Straciłam
już rachubę jak długo leżę w łóżku. Nie chcę mi się nawet
spojrzeć na zegarek. Minęła godzina? Dwie? Może tylko dziesięć
minut? Wiem, że jak się obudziłam było jeszcze ciemno, a teraz w
pokoju jest blado, jasno. Musi być więc po siódmej, ósmej - nie
później, ponieważ na korytarzach nie słychać jeszcze głosów. W
pierwsze dni to trochę mnie przerażało. Obcy ludzie, którzy kręcą
się pod moimi drzwiami. Teraz już do tego przywykłam.
Przez
chwilę myślę o tym co muszę dzisiaj zrobić. Nie mam lekcji, za
to mam spotkanie z Thomasem. W zasadzie to by było na tyle. Zabawne.
Zee i Matt pewnie coś wymyślą. Może pójdziemy do sklepu - dziś
niedziela.
-
Dzień dobry - słyszę zachrypnięty, senny głos przyjaciółki.
Przekręcam głowę w lewo, żeby zobaczyć mały uśmiech na jej
ustach.
-
Dobry - odpowiadam.
-
Miałam piękny sen.
- O
czym?
- Nie
pamiętam, ale był piękny - brzmi na rozmarzoną.
-
Aha.
Zee
ma tendencję do jęczenia, stękania, marudzenia i wydawania innych,
dziwnych odgłosów, kiedy układa się w łóżku rankiem, próbując
się rozbudzić. Robi to właśnie teraz. Rzuca kołdrą dopóki nie
znajduje wygodnej pozycji.
- Nie
chcę dzisiaj wychodzić z łóżka - oświadcza.
- Ta.
-
Kocham to, jaka jesteś rozmowna nad ranem.
- Nie
mogłam spać.
-
Czemu?
- Nie
wiem - wzdycham zbyt głośno.
-
Jeśli to przez wczoraj, to przepraszam. Pytałam cię o zbyt
prywatne sprawy.
-
Nie, Boże, Zee przestań.
- No
co?
- To
nie twoja wina. Ciesze się, że mogę z kimś o tym pogadać -
ponownie patrzę w jej stronę, a ona w moją. - Ufam ci.
-
Dzięki - kąciki jej pełnych ust podnoszą się. - Jednak, ty
mówisz mi te wszystkie... rzeczy, a ja tobie nie.
- To
okay, jeśli nie chcesz o tym rozmawiać.
Dobrze
wiemy, czym TO jest. Chodzi o naszą przeszłość. Nie mówiłam o
niej Zee, a ona mi o swojej tym bardziej. Nigdy nie mówi o swojej
rodzinie (jeśli w ogóle takową posiada), nigdy nie wspomina o
swoim dzieciństwie. Jest zamkniętą księgą. To w porządku.
Zee
jest ciekawska, nawet bardzo. Oczywiście pytała o zdjęcie, które
ustawiłam na stoliku między naszymi łóżkami: "Dlaczego tam
jest tylko ręka twojego taty?". Nie odpowiadałam. Nigdy.
Jedyne co byłam wstanie powiedzieć to, że to nie mój ojciec.
Dzisiaj
coś się zmienia.
Thomas
założył białą koszulę i szarą marynarkę, którą przewiesił
przez oparcie swojego wygodnego jak sam skurczybyk fotela. Nadal nie
wierzę, że muszę siedzieć na tym niewygodnym krześle.
-
Mógłbyś skombinować wygodniejsze siedzenie dla swoich pacjentów
- marudzę, wiercąc się.
-
Mogłabyś przestać zwracać się do mnie jak do swojego kolegi -
ripostuje.
-
Pana pacjenci wychodzą z Pana gabinetu z lekkością umysłu i
obolałym tyłkiem.
Mężczyzna
posyła mi długie spojrzenie, zmęczone, przepełnione tym czymś,
czego nie umiem nazwać. Wyczuwam lekką nutkę obojętności.
Posyłam mu uśmiech, tak, by był wstanie policzyć czy na pewno mam
wszystkie zęby.
-
Rozmawiajmy o tym, o czym powinniśmy - odsuwa się w końcu od
komputera i patrzy na mnie, bawiąc się długopisem. Zawsze to robi.
-
Rozmawiamy.
-
Jest koniec listopada, a my nie zrobiliśmy większych postępów. -
Chyba liczy na to, że jakoś to skomentuję. Thomas orientuje się,
że wcale nie chcę tego zrobić. - Minęły około 4 miesiące od
śmierci twojej mamy.
- No
właśnie - zaczynam. - Czy mogę na święta wyjechać do Babci?
Chciałabym też zobaczyć grób mamy, nie byłam nawet na pogrzebie.
Nie
dlatego, że tak szybko zabrali mnie do ośrodka. Nie. Zanim
faktycznie tutaj dotarłam minęło kilka długich, ciężkich
tygodni przepełnionych spotkaniami z psychologami, sądami,
kłótniami, płaczem, zgrzytaniem zębów i tak dalej. Wtedy to mnie
przerosło. Nie byłabym w stanie patrzeć jak trumna z jej ciałem
schodzi coraz niżej i niżej, aż w końcu czarna ziemia odbiera mi
wszystko co mam. Moje źródło radości, pocieszenia, bezpieczeństwa
oraz miłości.
Teraz
jestem na to gotowa.
-
Jeśli ktoś po ciebie przyjedzie - oczywiście osoba spokrewniona i
nie będziesz próbować przemycić ze sobą Nialla, to nie widzę
przeszkód.
-
Naprawdę?
- Tak
- wzdycha, jakby wypowiedzenie tego słowa sprawiało mu wielki
wysiłek. - To na pewno dobrze ci zrobi, jednak przedtem chciałbym
porozmawiać o tym, co się stało po śmierci twojej mamy
dokładniej. Wiem, że spędziłaś z nią dużo czasu nim
zadzwoniłaś po pomoc. Powiesz mi dlaczego zrobiłaś to tak późno?
Thomas
zadawał różne pytania. Czasami naprawdę głupie i już zna mniej
więcej historię tego co działo się za czterema ścianami mojego
domu. Chyba większość tych rzeczy już wiedział z dokumentów i
innych tych... rzeczy, ale chciał je po prostu usłyszeć ode mnie.
Wie, że mama była bita i molestowana... Nie, to za mało
powiedziane. Gwałcona, to dobre słowo. Całe jej ciało było
pokryte w sińcach, zadrapaniach na przypadkowych częściach ciała.
Nadgarstki, kolana, plecy, policzki...
-
Proszę Hope, bądź ze mną szczera i odpowiedz na pytanie, dobrze? - patrzy
na mnie z taką nadzieją, jakby od tego zależało jego życie. Może
jeśli nie zrobimy żadnych postępów wyleją go z roboty?
-
Dobrze - kiwam głową. Thomas przygotowuje swój notes i długopis.
Potakuje, dając znak, że mogę zacząć.
Często
powtarza, że najtrudniej wyrazić to, co siedzi w ciemnym kącie
naszego serca i umysłu, lecz kiedy się to zrobi, wszystko jest już
proste.
Napełniam
swoje płuca. Mój oddech trochę drży.
- Nie
wiem od czego zacząć - uśmiecham się niezręcznie.
-
Najlepiej od początku. Powiedz co przyjdzie ci na myśl, a ja
spróbuję poskładać to w kupę.
-
Okay. Więc, wróciłam do domu po południu i chciałam pójść do
siebie tak jak zawsze, ale coś było nie tak, bo było całkiem
cicho - przełykam ciężko, wgapiona w podłogę. - W domu zawsze
było ich słychać, dlatego poszłam do kuchni. Stanęłam w progu
wryta w podłogę i nie mogłam się ruszyć... Viktor nawet nie
zauważył mojej obecności. - Obrazy w
mojej głowie pojawiają się jak zdjęcia z taśmy filmowej. -
Przyduszał mamę do ściany, był bardzo silny, a ona ledwo stała
na podłodze. Kiedy weszłam wycelował pistoletem w jej skroń i
strzelił.
Zamykam
oczy. Mimo wszystko trzymam emocje na wodzy i mówię dalej, nawet
więcej niż zdołałam powiedzieć policji, czy w sądzie.
-
Upadła na podłogę, gdy rozluźnił uścisk na jej szyi. Wyszedł.
Minął mnie... Nawet na mnie nie spojrzał, przy okazji potraktował
mnie z bara. Jakbym była powietrzem - mrugam szybko odganiając łzy.
Mój ton staje się drętwy, ponieważ wiem, że nie wytrzymam już
długo. - Byłam zbyt sparaliżowana, żeby zrobić cokolwiek.
Nakrzyczeć na niego, uderzyć. Tylko stałam tam i patrzyłam jak
kałuża krwi pod głową mamy robi się coraz większa. Kiedy
usłyszałam trzaśnięcie głównych drzwi stoczyłam się na kolana
i zaczęłam płakać. Doczłapałam się do mamy, biorąc ją w
ramiona. Przytulałam najmocniej jak potrafiłam... - Przerywam
głośnym szlochem, który znikąd wyrywa się z mojego gardła.
Thomas szybko materializuje się przede mną z paczką chusteczek.
Kuca przy mnie, pocieszająco głaszcząc moje kolano.
-
Wystarczy - mówi.
-
Siedziałam tak na podłodze z jej głową na moim ramieniu -
kontynuuję. Nie mogę teraz przestać sobie wyobrażać,
przypominać.
-
Hope...
-
Była taka zimna i bezwładna, a ja tylko powtarzałam, żeby się
obudziła. Błagałam o to. Prosiłam, by otworzyła oczy i
odwzajemniła mój uścisk... Zapewniła, że wszystko będzie
dobrze. Żeby płakała razem zemną, tak jak zawsze, gdy się
bałyśmy. Wiedziałam, że już nigdy tego nie zrobi. - Kilka łez
toczy się w dół moich rozgrzanych policzków. Usiłuję złapać
porządny oddech. - Leżałam tam z nią resztę dnia, całą noc i
dopiero pod wieczór drugiego dnia zadzwoniłam po pomoc.
-
Hope, już wystarczy.
Mężczyzna
przytula mnie. Moczę jego koszulę słonymi łzami.
-
Przepraszam.
- Za
co przepraszasz?
- To
moja wina - dukam - gdybym zadzwoniła po karetkę wcześniej, może
by żyła.
-
Dobrze wiesz, że to nie możliwe - szepcze. - Nic nie mogłaś
zrobić, to nie twoja wina.
Nie
kłócę się z nim. Po paru minutach to, że mnie przytula robi się
naprawdę niezręczne, dlatego odsuwam się. Wycieram oczy rękawem
bluzy i wydmuchuję nos w zaoferowane chusteczki.
-
Jestem z ciebie dumny - słyszę. Nie jestem w stanie podnieść na
niego wzroku. - Odprowadzę cię do pokoju.
Zgadzam
się, choć nigdy tego nie robił. W pokoju nie ma Zee, z czego
trochę się cieszę. Mogę poleżeć w łóżku, wypłakać
wszystkie łzy, dopóki nie dojdę do stanu, gdzie w pokoju będzie
słychać tylko moje suche szlochy. Tak też robię. Moja poduszka
jest coraz bardziej wilgotna. Te obrazy nie chcą wyjść z mojej
głowy. Przypominam sobie ten dzień na nowo, w kółko i w kółko.
Jak ratownicy próbowali oderwać mnie od mamy, kiedy weszli do
kuchni, a ja nie chciałam jej puścić. Pamiętam ich zdruzgotane
miny. To, jak całe moje ubranie było ubrudzone krwią. Bladą twarz
mamy bez wyrazu, kiedy pakowali jej wiotkie ciało w czarny worek. Te
wspomnienia sprawiają, że głupieję. Zaciskam pięści we włosach,
najmocniej jak potrafię, żeby choć na chwilę się rozproszyć.
Krzyczę w poduszkę, uderzając w nią mocno. Krzyk zamienia się w
głośny płacz i wtedy czuję jak ktoś mocno mnie przytula.
Odwracam się szybko, zachłannie wtulając w tą osobę. Głaszcze
moje włosy i szepcze uspokajająco nad moją głową, tak samo jak
robiła kiedyś mama. Mogę zacisnąć palce na materiale koszulki,
poczuć zapach dezodorantu i spokojny rytm serca przy uchu. Podnoszę
głowę. Muszę otrzeć oczy, bo nie jestem w stanie dostrzec rysów
twarzy osoby.
-
Matthew?
- Już
dobrze.
Pociera
moje plecy wielką dłonią. Przytulam go bardzo mocno, uspokajam
się. Leżymy kilka minut, wsłuchując się we własne oddechy. Mój
jest poszarpany.
-
Skąd wiedziałeś? - pytam. Głos mam lekko zachrypnięty przez
płacz.
- Nie
wiedziałem - przyznaje. - Przyszedłem sprawdzić, czy Zee już
wróciła, a ty...
-
Och.
- Co
się stało?
- Nic
- chrypię.
-
Nigdy nie widziałem, żeby ktoś aż tak płakał.
-
Przepraszam. - Przecieram jeszcze raz oczy i policzki. Odsuwam się
od chłopaka odrobinę. Układam głowę na poduszce, tak jak Matt na
swoim ramieniu. Przygląda mi się z niepokojem.
- To
ja wszedłem do twojego pokoju.
-
Racja - uśmiecham się słabo i on to odwzajemnia. - Rozmawiałam z
Thomasem o śmierci mamy. To dlatego.
Matthew
przytakuje. Zauważam, że nie ma na nosie okularów.
-
Wiesz kiedy najbardziej boli? - pyta.
-
Kiedy?
-
Kiedy rana się goi.
-
Może. - Pociągam nosem mało atrakcyjnie i wycieram się rękawem.
- Matt?
-
Tak?
-
Dlaczego jesteś w ośrodku? Przecież masz rodzinę, jesteś
normalny i takie tam.
-
Jestem uzależniony - wzrusza ramieniem.
- Jak
to? - chrypię.
-
Moja rodzina mieszka w Oklahoma, racja? - Przytakuję mu szybko
głową. - To stosunkowo blisko od Kolorado, a ośrodek w Colorado
Springs jest jednym z najlepszych na świecie i w sumie jedynym
takim. Rodzice chcieli, żebym był pod jak najlepszą opieką,
dlatego ustaliliśmy, że będę się tu... leczyć, dopóki nie będę
mieć dwudziestu jeden lat.
-
Trafiłeś do ośrodka jak miałeś siedemnaście lat.
-
Byłem w naprawdę marnym stanie - kontynuuje. - Pewnie rodzice po
części mnie tu oddali, bo było im wstyd. Często słyszałem
plotki, albo jak koleżanki przychodziły do mamy, lub sióstr i
mówiły o tym jak beznadziejnie wyglądam i niszczę sobie życie.
- Co
brałeś?
- To
nie istotne - wzdycha trochę.
-
Nadal jesteś od czegoś uzależniony? - marszczę brwi.
-
Lubię papierosy - uśmiecha się. - Tutaj nie mam możliwości
uzależnienia się od czegokolwiek. Mój opiekun przynosi mi co
wieczór odpowiednie leki w danych ilościach i muszę je przy nim
połykać - wywraca oczami. - Widzisz, że mam buty bez sznurówek?
Podnosi
swoją nogę.
- I
co z tego? - śmieję się licho.
-
Większość osób tutaj takie nosi, bo dyrektor nie uznaje
sznurówek.
- Co?
Dlaczego?
-
Chyba zbyt dużo osób myśli o samobójstwie.
- Ja
takich nie dostałam.
Matthew
parska śmiechem.
-
Może nie wyglądasz na taką, która by to zrobiła?
- Ty
byś to zrobił? - pytam cichutko, chociaż wiem, że nikt nie może
nas usłyszeć.
-
Kiedyś chciałem - przyznaje, a ja mu wierzę.
- A
dziś?
-
Jeśli pomyślę ile mogę stracić. - Chłopak poprawia swoją
pozycję. Teraz leży na plecach, wpatrując się w sufit. Ja,
wpatruję się w jego profil. Rzęsy tworzą cień na gładkich
policzkach, gdy zamyka oczy. - Nie mógłbym.
Brak mi słów... ta historia jest taka niezwykła, piękna i daje trochę do myślenia. Niezmiernie się cieszę, że mogę czytać twojego bloga z niecierpliwością czekam na następny rozdział <3 :*
OdpowiedzUsuńM.M.
Dziękuję, kochana xx
Usuń