2016-08-30

Rozdział 10

Straciłam już rachubę jak długo leżę w łóżku. Nie chcę mi się nawet spojrzeć na zegarek. Minęła godzina? Dwie? Może tylko dziesięć minut? Wiem, że jak się obudziłam było jeszcze ciemno, a teraz w pokoju jest blado, jasno. Musi być więc po siódmej, ósmej - nie później, ponieważ na korytarzach nie słychać jeszcze głosów. W pierwsze dni to trochę mnie przerażało. Obcy ludzie, którzy kręcą się pod moimi drzwiami. Teraz już do tego przywykłam.
Przez chwilę myślę o tym co muszę dzisiaj zrobić. Nie mam lekcji, za to mam spotkanie z Thomasem. W zasadzie to by było na tyle. Zabawne. Zee i Matt pewnie coś wymyślą. Może pójdziemy do sklepu - dziś niedziela.
- Dzień dobry - słyszę zachrypnięty, senny głos przyjaciółki. Przekręcam głowę w lewo, żeby zobaczyć mały uśmiech na jej ustach.
- Dobry - odpowiadam.
- Miałam piękny sen.
- O czym?
- Nie pamiętam, ale był piękny - brzmi na rozmarzoną.
- Aha.
Zee ma tendencję do jęczenia, stękania, marudzenia i wydawania innych, dziwnych odgłosów, kiedy układa się w łóżku rankiem, próbując się rozbudzić. Robi to właśnie teraz. Rzuca kołdrą dopóki nie znajduje wygodnej pozycji.
- Nie chcę dzisiaj wychodzić z łóżka - oświadcza.
- Ta.
- Kocham to, jaka jesteś rozmowna nad ranem.
- Nie mogłam spać.
- Czemu?
- Nie wiem - wzdycham zbyt głośno.
- Jeśli to przez wczoraj, to przepraszam. Pytałam cię o zbyt prywatne sprawy.
- Nie, Boże, Zee przestań.
- No co?
- To nie twoja wina. Ciesze się, że mogę z kimś o tym pogadać - ponownie patrzę w jej stronę, a ona w moją. - Ufam ci.
- Dzięki - kąciki jej pełnych ust podnoszą się. - Jednak, ty mówisz mi te wszystkie... rzeczy, a ja tobie nie.
- To okay, jeśli nie chcesz o tym rozmawiać.
Dobrze wiemy, czym TO jest. Chodzi o naszą przeszłość. Nie mówiłam o niej Zee, a ona mi o swojej tym bardziej. Nigdy nie mówi o swojej rodzinie (jeśli w ogóle takową posiada), nigdy nie wspomina o swoim dzieciństwie. Jest zamkniętą księgą. To w porządku.
Zee jest ciekawska, nawet bardzo. Oczywiście pytała o zdjęcie, które ustawiłam na stoliku między naszymi łóżkami: "Dlaczego tam jest tylko ręka twojego taty?". Nie odpowiadałam. Nigdy. Jedyne co byłam wstanie powiedzieć to, że to nie mój ojciec.
Dzisiaj coś się zmienia.
Thomas założył białą koszulę i szarą marynarkę, którą przewiesił przez oparcie swojego wygodnego jak sam skurczybyk fotela. Nadal nie wierzę, że muszę siedzieć na tym niewygodnym krześle.
- Mógłbyś skombinować wygodniejsze siedzenie dla swoich pacjentów - marudzę, wiercąc się.
- Mogłabyś przestać zwracać się do mnie jak do swojego kolegi - ripostuje.
- Pana pacjenci wychodzą z Pana gabinetu z lekkością umysłu i obolałym tyłkiem.
Mężczyzna posyła mi długie spojrzenie, zmęczone, przepełnione tym czymś, czego nie umiem nazwać. Wyczuwam lekką nutkę obojętności. Posyłam mu uśmiech, tak, by był wstanie policzyć czy na pewno mam wszystkie zęby.
- Rozmawiajmy o tym, o czym powinniśmy - odsuwa się w końcu od komputera i patrzy na mnie, bawiąc się długopisem. Zawsze to robi.
- Rozmawiamy.
- Jest koniec listopada, a my nie zrobiliśmy większych postępów. - Chyba liczy na to, że jakoś to skomentuję. Thomas orientuje się, że wcale nie chcę tego zrobić. - Minęły około 4 miesiące od śmierci twojej mamy.
- No właśnie - zaczynam. - Czy mogę na święta wyjechać do Babci? Chciałabym też zobaczyć grób mamy, nie byłam nawet na pogrzebie.
Nie dlatego, że tak szybko zabrali mnie do ośrodka. Nie. Zanim faktycznie tutaj dotarłam minęło kilka długich, ciężkich tygodni przepełnionych spotkaniami z psychologami, sądami, kłótniami, płaczem, zgrzytaniem zębów i tak dalej. Wtedy to mnie przerosło. Nie byłabym w stanie patrzeć jak trumna z jej ciałem schodzi coraz niżej i niżej, aż w końcu czarna ziemia odbiera mi wszystko co mam. Moje źródło radości, pocieszenia, bezpieczeństwa oraz miłości.
Teraz jestem na to gotowa.
- Jeśli ktoś po ciebie przyjedzie - oczywiście osoba spokrewniona i nie będziesz próbować przemycić ze sobą Nialla, to nie widzę przeszkód.
- Naprawdę?
- Tak - wzdycha, jakby wypowiedzenie tego słowa sprawiało mu wielki wysiłek. - To na pewno dobrze ci zrobi, jednak przedtem chciałbym porozmawiać o tym, co się stało po śmierci twojej mamy dokładniej. Wiem, że spędziłaś z nią dużo czasu nim zadzwoniłaś po pomoc. Powiesz mi dlaczego zrobiłaś to tak późno?
Thomas zadawał różne pytania. Czasami naprawdę głupie i już zna mniej więcej historię tego co działo się za czterema ścianami mojego domu. Chyba większość tych rzeczy już wiedział z dokumentów i innych tych... rzeczy, ale chciał je po prostu usłyszeć ode mnie. Wie, że mama była bita i molestowana... Nie, to za mało powiedziane. Gwałcona, to dobre słowo. Całe jej ciało było pokryte w sińcach, zadrapaniach na przypadkowych częściach ciała. Nadgarstki, kolana, plecy, policzki...
- Proszę Hope, bądź ze mną szczera i odpowiedz na pytanie, dobrze? - patrzy na mnie z taką nadzieją, jakby od tego zależało jego życie. Może jeśli nie zrobimy żadnych postępów wyleją go z roboty?
- Dobrze - kiwam głową. Thomas przygotowuje swój notes i długopis. Potakuje, dając znak, że mogę zacząć.
Często powtarza, że najtrudniej wyrazić to, co siedzi w ciemnym kącie naszego serca i umysłu, lecz kiedy się to zrobi, wszystko jest już proste.
Napełniam swoje płuca. Mój oddech trochę drży.
- Nie wiem od czego zacząć - uśmiecham się niezręcznie.
- Najlepiej od początku. Powiedz co przyjdzie ci na myśl, a ja spróbuję poskładać to w kupę.
- Okay. Więc, wróciłam do domu po południu i chciałam pójść do siebie tak jak zawsze, ale coś było nie tak, bo było całkiem cicho - przełykam ciężko, wgapiona w podłogę. - W domu zawsze było ich słychać, dlatego poszłam do kuchni. Stanęłam w progu wryta w podłogę i nie mogłam się ruszyć... Viktor nawet nie zauważył mojej obecności. - Obrazy w mojej głowie pojawiają się jak zdjęcia z taśmy filmowej. - Przyduszał mamę do ściany, był bardzo silny, a ona ledwo stała na podłodze. Kiedy weszłam wycelował pistoletem w jej skroń i strzelił.
Zamykam oczy. Mimo wszystko trzymam emocje na wodzy i mówię dalej, nawet więcej niż zdołałam powiedzieć policji, czy w sądzie.
- Upadła na podłogę, gdy rozluźnił uścisk na jej szyi. Wyszedł. Minął mnie... Nawet na mnie nie spojrzał, przy okazji potraktował mnie z bara. Jakbym była powietrzem - mrugam szybko odganiając łzy. Mój ton staje się drętwy, ponieważ wiem, że nie wytrzymam już długo. -  Byłam zbyt sparaliżowana, żeby zrobić cokolwiek. Nakrzyczeć na niego, uderzyć. Tylko stałam tam i patrzyłam jak kałuża krwi pod głową mamy robi się coraz większa. Kiedy usłyszałam trzaśnięcie głównych drzwi stoczyłam się na kolana i zaczęłam płakać. Doczłapałam się do mamy, biorąc ją w ramiona. Przytulałam najmocniej jak potrafiłam... - Przerywam głośnym szlochem, który znikąd wyrywa się z mojego gardła. Thomas szybko materializuje się przede mną z paczką chusteczek. Kuca przy mnie, pocieszająco głaszcząc moje kolano.
- Wystarczy - mówi.
- Siedziałam tak na podłodze z jej głową na moim ramieniu - kontynuuję. Nie mogę teraz przestać sobie wyobrażać, przypominać.
- Hope...
- Była taka zimna i bezwładna, a ja tylko powtarzałam, żeby się obudziła. Błagałam o to. Prosiłam, by otworzyła oczy i odwzajemniła mój uścisk... Zapewniła, że wszystko będzie dobrze. Żeby płakała razem zemną, tak jak zawsze, gdy się bałyśmy. Wiedziałam, że już nigdy tego nie zrobi. - Kilka łez toczy się w dół moich rozgrzanych policzków. Usiłuję złapać porządny oddech. - Leżałam tam z nią resztę dnia, całą noc i dopiero pod wieczór drugiego dnia zadzwoniłam po pomoc.
- Hope, już wystarczy.
Mężczyzna przytula mnie. Moczę jego koszulę słonymi łzami.
- Przepraszam.
- Za co przepraszasz?
- To moja wina - dukam - gdybym zadzwoniła po karetkę wcześniej, może by żyła.
- Dobrze wiesz, że to nie możliwe - szepcze. - Nic nie mogłaś zrobić, to nie twoja wina.
Nie kłócę się z nim. Po paru minutach to, że mnie przytula robi się naprawdę niezręczne, dlatego odsuwam się. Wycieram oczy rękawem bluzy i wydmuchuję nos w zaoferowane chusteczki.
- Jestem z ciebie dumny - słyszę. Nie jestem w stanie podnieść na niego wzroku. - Odprowadzę cię do pokoju.
Zgadzam się, choć nigdy tego nie robił. W pokoju nie ma Zee, z czego trochę się cieszę. Mogę poleżeć w łóżku, wypłakać wszystkie łzy, dopóki nie dojdę do stanu, gdzie w pokoju będzie słychać tylko moje suche szlochy. Tak też robię. Moja poduszka jest coraz bardziej wilgotna. Te obrazy nie chcą wyjść z mojej głowy. Przypominam sobie ten dzień na nowo, w kółko i w kółko. Jak ratownicy próbowali oderwać mnie od mamy, kiedy weszli do kuchni, a ja nie chciałam jej puścić. Pamiętam ich zdruzgotane miny. To, jak całe moje ubranie było ubrudzone krwią. Bladą twarz mamy bez wyrazu, kiedy pakowali jej wiotkie ciało w czarny worek. Te wspomnienia sprawiają, że głupieję. Zaciskam pięści we włosach, najmocniej jak potrafię, żeby choć na chwilę się rozproszyć. Krzyczę w poduszkę, uderzając w nią mocno. Krzyk zamienia się w głośny płacz i wtedy czuję jak ktoś mocno mnie przytula. Odwracam się szybko, zachłannie wtulając w tą osobę. Głaszcze moje włosy i szepcze uspokajająco nad moją głową, tak samo jak robiła kiedyś mama. Mogę zacisnąć palce na materiale koszulki, poczuć zapach dezodorantu i spokojny rytm serca przy uchu. Podnoszę głowę. Muszę otrzeć oczy, bo nie jestem w stanie dostrzec rysów twarzy osoby.
- Matthew?
- Już dobrze.
Pociera moje plecy wielką dłonią. Przytulam go bardzo mocno, uspokajam się. Leżymy kilka minut, wsłuchując się we własne oddechy. Mój jest poszarpany.
- Skąd wiedziałeś? - pytam. Głos mam lekko zachrypnięty przez płacz.
- Nie wiedziałem - przyznaje. - Przyszedłem sprawdzić, czy Zee już wróciła, a ty...
- Och.
- Co się stało?
- Nic - chrypię.
- Nigdy nie widziałem, żeby ktoś aż tak płakał.
- Przepraszam. - Przecieram jeszcze raz oczy i policzki. Odsuwam się od chłopaka odrobinę. Układam głowę na poduszce, tak jak Matt na swoim ramieniu. Przygląda mi się z niepokojem.
- To ja wszedłem do twojego pokoju.
- Racja - uśmiecham się słabo i on to odwzajemnia. - Rozmawiałam z Thomasem o śmierci mamy. To dlatego.
Matthew przytakuje. Zauważam, że nie ma na nosie okularów.
- Wiesz kiedy najbardziej boli? - pyta.
- Kiedy?
- Kiedy rana się goi.
- Może. - Pociągam nosem mało atrakcyjnie i wycieram się rękawem. - Matt?
- Tak?
- Dlaczego jesteś w ośrodku? Przecież masz rodzinę, jesteś normalny i takie tam.
- Jestem uzależniony - wzrusza ramieniem.
- Jak to? - chrypię.
- Moja rodzina mieszka w Oklahoma, racja? - Przytakuję mu szybko głową. - To stosunkowo blisko od Kolorado, a ośrodek w Colorado Springs jest jednym z najlepszych na świecie i w sumie jedynym takim. Rodzice chcieli, żebym był pod jak najlepszą opieką, dlatego ustaliliśmy, że będę się tu... leczyć, dopóki nie będę mieć dwudziestu jeden lat. 
- Trafiłeś do ośrodka jak miałeś siedemnaście lat.
- Byłem w naprawdę marnym stanie - kontynuuje. - Pewnie rodzice po części mnie tu oddali, bo było im wstyd. Często słyszałem plotki, albo jak koleżanki przychodziły do mamy, lub sióstr i mówiły o tym jak beznadziejnie wyglądam i niszczę sobie życie.
- Co brałeś?
- To nie istotne - wzdycha trochę. 
- Nadal jesteś od czegoś uzależniony? - marszczę brwi.
- Lubię papierosy - uśmiecha się. - Tutaj nie mam możliwości uzależnienia się od czegokolwiek. Mój opiekun przynosi mi co wieczór odpowiednie leki w danych ilościach i muszę je przy nim połykać - wywraca oczami. - Widzisz, że mam buty bez sznurówek?
Podnosi swoją nogę.
- I co z tego? - śmieję się licho.
- Większość osób tutaj takie nosi, bo dyrektor nie uznaje sznurówek.
- Co? Dlaczego?
- Chyba zbyt dużo osób myśli o samobójstwie.
- Ja takich nie dostałam. 
Matthew parska śmiechem.
- Może nie wyglądasz na taką, która by to zrobiła?
- Ty byś to zrobił? - pytam cichutko, chociaż wiem, że nikt nie może nas usłyszeć.
- Kiedyś chciałem - przyznaje, a ja mu wierzę.
- A dziś?
- Jeśli pomyślę ile mogę stracić. - Chłopak poprawia swoją pozycję. Teraz leży na plecach, wpatrując się w sufit. Ja, wpatruję się w jego profil. Rzęsy tworzą cień na gładkich policzkach, gdy zamyka oczy. - Nie mógłbym.

2 komentarze:

  1. Brak mi słów... ta historia jest taka niezwykła, piękna i daje trochę do myślenia. Niezmiernie się cieszę, że mogę czytać twojego bloga z niecierpliwością czekam na następny rozdział <3 :*
    M.M.

    OdpowiedzUsuń