej stronie ciągnie się długi korytarz, tak jak
i po prawej i naprzeciwko. Są tu schody na górę i tablice z
różnymi ogłoszeniami. Nie mam czasu, żeby je przeczytać. Robyn
wraca wraz z zakręconą dziewczyną, która teraz zmierza spokojnie
w moją stronę, a ja jestem wstanie zobaczyć wszystkie jej zęby.
Ma komplet.
Na
pierwszy rzut oka wydaje się być sympatyczna. Pierwszy raz dzisiaj
uśmiecham się szczerze. Podaje mi swoją delikatną, ciepłą dłoń.
Może po prostu jej uśmiech jest zaraźliwy.
-
Cześć, jestem Barbara i będę twoją opiekunką tutaj - mówi, a
jej niebieskie oczy świecą się w podnieceniu.
-
Hope - przedstawiam się. Nie mam nic więcej do powiedzenia, ale to
chyba wystarcza Barbarze.
-
Więc, możecie się już pożegnać - spogląda to na mnie, to na
Robyn. Krągła brunetka w okularach podchodzi do mnie i lekko muska
moje ramię.
- Do
zobaczenia wam - żegna się i wychodzi.
Barbara
bierze moją walizkę, na co od razu protestuję.
-
Później się nią zajmiemy - wyjaśnia i zanosi do pokoju, do
którego wcześniej tak się śpieszyła. Słyszę z niego jakieś
głosy i już wiem, że nie jesteśmy tu same. Ta myśl jest
pocieszająca. - To taki nasz pokój, gdzie siedzą nauczyciele,
opiekunowie i tak dalej - uśmiech nie schodzi z jej ust. - Oprowadzę
cię i wyjaśnię parę rzeczy, okay?
-
Gdzie teraz jesteśmy? - dopytuję.
Mam
masę tego typu pytań i cieszę się, że ktoś udzieli mi na nie
odpowiedzi. Barbara (mimo, że znam ją mniej niż minutę), wydaję
się naprawdę zakręcona i jest w niej coś, co sprawia, że to
miejsce nabiera kolorów. Trudno jest powiedzieć, że taka placówka
to miejsce dla niej idealne. Pewnie sprawdziłaby się w innych
zawodach tego typu. Jeśli praca tutaj jest tym co kocha, to zapewne
idzie jej to świetnie. Jest otwarta i miła. Oto co zaobserwowałam
w ciągu tej nie-minuty.
-
Jesteśmy w bloku A, czyli oddziale dla osób uzależnionych -
zaczyna w sposób, jakby recytowała wiersz. Pewnie musi mówić to
za każdym razem, gdy ktoś nowy tu przyjeżdża. - Jest tu raczej
mało ludzi i większość przychodzi na grupowe spotkania o godzinie
czternastej, piętnastej. Na tym piętrze jest także sala
gimnastyczna oraz dwa wyjścia na zewnątrz. Pokaże ci.
Zaczynamy
iść w nieznanym kierunku przez jeden z pustych korytarzy. Są tu
białe drzwi, w różnych odległościach od siebie, a przy każdym z
nich metalowe tabliczki, z numerem pokoju, co się w nim znajduję,
do czego służy, bądź kto go zamieszkuje.
-
Dlaczego nikogo tutaj nie ma?
Barbara
spogląda na swój srebrny zegarek zawieszony na szczupłym
nadgarstku. Jej dłonie wyglądają na zadbane i przez moment
zastanawiam się ile ma lat i jak długo zagrzewa tu swoje miejsce
jako opiekunka.
-
Jest szesnasta, wszyscy są u siebie w pokojach, przez godzinę lub
dwie. Zależy od planu dnia - patrzy na mnie i znów, cóż...
uśmiecha się.
Dlaczego
wydaje mi się, że kompletnie nie pasujesz do tego miejsca? - to
pytanie zostawiam dla siebie.
-
Planu dnia? - marszczę brwi.
-
Każdy ma swój plan dnia. Ty też go dostaniesz. Pewnie jest już
przygotowany.
Okay.
Wow. Wszystko jest tutaj takie zorganizowane. Jak to działa? Ile
ludzi musi tutaj pracować? Wchodzimy do bloku sportowego. Unosi się
tutaj ciężki zapach dezodorantów, zmieszanych z potem i feromonami
nastolatków. Ten, akurat krótki korytarz, jest bardziej oświetlony.
Słońce przedziera się do murów ośrodka, rozjaśniając wszystko
dookoła. Oranże ścian w bloku sportowym zlewają się ze światłem.
Całość tworzy ciepłą atmosferę.
-
Tutaj jest duża sala - otwiera szerokie drzwi.
Sala
jest nowoczesna, z kolorowym parkietem, koszami do koszykówki po obu
przeciwległych ścianach, a całe boisko jest zrobione na wzór
boiska do piłki siatkowej.
-
Wszyscy przebierają się w swoich pokojach, z różnych powodów.
Nie ma tutaj szatni, ale są prysznice, tak jak na każdym piętrze.
Pokaże ci te, z których będziesz mogła korzystać, kiedy tylko
będziesz mieć na to ochotę.
Barbara
pokazuję mi także spore drzwi, identyczne do tych, które są od
strony wejściowej budynku. Prowadzą na zewnątrz. To "zewnątrz"
wygląda tak, że jest to trochę zieleni, a wszystko otoczone jest
licznymi korytarzami ukrytymi za czerwoną cegłą. Wszystko tworzy
zamknięty kwadrat. Jest ich dwoje. Jeden, należący do bloku
sportowego, z boiskiem do bejsbolu otoczonym wysokimi siatkami, które
sięgają trochę ponad dach ośrodka. Drugie podwórko, to zielona
polana ze stolikami i ławkami. Jest to miejsce, gdzie "można
odetchnąć i trochę się zrelaksować" - jak mówi blondynka.
Później przemierzamy korytarze. Barbara, pokazuję mi klasy
lekcyjne, toalety, bibliotekę. Spotykamy po drodze kilku
nauczycieli, z którymi także zostaję zapoznana. Oni wszyscy są
tacy sympatyczni i ostrożni. Przynajmniej ci, których spotkałyśmy.
- A
ja... - zaczynam niepewnie, kiedy przechodzimy obok stołówki - do
którego bloku należę?
Niebieskie
oczy wpatrują się w moje, brązowe, zanim odpowiada.
- Do
bloku B - mówi spokojnie prowadząc mnie dalej. Już dawno nie
pamiętam jak znalazłyśmy się tutaj... gdziekolwiek jesteśmy.
Zagubiłam się w labiryncie tych pustych korytarzy już dawno.
-
Bloku B...
-
Czytałaś w ogóle coś o tym, gdzie właśnie jesteś?
Wzruszam
ramionami, a Barbara parska śmiechem.
Przechodzimy
obok filaru z wielką, namalowaną czarną farbą literą D. Blok D -
oddział psychiatryczny. Zagryzam wargę w zaciekawieniu.
-
Dlaczego nie idziemy tam? - pytam, choć domyślam się dlaczego.
Psychole.
-
Gdzie?
- Do
bloku D - wyjaśniam.
- To
oddział zamknięty. Nie możesz tam wchodzić, tak jak wszyscy inni
mieszkańcy ośrodka - informuje mnie, jakby to była oczywista
oczywistość.
- Co
jeśli ktoś tam wejdzie?
Dziewczyna
zatrzymuje się i patrzy na mnie. Nie potrafię odczytać emocji z
jej twarzy. Mruży trochę oczy i układa usta w dzióbek po jednej
stronie twarzy
-
Spotkają go konsekwencje. Masz tam nie wchodzić - kręci głową i
rusza dalej, więc ja za nią.
-
Znasz ludzi z tamtego bloku? W sensie, pacjentów?
-
Jesteś ciekawska.
Nie
mówię nic więcej.
-
Masz jeszcze dzisiaj spotkanie z dyrektorem - przerywa cisze, kiedy
wchodzimy do korytarza oznaczonego literą B. - Będzie chciał
omówić z tobą zasady panujące w ośrodku, dowiedzieć się czegoś
o tobie i tak dalej - robi krótką pauzę - ale nie martw się,
każdy przez to przechodzi.
Nie
mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo Barbara otwiera drzwi
pod numerem 318. Zaprasza mnie gestem do środka, na co przystaję z
lekkim wahaniem.
Pokój
jest mały, ściany białe, ale ozdobione plakatami Green Day, The
Beatles, Eltona Johna i och... jest tu nawet Backstreet Boys. Dwie
nieduże szafy, naprzeciwko siebie, a obok njednej dwupiętrowe
łóżko. Po przeciwległej ścianie drugie, jednoosobowe. Między
nimi jedno okno, jeden stolik kawowy. Jedna dziewczyna na łóżku
piętrowym, z białą pościelą. Leży na brzuchu, więc nie widzi
ani mnie, ani Barbary. Jej nogi uderzają o materac i słyszę muzykę
z jej słuchawek.
-
Twój pokój i twoja współlokatorka. Wyszło tak, że będziesz
mieć tylko jedną.
-
Dwoje to już tłok - stwierdzam bez przekonania.
Dziewczyna
wyczuwa naszą obecność. Podnosi się na łokciu i patrzy w naszą
stronę. Jest śliczna. Ma duże, brązowe oczy, które pasują do
mlecznie czekoladowej skóry. Jej włosy są gęste, czarne i długie
chyba tak samo jak moje, i gładkie, ale kręcone przy końcach.
Wyciągnąwszy słuchawki z uszu siada gwałtownie. Muzyka powoli
wypełnia ciszę między nami. Jakim cudem jeszcze nie ogłuchła?
- Hej
- uśmiecha się biegając wzrokiem po mnie i Barbarze.
-
Zajmiesz się Hope? - pyta, od dziś moja opiekunka. Myślę, że
podoba mi się to miano. Jest moją opiekunką.
-
Pewnie.
-
Rozgość się - radzi ta moja opiekunka i wychodzi z
charakterystycznym kliknięciem drzwi. Nie zamyka ich na klucz ani
nic w tym stylu. Można czuć się tu całkiem swobodnie.
Zagryzam
wargę, bawiąc się swoimi palcami. Robi się niezręcznie. Moja
nowa współlokatorka wskazuję łóżko naprzeciwko, więc niepewnym
krokiem podchodzę do niego. Usiadłszy przesuwam dłonią po
pościeli. Nie mogę doczekać się, aż ze spokojem usnę w wygodnym
łóżku. Już nie pamiętam jakie to uczucie.
-
Jestem Zee.
Podnoszę
głowę i zdaję sobie sprawę, że dziewczyna bacznie mnie
obserwuję.
-
Przez dwa E - wyjaśnia. Uśmiecham się w jej stronę.
-
Hope, miło cię poznać.
Jej
reakcja jest dziwna, ponieważ zakrywa swoje usta i unosi brwi w
szoku.
- Nie
wierzę - mówi niewyraźnie przez swoje ręce. - Dzięki ci Boże!
- Co
się stało?
-
Moja wcześniejsza współlokatorka w ogóle nie mówiła, kompletnie
- niemal literuje słowo "kompletnie" - była tak cichutka.
Czasami czułam, jakbym była tu sama, wariactwo, no nie? Nikt nie
wiedział co rodzi się w tej małej dwunastoletniej główce. - Jej
oczy powiększają się, kiedy bezgłośnie mówi "świruska"
trochę za bardzo wydymając swoje wargi.
- Co
się z nią stało?
-
Powiesiła się na tej lampie - jej wyraz twarzy zmienia się w
całkiem poważny, tak jak i głos.
Mój
wzrok wędruje za jej smukłym palcem, który wskazuje niebieską
lampę pod sufitem. Zakrywam usta dłonią w pełnym szoku. Myśli w
mojej głowie są jak: "Nie chcę tu być, nie chcę tu być. To
wariatkowo. Ja też tak skończę. Nie chcę tu być, nie chcę tu
być".
Zee
zaczyna głośno rechotać. Wywraca się plecami na łóżko i
wierzga nogami w powietrzu.
- O
rany, twoja mina! - śmieje się jeszcze głośniej. - Ale cię
wrobiłam!
Krew
odpływa mi z głowy. Rozglądam się jeszcze raz po pokoju, w
czasie, kiedy Zee uspokaja się. Zauważam swoją walizkę przed
łóżkiem. Hm... jak się tu znalazłaś?
-
Tylko żartowałam, mała. Odesłali ją do rodziny zastępczej -
wyjaśnia.
Czytałam
to w opisie ośrodka. Osoby w przedziale wiekowym 8 - 14 lat, czasami
są adoptowane przez rodziny zastępcze, jednak jest to rzadkość.
Starsze osoby powyżej tego rocznika też mogą być adoptowane, ale
to naprawdę, naprawdę nie zdarza się często. Dlaczego? Moja
teoria wygląda tak: nikomu nie chcę się wychowywać nastolatka z
wariatkowa. Koniec.
- Za
chwilę kończy się przerwa, chcesz iść ze mną na grupowe
spotkanie? Poznasz parę osób - uśmiecha się pięknie i
przekonująco.
- W
porządku - zgadzam się, bo co innego miałabym tutaj robić?
Spotkanie,
o którym mówiła Zee jest na samym dole w bloku A. Odbywa się w
niedużej sali z zaciągniętymi roletami. Wszystkich osób jest
piętnaście, nie licząc mnie i prowadzącego. Siedzimy na
kolorowych karimatach, a jako że nie mam swojej własnej, Zee
użyczyła mi kawałek swojej. Tworzymy koło, w którego środku
palą się cztery świece. Na początku jest cicho. Nikt nic nie mówi
do czasu, aż płomienie na świeczkach pachnących cynamonem,
zaczynają szalenie tańczyć. Grobową cisze przerywa prowadzący:
-
Witam was, na naszym czwartym spotkaniu. Mam na imię Tobias, mam
czterdzieści dwa lata i pracuje w tym ośrodku za marną pensję. -
Parę osób chichoczę cicho. Patrzę na ich słabo oświetlone
twarze, które skierowane są w stronę Tobiasa. - Zebraliśmy się
tutaj ponownie, żeby powiedzieć o swoich zażaleniach, wyrazić
swoje zdanie, a dzisiaj także - sięga za siebie po mały bębenek -
szkolić swoje umiejętności grania na bębenku.
Nie
wiem dlaczego, ale uśmiecham się, być może ze względu na jego
podejście do nas tutaj zgromadzonych.
- Ten
mały, niebieski bębenek będzie naszym idolem przez te pół
godziny. Zamknijcie oczy - instruuję mężczyzna, więc wszyscy tak
robią. Uderzenia bębenka zaczynają wypełniać cztery ściany
sali. Nie wiem, przez jak długi czas Tobias gra na tym instrumencie,
ale wsłuchiwanie się w niego to prawdziwa przyjemność. Tworzy
swojego rodzaju klimat i pomaga się odprężyć. - Pomyślcie, że
chcecie być jak ten bębenek. Z pozoru zwykły, przeciętny
instrument. Lecz kiedy się w niego uderzy... - zaczyna grać coraz
żwawiej. Niemal słyszę, jak moje serce zaczyna bić w takim samym
tempie. Jest spokojne, będąc także chaotyczne. - Jest jak piękna
melodia. Żyje swoim rytmem. Ujawnia emocje, uczucia... dźwięki.
Pomyślcie, że chcecie, aby wasze emocje i uczucia się ukazały.
Wyrzućcie to z siebie, jak ten bębenek.
To
porównanie jest dziwne, jednak dostrzegam w tym coś inteligentnego.
Czuje jakbym była z grupą hipsterów, do której Tobias z pewnością
należy.
-
Niech spłynie to po was, jak te dźwięki spływają z moich palców.
Zobaczcie jakie to proste - nadal gra i nadal ta gra jest magiczna. -
Oddychajcie głęboko. Oczyśćcie swój umysł. Jesteście
bębenkami.
Melodia
ustaje. Mija chwila, aż otwieram oczy. Wszystko jest takie jak było
wcześniej. Świeczki nadal się palą, piętnaście osób nadal
siedzi spokojnie w kole.
- Czy
to jest przyjemne?
Zee
szturcha mnie łokciem i posyła uśmiech.
-
Jest z nami dzisiaj nowa osoba - zaczyna Tobias. Nagle wszystkie
spojrzenia kierują się na mnie. - Przedstawisz się?
- Ja?
- upewniam się jak głupek. Mężczyzna potwierdza skinieniem. -
Um... Jestem Hope.
- I?
-
Eee... przyjechałam tu jakąś godzinę temu.
-
Jaki masz problem, Hope?
Wiem,
że Tobias nie chce żeby to pytanie brzmiało chamsko, ponieważ
naprawdę chce wiedzieć jaki mam problem.
- Nie
mam problemu - kłamię.
-
Gdyby tak było, nie byłoby cię tutaj.
Prawda.
Prawda.
Nie
wiem co mam odpowiedzieć. To znaczy... wiem jaki mam problem, ale
nie lubię o tym mówić, tym bardziej hipsterowi, którego nawet nie
znam.
- Nie
chcę o tym mówić.
Tobias
uderza o bębenek.
-
Spróbuj być jak bębenek.
- Nie
potrafię - przyznaję i czuję jak płacz zbiera się we mnie. Nie
mam pojęcia jak to działa. Po prostu mam ochotę płakać.
- W
porządku - odpuszcza, na co wzdycham z ulgą.
Tobias
udziela głosu innej osobie.
***
Przenośnia
bębenka, chodzi za mną przez resztę całego tego szalonego
dnia. Między innymi, podczas spotkania z Dyrektorem Fosterem, co
szczerze mnie bawi, bo jego nazwisko kojarzy mi się z bajką "Dom
przyjaciół Pani Foster", zamieniam to na: "Wariatkowo
Pana Foster". Sam dyrektor nie jest zły.
Rzeczy
z walizki wypakowuję w czasie, kiedy Zee jest na kolacji. Nie jest
ich dużo. Kilka ubrań, moje ulubione książki Cornelii Funke,
które układam tomami na stoliku pomiędzy łóżkami. Jedno
zdjęcie, na którym widać mnie, z moją mamą. Niegdyś, po mojej
prawej stronie, na fotografii stał ojciec, obejmujący moje ramię z
dumą. Wycięłam go ze wszystkich rodzinnych zdjęć jakie tylko
posiadałam. Nie było ich wiele, więc pracy też nie było dużo.
Ramkę także ustawiam na stoliku, starając się nie wracać do
dnia, w którym było zrobione.
Zasypiam
w czystej pościeli, a ostatnią rzeczą na jaką patrze jest uśmiech
mojej mamy. Kiedy się budzę, nie ten widok mnie zastaje.
Ściana.
Wpatruję się w nią przez kilka minut, zanim dochodzi do mnie, że
naprawdę muszę się wysikać. W pokoju nie jest zupełnie ciemno,
ponieważ światło księżyca rzuca na ściany srebrne światło.
Elektroniczny zegarek na stoliku wskazuję drugą w nocy. Zee leży w
swoim łóżku pogrążona we śnie. Powolnie wyplątuje się z objęć
ciepłej kołdry i wsuwam trampki na swoje stopy. Drzwi są cały
czas otwarte. Na końcu korytarza widzę nocnego stróża z latarką
w ręce. Przemykam niezauważona do jednej z łazienek. Szarpię za
plastikową klamkę, która nie chcę ustąpić.
- Nie
wierzę - szepczę do siebie. Nie mam innego wyjścia, więc
podchodzę do mężczyzny z latarką, a ten kieruje strumień światła
prosto na moją twarz.
-
Dlaczego nie jesteś w łóżku? - pyta bez żadnej emocji.
-
Może mi Pan nie świecić po oczach? Ma pan klucze do łazienek?
- Nie
jestem woźnym. Wracaj do pokoju - rozkazuje i idzie w swoim
kierunku. Wyrzucam ręce w powierzę. Naprawdę muszę się wysikać.
Nie
słucham, co zdarza mi się często, i po prostu urządzam sobie
spacer po ośrodku. Srebrzysty blask wpada przez okna, tworząc
cienie na podłodze. Parę razy widzę światło latarek, więc
zgaduje, że stróżów nocnych musi być co najmniej kilka. Unikam
ich jak ognia.
Zanim
jestem w stanie się zorientować, przechodzę obok filaru z literą
D. "Nie możesz tam wchodzić, tak jak wszyscy inni mieszkańcy
ośrodka" - wzruszam ramionami bagatelizując te słowa.
Przecież mam oczywisty powód: mój pęcherz zaraz eksploduje.
Kroczę ciemnym korytarzem, który wygląda jak cała reszta
korytarzy. Drzwi do pokoi tutaj są inne. Większe, wydają się
bardziej masywne i cięższe. Oprócz tego widzę zamki, których nie
ma w drzwiach w pozostałych blokach. Drzwi łazienki są otwarte na
oścież, a światło zaprasza do środka. To jest tak kuszące.
Niemal biegnę w ich kierunku. Są jak światełko w tunelu. Nie
rozumiem, dlaczego wszyscy mówią: "nie idź w stronę
światła", ale jak już mówiłam - słuchanie nie jest moją
specjalnością. Słowa, z którymi od jakiegoś czasu idę przez
życie, brzmią:"zasady są po to, żeby je łamać". A ja
muszę się wysikać. Jestem tak zajęta myślą o tym, że dopiero
kiedy kończę, słyszę szum wody z prysznica. Kto, do diabła,
bierze prysznic o drugiej w nocy?
Myję
ręce, czując lekkość po ulżeniu mojemu pęcherzowi. Woda nadal
się leje, a ja biję się z myślami, czy może nie powinnam tego
sprawdzić. Cóż, co mogę stracić? Przechodzę przez futrynę do
drugiej części łazienek, gdzie są prysznice. Idę do ostatniej
kabiny, w której leje się woda, po czym ostrożnie uchylam cienkie
drzwi. Spodziewam się kogoś nagiego, stojącego pod strumieniem.
Kogoś, kto zaraz mnie ochrzani i zacznie wyzywać od podglądaczek i
zboczeńców, ale tak się nie dzieje.
To
skulona, chuda sylwetka chłopaka w niebieskiej piżamie. Jego włosy
są mokre, twarz schowana między klatką piersiową a kolanami.
Trzęsie się z zimna, ale nie wykonuje żadnych innych ruchów. Woda
jest wręcz lodowata i od razu ją zakręcam, trochę mocząc swoje
trampki.
- Hej
- szepcę. Kucam przy nim, odważnie łapiąc niedużą dłoń. Jego
ciało jest zimne. - Hej, żyjesz?
Odgarniam
ostrożnie mokrą grzywkę z jego czoła. Spazmatyczne wstrząsy
ogarniają jego ziębione ciało. Podnoszę twarz chłopaka obiema
dłońmi. Ma zamknięte oczy, fioletowe usta i jest... piękny.
Sklejone rzęsy tworzą trójkąciki w górze bladych policzków.
Usta ma wąskie, fioletowe, a zęby zderzają się ze sobą, tworząc
charakterystyczne strzelanie. Wzdycham z ulgą, kiedy zdaje sobie
sprawę, że oddycha.
-
Zamarzniesz. Musisz się podnieść, zrobisz to? - uderzam go w
policzek kilka razy. Jego powieki powoli się otwierają. - Słyszysz
mnie? Musisz się podnieść.
Dźwięk,
jaki z siebie wydaje to coś w stylu "ugrmm". Widzę jak
przełyka ślinę i powoli wypuszcza powietrze z drżących ust.
-
Podnieś się - rozkazuję. Zamieram, gdy twarz nieznajomego przesuwa
się w lewo, jakby chciał bardziej wtulić się w moją dłoń.
Natychmiast ją zabieram i chwytam chłopca pod pachy. - Dalej,
misiek. - Dźwigam go i o dziwo nie jest to takie trudne. Nie słyszę
protestu, więc wspieram jego sylwetkę na swojej i wyciągam z
kabiny. Drzwi nie współpracują ze mną, ale kiedy już udaje mi
się je pokonać, opieram chłopaka o ścianę, a ten, o dziwo, stoi
na swoich nogach. - Dobrze, nie ruszaj się stąd. Stój tak -
instruuję. Rozglądam się, lekko spanikowana, bo nie wiem co
powinnam z nim zrobić. Stawiam na tym, że trzeba go jakoś
rozgrzać, no i zdjąć przemoczoną piżamę.
W
oczy wpada mi stołek, na którym zawsze siedzi któryś z opiekunów
w czasie dyżuru. Podstawiam go pod tyłek chłopca i sadzam go na
nim. Z szafek wyciągam trzy ręczniki.
- W
porządku?
Skinienie.
-
Ściągnę z ciebie ubranie, dobrze?
Chwila
zawahania.
Skinienie.
Zaczynam
rozpinać guziki drżącymi palcami, próbując jak najbardziej
uszanować jego prywatność i nie podglądać za wiele. Pozbywszy
się góry otaczam chude ramiona miękkim ręcznikiem. Pocieram go
kilka razy, o jego delikatną jak u dziecka skórę.
- Jak
długo tam siedziałeś? Mogłeś zrobić sobie krzywdę. Wiesz co to
jest hipotermia? - pytam chodź nawet nie oczekuje odpowiedzi. Czuje
się trochę jak mama, która nakryła swoje dziecko na robieniu
czegoś złego. - Możesz ściągnąć swoje spodnie?
Nie
odpowiada. Po prostu wsuwa kciuki za gumkę i zsuwa je. Podaje mu
ręcznik, patrząc na jego zmęczoną, bladą twarz. Trzecim
ręcznikiem wycieram jego włosy.
Co
mam z nim teraz zrobić? Nie zostawię go przecież, na pastwę losu.
Jak na blok D - który jest ponoć strasznym psychiatrykiem, ten
chłopak nie wydaję się być taki straszny. Bardziej spodziewałam
się wariata, którzy krzyczy z byle powodu i trzeba dźgać go w
szyję igłą.
-
Jaki jest numer twojego pokoju?
Nie
słyszę odpowiedzi, dlatego łapię w ręce jego wąską twarz i
wtedy orientuję się, jak niebieskie są jego oczy. To
najpiękniejszy błękit, jaki było dane mi widzieć. Jego
spojrzenie jest nieobecne i rozkojarzone. Powtarzam jeszcze raz:
-
Numer. Pokoju.
-
Sto... - wydusza - czterysta...
-
Zdecyduj się.
Czekam
chwilę na odpowiedź.
-
Czterysta dwanaście - kaszle sucho.
-
Czterysta dwanaście. Musimy się sprężać. Nikt nie może nas
zobaczyć, dobra?
Skinienie.
Idziemy.
Podtrzymuję nieznajomego, jedną ręką w pasie, trzymając go za
ręcznik. Jego ręka jest przerzucona przez moje ramię, a głowa
schowana w mojej szyi. Słaby oddech łaskocze mnie w skórę. Drzwi
łazienki są pod numerem 409, więc pokój tej zbłąkanej owieczki
musi być gdzieś niedaleko.
-
Jakim cudem wyszedłeś z pokoju?
Znów
nie oczekuje odpowiedzi, a ta nie przychodzi. Idziemy przez ciemne
korytarze. Czytam tabliczki, aż w końcu trafiamy na tą z numerem
412. Drzwi są uchylone. Stwierdzam, że nocne stróże w tym ośrodku
to jakaś totalna klapa.
Zamknąwszy
za nami drzwi, sadzam chłopaka na łóżku.
- Nie
kładź się jeszcze.
W
szafie jest parę ubrań. Wyciągam białą koszulkę i dresowe
spodnie, którymi rzucam w niego.
-
Ubieraj - rozkazuję. Odwracam się plecami, szanując jego
prywatność. - Już? - zastanawiam się. Skrzypienie łóżka
roznosi się po pokoju. Odwróciwszy się, widzę, że niebieskooki
leży już spokojnie z kołdrą zaciągniętą po same uszy. Odkręcam
grzejnik na piątkę. Podchodzę do łóżka, kładąc dłoń na
nadal zimnym czole chłopaka.
-
Słodkich snów - życzę mu.
- Czy
ty jesteś tym aniołem? - pyta niewyraźnie. Nie do końca rozumiem,
jednak uśmiech na moich ustach jest nie do powstrzymania.
Teraz
już wiem, dlaczego ludzie mówią "nie idź w stronę światła".
To,
na pewno nie wróży niczego dobrego._______________
Dajcie znać jak Wam się podoba!👇
(+)
OdpowiedzUsuń1.Dosyć bogaty język, trzymaj się tego.
2.Dialogi także są naturalne za co wielki plus. Początkujący pisrze często mają problem z tym że ich dialogi brzmią teatralnie ale ty jak najbardziej tego uniknełaś :) Brawo.
3.Przejrzyste opisy które nie są do przesytu. U ciebie przejrzyście się to czyta więc dobra robota.
4.Widać że się przykładasz i myślisz nad tym co piszesz :) Myśle że w przyszłości jakieś wydawnictwo się tym zainteresuje.
(-)
1.Zaimkoza i siejoza. Za dużo "się" "on" ona" itp. Musisz to ograniczać bo psuje to całokształt.
2.Czasami zdarzają się źle postawione przecinki.
3.Fabuła lekko przytłaczająca przy próbie doczytania do końca. (Może to poprostu zboczenie pisarza fantasy u którego coś musi wybuchnąć średnio co pół strony xD)
OGÓLNIE
Nie jest źle, rzekł bym że nie była to taka zła lektura xD. Ciężko trafić do mnie tekstem o takiej tematyce a tobie się udało więc brawo :). Gdyby nie wymienione wyżej błędy to spokojnie mogą już szykować papier w drukarni na twoje rozdziały oby tak dalej i nie osiadaj na laurach :)
Zawsze to więcej plusów niż minusów, prawda? Hahah, dziękuję i na pewno postaram się poprawić błędy x
UsuńJest troszeczkę za dużo powtórzeń, myślę że jak je ograniczysz powinno być super :-)
OdpowiedzUsuńSpróbuję to naprawić, dziękuję!
Usuń