Cichy i zamknięty w sobie jak zawsze. W niebieskiej piżamie, tej, w której znalazłam go pod prysznicem. Bawi się rąbkiem koszuli, kiedy siedzimy w ciemności. Nie rozmawiamy, mimo wszystko to nie sprawia, że jest niezręcznie. Wręcz przeciwnie. Mogę na niego patrzeć. Obserwować go, a on lubi być obserwowany.
Zeszłej nocy żadne z nas się nie odezwało. Po prostu siedzieliśmy, a kiedy chłopiec bez słowa ułożył się w łóżku zaciągając pościel po same uszy, czekałam aż zaśnie. Być może bałam się, że kiedy wyjdę on znów będzie chciał zrobić sobie krzywdę. Tak, zdecydowanie bałam się o to i chyba cały czas się boję. To trochę porąbane. Kurczę, dlaczego przejmuje się obcym człowiekiem?
Bo jest piękny, tajemniczy, cichy, tajemniczy, urokliwy, ach i jeszcze bardziej... tajemniczy. No tak. Nigdy nie poznałam kogoś takiego i to nie pozwala mi spać. Muszę tu być. Czekać, aż odpłynie we śnie.
Mogłabym napisać całe księgi o tym, jak piękny jest gdy śpi. Jak jego usta są rozchylone, a rzęsy błyszczące w słabym świetle drgają co jakiś czas. Jak jego oddech się uspokaja. Mogłabym to czytać cały czas. Bez przerwy odtwarzać ten obraz w mojej głowie, ale to i tak nie było by wystarczające.
Jestem chora na jego punkcie. Zdecydowanie.
- Dlaczego tu przychodzisz?
Mrugam szybko, trochę w szoku, że zabrał głos. Jest niepewny i nie patrzy na mnie. Myślę nad odpowiedzią na jego pytanie. Cóż, wiesz, Niall, jestem wariatką i nie mogę oderwać od ciebie wzroku ani myśli. Możemy się całować? - Totalna klapa. Boże, jestem chorą świruską. Nawet nigdy nie pomyślałam, że moje towarzystwo może mu nie odpowiadać. Jestem n a t r e n t n ą chorą świruską.
W sumie to nie. To nie może mu n i e odpowiadać. Przecież dzisiaj drzwi do jego pokoju były otwarte. Po prostu. Musiał otworzyć je wcześniej tą całą wsuwką do włosów (nie mam pojęcia skąd ją wziął), z myślą, że przyjdę.
Może on też jest chorym świrusem? W sumie jest już w bloku D, nie?
- Bo... - zaczynam, lecz nie wiem jak skończyć. Niall podnosi swoje oczy i gapi się z oczekiwaniem. Biorę głęboki, uspokajający oddech. - Myślę, że jesteś interesujący.
Dobrze. Ta odpowiedź jest dobra. Chłopak przekrzywia swoją głowę w prawo.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Jesteś taki zamknięty w sobie.
- Na co jesteś chora?
- Słucham? - dziwie się.
- Na co jesteś chora? - odpowiada takim samym tonem.
To najdłuższa rozmowa jakiej się dotychczas podjął.
- Nie jestem chora.
- To co tu robisz?
- Mieszkam?
Niall wygląda jakby intensywnie nad czymś myślał, wgapiając się w ścianę.
- Jesteś z innego bloku?
- No, tak.
- Ale tak nie wolno! - burzy się.
Uśmiecham się.
- Wiem.
- Więc, dlaczego to robisz?
- Już ci mówiłam...
- Nie powinnaś tu przychodzić - kręci głową. Wzrok ma wbity w stopy. Mam wrażenie jakby zaraz miał się rozpłakać.
- Niall, zostawiłeś otwarte drzwi... - przypominam mu.
Nie pyta już o nic. Tylko buja się ledwo zauważalnie, lecz odczuwalnie. Nie chcę znów siedzieć w kompletnej ciszy, kiedy on podjął się takiej rozmowy. Nie jestem pewna, czy on chce, żebym nie przychodziła. Zostawia otwarte drzwi. Mówi, że nie powinnam przychodzić. Zamyka się w sobie. To frustrujące.
- Niall - niepewność zżera mój głos. - Niall, jeśli nie chcesz, żebym przychodziła, po prostu nie będę.
Chłopak nie rusza się, dopóki dopóty jego głowa powoli się unosi a w oczach ma autentyczny strach.
- N-nie - kręci głową. - Nie, proszę.
- Hej, spokojnie. - Pierwszy raz od kiedy znalazłam go pod prysznicem, dotykam go. Przysuwam się na pościeli i pocieram ramię przez materiał bawełnianej koszuli.
- Nie idź - mówi. Szepcze. Prosi...
- Nie pójdę. - Ściskam jego ramię w zapewnieniu a on, ku mojemu zdziwieniu nie opiera się temu. Przysuwa się jeszcze bliżej, kładąc głowę na moim ramieniu. Mocno go obejmuję. Wydaje się taki mały i tak spragniony tego. Jego oddech się uspokaja, dłoń ściska moją koszulkę.
- Niall, co robiłeś tamtej nocy pod prysznicem? - pytam szeptem. Dłonią nadal pocieram jego ramię.
Czekam na odpowiedź cierpliwie.
- Chciałem... Zasnąć.
- Dlaczego? - szepcę.
- Nie chcę tu być. Nie chcę być tym, czym jestem.
- Czym jesteś?
- Chory - odpowiada, choć nie ma to większego sensu.
- Nie jesteś chory, Niall – zapewniam.
- Nie znasz mnie.
- Więc poznam.
W tym momencie nasza rozmowa ucicha. Niall miętoli w dłoni moją koszulkę i co jakiś czas porusza głową, sunąc nosem po mojej szyi. Pozwalam sobie wplątać dłoń we włosy blondyna. Są czyste i miękkie. Patrzę na twarz chłopca. Ma zamknięte oczy. Drapię skórę jego głowy, a rzęsty trzepocą w górze bladych policzków.
- Czy teraz chcesz zasnąć?
- Teraz już nie.
Męczę jego włosy jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie zdaję sobie sprawy, że zasnął. Ostrożnie układam go pod pościelą i cicho wychodzę. Mijam cienie na podłodze i światła latarek na korytarzach. Docieram do naszego pokoju i (niech to diabli) Zee nie śpi. Siedzi na parapecie i patrzy przez okno zamyślona. Zamykam drzwi z kliknięciem, lecz dziewczyna nawet nie drga.
- Zee? - pytam.
Pociąga nosem i poprawia włosy.
- Gdzie byłaś?- Jej głos jest inny niż zazwyczaj. Cichy i drżący. Obraca głowę i wymusza uśmiech na swoje usta. Nie dotyka on jej oczu. Jestem w stanie to dostrzec nawet w panującym półmroku.
- W toalecie.
- Masz biegunkę albo coś?
Śmieje się drętwo.
- Nie. Nie, dlaczego?
- Byłaś długo... ale spoko, każdemu się zdarza. Możemy iść rano do pielęgniarki...
- Nie - protestuję szybko. - Serio. Nic mi nie jest.
- Jak chcesz. - Schodzi z parapetu, stając na stoliku między naszymi łóżkami i wchodzi do swojego.
- Wszystko w porządku? - upewniam się.
- Jasne. Chodźmy spać.
Więc idziemy spać. Zanim odpływam, rzucam ostatnie spojrzenie na zdjęcie mamy w ramce.
-
Idź do swojego pokoju, kochanie. Tatuś zaraz wróci z pracy -
kobieta popycha plecy dziewczynki w stronę schodów, lecz ta nie chcę zostawiać swojej mamy z tatusiem sam na sam.
-
Mamo, chodź ze mną - prosi cienkim głosikiem.
-
Proszę, idź do pokoju. Możesz się jeszcze pobawić i przyjdę
zaraz zrobić ci kąpiel, okay? - Składa pocałunek na czole
córeczki i znów popycha ją w stronę schodów. Dzieci nie są
głupie, na pewno nie ona. Siada na samej górze schodów i czeka.
Nie długo. Tatuś już tu jest. Wchodzi do domu z głośnym
trzaśnięciem drzwi.
-
Monica! - przywołuję. - Monica, do cholery!
Mama
szybko pojawia się w przejściu, a dziewczynka ma doskonały widok
na sytuację.
-
Jestem wkurwiony. Zrób mi whisky.
-
S-skończyła się. - Drobna kobieta, brązowych jak rozpuszczona
gorzka czekolada włosach, jąka się.
-
Co to znaczy, że się, kurwa, skończyła? -Victor irytuje się. -
Chyba dałem ci pieniądze na pieprzone zakupy!
Łza
spływa po policzku ich dziecka. Dziewczynka wie, że to jeszcze nic.
-
Kupiłam jedzenie... mała była głodna. Nie było nic w lodówce...
-
Przestań się tłumaczyć, błagam. Nienawidzę tego.
-
Przepraszam...
-
Co z tobą nie tak, cholerna kobieto?
Widzi
jak Victor robi wolne kroki w kierunku mamy. Zaczyna drżeć. Na
szczęście nauczyła się bezgłośnie płakać. Victor nienawidzi,
kiedy płacze. Nienawidzi także gdy mama to robi.
-
Ona śpi? - pyta tak cicho. Dotyka policzka mamy - nawet nie drga.
-
Jeszcze nie... bawi się w pokoju.
Mężczyzna
niespodziewanie całuję mamę. Mocno i namiętnie, a kobieta się w
to wciąga. Kładzie smukłe dłonie policzkach swojego partnera.
Ostrożnie, ponieważ boi się jego reakcji. Oczy ma zamknięte i
córka wie, jak bardzo mama kocha tatę. Dziewczynka wstaje i biegnie
do swojego pokoju, widząc jak tatuś szepcze.
Mama
wkrótce przychodzi i przebiera dziewczynkę w piżamę.
-
Miałam wziąć kąpiel - przypomina.
-
Jutro, obiecuję.
-
Dlaczego płaczesz?
Monica
ociera policzki i uśmiecha się do córki. Wie co się stanie, gdy
wróci na dół.
-
To nic. Nie przejmuj się.
-
Mamuś?
-
Tak, kochanie?
-
Czy tatuś cię kocha?
Monica
nie zastanawia się nad odpowiedzią.
-
Kocha nas bardzo, bardzo mocno, skarbie.
-
To dlaczego płaczesz?
-
Koniec pytań. Śpij, dobrze? - gasi światło i zamyka drzwi w
pokoju dziewczynki.
Chcę
spać, naprawdę, ale nie może. Nie chcę słuchać, ale słyszy
wszystko. Ściany są cienkie. Bardzo chciałaby pomóc. Z
doświadczenia wie, że jeśli tam pójdzie, będzie tylko gorzej,
dlatego zasypia, cicho łkając w poduszkę, która wilgotnieje.
Zasypia,
wsłuchując się w płacz mamy.
Zasypia,
słuchając bolesnych, pełnych nienawiści słów Victora i wie, że
tatuś już nie kocha.
Dzisiaj
jest całkiem ciepło. Na tyle ciepło, na ile może być w
październiku. Jedną z przerw spędzam z Mattem i Zee na zewnątrz.
Kończę swoje wypracowanie na angielski ignorując fakt, że moje
dłonie zaraz zamarzną i długopis prawdopodobnie przestanie słuchać
się moich palców.
-
Skwarki - zaczyna Matt czyszcząc swoje okulary koszulką. Wygląda
bez nich dziwnie inaczej, lecz przystojnie. Jak zawsze. - Zamierzam
poderwać Briana Shella.
- Co
mnie to obchodzi? - rzuca zimno przyjaciółka ślęcząc nad
matematyką. Matematyka zawsze psuje jej humor.
Matthew
przewraca oczami i patrzy na mnie.
- Co
to za przystojniak? - pytam.
-
Siedzi zawsze w rogu na stołówce... Um, ma takie, wiesz, blond
włosy. Krótkie, ale...
- H,
on zaraz zacznie mówić, jak bardzo chciałby za nie ciągnąć, czy
cokolwiek. Nie wiem czy tego chcesz, ale ja już tego słucham od
jakiegoś czasu...
- Bez
przesady - chłopak sprzeciwia się.
-
Mówisz, że go poderwiesz od czterech miesięcy, odkąd tu jest i
jakoś nawet nie zamieniłeś z nim zdania.
- Ale
tym razem naprawdę zamierzam to zrobić!
-
Zaproś go na randkę do bloku D. Na pewno nie uzna cię za
nudziarza! Pooglądajcie padalców przypiętych do łóżka... Nie!
Wiesz co? Może on przypnie cię pasami do łóżka? Musicie to
nagrać.
Nie
czuję się dobrze, wysłuchując tego. Zee tylko żartuje,
oczywiście, ja sama na początku myślałam, że tak to wygląda.
Nie mogę jej winić. Nie komentuje tego, jednak odczuwam mały
niesmak.
-
Jesteś okropna - kwituje brunet.
-
Zgodzę się z tym.
Dziewczyna
przesadnie przewraca oczami i wraca do swojej algebry.
- Ej
- Matthew znów się odzywa, po krótkiej przerwie.
-
Naprawdę, nie chcemy słuchać o długich do samego nieba nogach
Briana. - Zee mruczy pod nosem.
-
Nie. Nie o to chodzi, chociaż jego nogi są naprawdę super, ale
właśnie do naszego stolika pochodzi twój chłoptaś.
Odwracam
się, żeby zobaczyć Patricka, który rzeczywiście idzie w naszą
stronę. Ma szalik owinięty wokół szyi i dżinsową kurtkę z
kożuchem wewnątrz.
- O
psia mać, czy to ten dzień, kiedy wszystkie moje marzenia się
spełnią? - jej słowa wychodzą z szybkością godną podziwu. Może
powinna zostać raperem.
-
Raczej, nie.
Patric
już tu jest. Rzuca okiem na dwójkę obok siebie, a później patrzy
uparcie na mnie. Cała jego postawa zdradza pewność siebie.
-
Hope, co nie? - pyta, swobodnie napierając dłonią na stolik.
- Ta
od złamanego nosa, tak.
-
Chyba go nie złamałem. Wygląda ślicznie.
O,
szlag by to. Czy on właśnie skomplementował mój nos, w który
wcześniej przywalił piłką? Słyszę wyszeptane przekleństwo, ale
nie wiem dokładnie przez kogo.
- Co?
- Bo oprócz tego, że mam obity nos, to jestem też głucha,
nie?
-
Słyszałaś. Chciałem cię za to przeprosić. Serio. Nie celowałem
w twarz.
- Piłka sama tak poleciała - śmieje się Matt.
Patric
patrzy na niego jakby był ostatnim śmieciem. Jest wściekły.
-
Okay? - marszczę brwi. Chłopak kiwa głową i odchodzi w stronę
wejścia do budynku.
- Jak
ja go, kurna, nie znoszę.
- Czy
on powiedział ci komplement? - Zee wygląda jakby miała jakiś
skurcz mięśni twarzy.
Wzruszam
ramionami i chowam swoje zeszyty do torby.
- Mam
to gdzieś. Dupki to nie kategoria, która mnie pociąga.
Matt
przybija mi piątkę.
-
Jebać dupków!
-
Jest miły. Halo, przeprosił cię.
- Nie
mnie nazwał ciotą przy całej drużynie. Dzięki za uprzejmość -
prycham.
-
Skwarku, przestań bronić tego dupka - dokłada się chłopak.
-
Muszę iść. Matematyka - mówi tylko.
- Ja
też. Spotkanie z Thomasem...
-
Hej! Spotkajmy się po ciszy nocnej w damskiej, okay?
- Bo?
- Nie
wypale sam całej paczki Różowych Słoni - uśmiecha się pięknie
i przekonująco.
- Te
szlugi to gówno! - rzuca Zee na odchodne zaczyna iść korytarzem,
ja schodami na dół a Matthew... po prostu stoi w miejscu.
- I
tak wiem, że tam będziesz!
Zmierzam
tym samym korytarzem co zawsze do gabinetu Thomasa. Powinien się
mnie spodziewać, dlatego nawet nie pukam. Mężczyzna nie wydaję
się zaskoczony. Jak zwykle siedzi przy biurku, patrzy w komputer i
pociera swoją, dzisiaj trochę bardziej zaniedbaną brodę.
-
Hej, doktorku - uśmiecham się sztucznie.
-
Hope, bądź poważna.
-
Okay. Okay.
- Jak
się dzisiaj czujesz?
-
Dobrze, a pan?
-
Całkiem nieźle - przyznaje i poprawia odrobinę swój krawat.
Dzisiaj klasyczny, czarny do granatowej koszuli. - Hope, dostaliśmy
telefon z więzienia.
-
Och... Aresztują pana?
-
Twój ojciec bardzo chciałby cię zobaczyć. - Zbywa moje zaczepki.
-
Mówiłam już, żeby pan go tak nie nazywał.
-
Zgaduję, że nie chcesz tam jechać?
- Do
więzienia? Wie pan co - pocieram swój policzek i patrząc na
podłogę, próbuję ułożyć sensowne zdanie z moich rozbieganych
myśli - wolałabym spędzić całe życie w więzieniu, niż kilka
minut z tym człowiekiem w jednym pomieszczeniu i patrzeć na jego
paskudną twarz.
-
Oczywiście. Nie musisz tam jechać, to twoja decyzja - odchrząka. -
Jednak, gdyby się tak stało... Co chciałabyś mu powiedzieć?
Wzruszam
ramionami.
- Nie
wiem.
To
nie tak, że nie wiem. Wiem, tylko nie koniecznie chcę o tym mówić.
Thomas stara się wyciągnąć ze mnie jak najwięcej i przekonać,
że to co jest mówione w tym gabinecie, zostaje w gabinecie.
Powtarzał to tak wiele razy i powoli faktycznie zaczyna mnie to przekonywać.
-
Wiesz to.
- A
pan wie, że to wiem - wzdycham.
- To
co tu powiesz, tu zostaje.
Właśnie,
tak.
-
Możesz sobie wyobrazić, że nim jestem.
- Co?
- śmieje się.
-
Pomyśl, że nim jestem. Powiedz mi co chcesz, żeby usłyszał.
-
Jeszcze cię przestraszę.
- Jak
zwracałaś się do niego?
Cieszę
się, że wreszcie przestał mówić o nim "twój ojciec".
-
Viktor.
-
Okay.
Opieram
łokcie o kolana i zagryzam kciuka. Nie patrzę na niego, żeby
lepiej wczuć się w rolę.
-
Hope - głos Thomasa staję się głębszy. Chcę mi się śmiać. -
Tęskniłem za tobą.
Nie
mogę. To jest komiczne.
-
Przestań się chichrać - rozkazuje swoim normalnym głosem.
-
Dobrze. Przepraszam, tato - drwię z niego.
Wyraz
twarzy lekarza od razu sprawia, że się uspokajam.
-
Potraktuj to poważnie.
Biorę
oddech. Wbijam zęby bardzo mocno w palca, aż w końcu mówię:
- Ja
za tobą nie tęskniłam.
Trochę
sztuczne, ale zawsze to coś.
- Nie
chciałem, żeby tak wyszło.
Jestem
twarda.
-
Zabiłeś ją i mówisz, że tak wyszło?
-
Kochałem was.
-
Czas przeszły jest dobry - kręcę głową. To bez sensu. - To bez
sensu.
-
Nie, dobrze, Hope, dalej. Powiedz to.
- To
brzmi jak tania telenowela - prycham - którą, z resztą jest moje
życie. - Dodaje ciszej.
- Tak
o tym wszystkim sądzisz?
Kiwam
głową, zagryzając kciuk.
- Mam
córkę w twoim wieku - zaczyna - Nicole. Nienawidzi mnie.
Spoglądam
na niego. Teraz to on ma spuszczone oczy i jest przejęty.
-
Uważa, że za bardzo poświęcam się pracy. Zwracam większą uwagę
na swoich pacjentów, niż na nią - uśmiecha się blado. - Ma
rację.
- Do
dupy - przyznaję.
-
Zaczęła zadawać się z szemranym towarzystwem. Dragi, dopalacze...
nawet tego nie zauważyłem.
-
Kiedy się pan dowiedział?
-
Przyszła do mojego gabinetu w domu. Zamknęła klapę laptopa i
usiadła na moim biurku. Jej oczy były spuchnięte i czerwone od
płaczu. Powiedziała mi, że jest w trzecim tygodniu ciąży.
- O,
cholera.
-
Uważaj na język. Zacząłem na nią krzyczeć. Jak mogła się do
tego dopuścić? Jak mogła się tak stoczyć? I wtedy powiedziała,
spokojnie i opanowanie, że przez cały czas próbuję zwrócić moją
uwagę, a ja jeszcze ją obwiniam; że nie ma nocy, której by nie
przepłakała. Wracała do domu naćpana, lecz ja tego nie widziałem.
Rozumiesz, ja, psychiatra, nie zauważyłem, że z moim własnym
dzieckiem dzieje się źle - przebiega ręką po siwiejących
włosach. - Piję do tego, że życie każdego człowieka to taka -
jak to powiedziałaś - telenowela, ale tak naprawdę, nie są to błahe
rzeczy. Najgorsze jest to, że to ciągnie się za nami przez całe
życie. Zawszę będę okropnym ojcem, a ty zawsze będziesz uważać
się za sierotę. Tak musi być i wszyscy mają coś takiego. Ktoś
będzie obchodził tygodniową żałobę po psie. Ktoś inny będzie
bity i molestowany przez miłość swojego życia, a ty nic nie
zrobisz, bo musisz prowadzić własną telenowelę. Takie jest życie,
Hope. Daję nam w kość i nie ważne co komu się przytrafi, ból
zawsze jest taki sam.
-
Tak, to... to chyba ma sens - mówię, pomimo tego, że nie do końca zgadzam się z tą tezą.
- Weź
to pod uwagę - uśmiecha się. - Możesz już wyjść.
Podchodzę
do drzwi, waham się zanim wychodzę.
- Co
stało się z dzieckiem pana córki?
-
Poddała się aborcji.
-
Przykro mi.
- Mi
również.
Posyłam
mu słaby uśmiech, zanim wychodzę.
Nie
idę tak jak zazwyczaj do swojego pokoju, a do biblioteki. Jest
pusta, no, może z wyjątkiem starszej kobiety przed dużym biurkiem,
która nawet nie zwraca na mnie uwagi. Okay. Plan jest bardzo prosty.
Muszę znaleźć jakąś encyklopedię o... no właśnie, o czym?
Chcę się upewnić, czy to, co dolega Niallowi jest, jak to
stwierdziła Zee, chorobą sierocą i na czym to w ogóle polega.
Wędruję między wysokimi regałami. Promienie słońca wpadające
przez ogromne okno, przeciekają przez każdą szparę między
zakurzonymi książkami. To zdecydowanie największa biblioteka w
jakiej byłam. Szukam encyklopedii i kosztuje mnie to dużo
cierpliwości. Jest stara i gruba. Klękam na drewnianej podłodze,
kartkując książkę do chcianego hasła... którego tutaj nie ma.
Zamykam książkę i szukam następnej. Są to same stare
encyklopedie, gdzie w czasach kiedy je pisano, jeszcze nikt nie
wiedział o takich przypadłościach, wszyscy byli zdrowi na umyśle
a ptaszki śpiewały. Z westchnieniem zabieram książkę ze sobą i
idę do biurka gdzie siedzi bibliotekarka.
-
Przepraszam? - zaczynam niepewnie. Kobieta spogląda na mnie, pismo w
moich rękach i z powrotem na mnie. Unosi brew, przez co jej czoło
marszczy się. - Są tutaj jakieś nowsze encyklopedie?
-
Nie.
- Na
pewno?
- Tak
- odpowiada krótko i wraca wzrokiem na ekran komputera.
Z
rezygnacją wychodzę z biblioteki. Korytarzami szwenda się kilka
osób. Wracają z lekcji lub zajęć do swoich pokoi, gotowi na
odpoczynek po całym dniu. Jestem jedną z tych osób. Aby dostać
się do Bloku B przechodzę przez blok szkolny, który teraz jest
pusty. Śmiało kroczę rozglądając się trochę i moją uwagę
przykuwa Niall. Tak, Niall, który siedzi w jednej z sal lekcyjnych,
w pierwszej ławce a naprzeciwko niego pan Lynch, nauczyciel
angielskiego. Podchodzę bliżej do drzwi i patrzę przez szybę jak
blondyn próbuję skupić się na książce przed sobą, a nauczyciel
porusza ustami tłumacząc mu coś. Zagryzam wargę, bo to pierwszy
raz, kiedy mam okazję oglądać Nialla w innych okolicznościach z
takiego bliska. W pełni ubranego, uczesanego, mogę zobaczyć jak
jego policzki są odrobinę różowe. Chcę znaleźć się w jasnym
pomieszczeniu razem z nim i chcę żeby mnie zauważył. To było
by inne, ponieważ zawsze towarzyszy nam mrok. Chcę
zobaczyć jak jego oczy rosną w zaskoczeniu. Biorę oddech i
przekręcam gałkę w drzwiach, całkiem zapominając o pukaniu. Ich
wzrok od razu pada na mnie. Serce wali mi jak szalone.
-
Hope, co tu robisz? - pan Lynch wstaje z krzesła i podchodzi kilka
kroków bliżej mnie. Czuję na sobie palące spojrzenie chłopca w
ławce.
- Ja,
um... Właśnie przechodziłam i eee... zobaczyłam pana i
pomyślałam... - Szybko, Hope, wymyśl coś, przecież jesteś
królową spontanu!
-
Pomyślałaś, że..?
-
Że... może sprawdził pan ostatnie wypracowania?
Dobra
robota.
-
Och... Tak, sprawdziłem je po lekcji z twoją klasą - kiwa głową
na potwierdzenie. Rzuca szybkie spojrzenie Niallowi, ale odwraca się
i zaczyna szukać mojej pracy wśród masy kartek.
Patrzę
na Nialla, a ten patrzy na mnie i jest tak jak myślałam, że
będzie. Jest zaskoczony i odrobinę zmieszany.
-
Niall kontynuuj czytanie, w porządku? - mówi nauczyciel. Nie
zwracam na niego uwagi za to chłopak tak. Spuszcza głowę w dół,
na jego policzki wstępuję jeszcze ciemniejszy odcień różu. -
Hope.
Niechętnie
odwracam wzrok od blondyna.
-
Twoja praca wypadła bardzo dobrze, tylko musisz popracować trochę
nad ortografią i składnią.
Kiwam
głową odbierając prace.
-
Dałbym ci jakieś wskazówki, ale jestem teraz zajęty - gestykuluje
przesadnie dłońmi.
-
Jasne.
Przed
wyjściem z klasy dziękuję nauczycielowi i uśmiecham się bardziej
do Nialla. Mijam w drzwiach Thomasa, który najwidoczniej też ma
jakąś sprawę do pana Lyncha. Uśmiecham się z grzeczności i
wtedy mnie olśniewa. Skoro on jest tutaj, to kto jest w jego
gabinecie, w którym jest komputer z internetem? Oczywiście, nie
byłabym sobą, gdybym tego nie sprawdziła, prawda?
Także
wracam się do gabinetu swojego psychoterapeuty, pewna, że już
niedługo przez latanie po tych schodach będę wyglądać jak
modelka Victorii Secret.
Miałam
racje - drzwi gabinetu są otwarte. Pokusa żeby usiąść tam i
znaleźć informacje o tym co dolega Niallowi jest ogromna. Naprawdę
- wielka - ale nie mogę tego zrobić. Nie dlatego, bo szanuję prawa
i zasady ośrodka (ha!), ale dlatego, bo muszę się dokładnie
dowiedzieć się dlaczego Niall jest w boku D. Nawet wiem, jak to
zrobię.__________
Mam nadzieję, że ten rozdział wynagrodził wam poprzedni. Przypominam i proszę o rozsyłaniu tej powieści do znajomych jeśli Wam się spodobała! To bardzo pomoże mi zyskać większą liczbę czytelników. Dziękuję za wszystko i miłych wakacji! ♥ Kolejny rozdział w środę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz