2016-08-23

Chłopiec, który wstydził się łez ZAMKNIĘCI - wersja Larry Stylinson

Harry jest pewnie idącym przez życie nastolatkiem, o czym mówi jego przeszłość. Do wszystkiego podchodzi z dystansem i humorem, ponieważ taki właśnie jest jego mechanizm obronny. 
Czy jeden chłopak będzie w stanie sprawić, że Harry w końcu zrozumie jak słaby był i uroni łzę nad swoim losem? Łzę, która zdoła naprawić wszystko.

Średniej długości one shot, na podstawie mojego fanfiction "ZAMKNIĘCI". Coś z humorem, jednocześnie głębokiego i tajemniczego. Nie jest i d e n t y c z n e do Zamkniętych, lecz niektóre sceny są do siebie podobne. Coś specjalnego dla Larries.

I
Myślę, że znienawidziłem ludzi już jako dziecko. Zawsze byłem tym chłopcem w klasie, który siedział sam w ostatniej ławce, był dosyć nieprzytomny, naciągał swoje głupkowate loki na twarz chcąc jeszcze bardziej się ukryć. Byłem tym "dziwnym dzieckiem", które musi być w każdej klasie.
Zawsze bawiło mnie spojrzenie nauczycielki, Grubej Bennett, gdy na zajęciach plastycznych mówiła: "narysujcie teraz coś kreatywnego", "dajcie się ponieść" i moje ulubione: "puśćcie wodzę wyobraźni". No to puszczałem. Zawsze były mi potrzebne tylko dwie kredki - czarna i czerwona. Czarna dla patyczaków, czerwona dla krwi, oczywiście. Matko Bosko, krew była wszędzie! Zalewała nie tylko moją kartkę lecz Grubą Bennett także. Później kończyło się na telefonie do mojej mamy. Zawsze ten sam tekst...
- Martwię się o pani syna. Tylko zabijanie mu w głowie. To dla niego nie zdrowe. Myślała pani o poradni psychologicznej, lub lekarzu rodzinnym?
Po lekcjach mama odbierała mnie ze szkoły. Zawsze w samochodzie śmiała się i pytała:
- Narysowałeś już panią Bennett na swoich pięknych rysunkach? Myślę, że powinieneś.
I tak naprawdę tylko ona potrafiła sprawić, że się uśmiechałem. Była jedyną dziewczyną, która nie była głupia! Dziewczyny w szkole były głupie i przytępe.
Miałem jednego kumpla - wszyscy nazywali go Glizda. Był wyjątkowym oblechem i tak naprawdę nadal nie wiem, dlaczego się z nim przyjaźniłem. Kiedy mieliśmy po dziesięć lat, Glizda podkradał porno gazety swojemu tacie. Siedzieliśmy na dachu opuszczonego domu, a on oglądał te gówniane pisemka wzdychając co chwilę: "spójrz na jej cycki!".
Ja nie patrzyłem na cycki. Wolałem obserwować jak chmury przesuwają się powoli po błękitnym niebie.
Szczerze? To było obrzydliwe jak dla mnie. Do tego wszystkiego, okazało się, że to wcale nie były porno gazety tylko zwykłe modowe magazyny, ze strojami kąpielowymi dla kobiet. Jego mama lubiła je przeglądać.
Glizda był spierdolony, później przestałem się z nim zadawać i mogłem być wspaniałą, samotną wyspą na morzu idiotów. Pech chciał, że zawsze podobałem się tym przygłupom! Każda, zasrana dziewczyna dotykała moich włosów z głupimi pytaniami, czy może zrobić mi warkoczyki, albo, czy w moich dołeczkach mieszka jakiś stworek. Na moich rysunkach to zawsze dziewczynki umierały. To był, krótki epizod mojego dzieciństwa.
Dwa lata temu pierwszy raz się zakochałem. Przynajmniej wydawało mi się, że się zakochałem. Ta dziewczyna była fajna, taka inna, i miała małe cycki (większość piętnastolatek ma, ale nie zważajmy na szczegóły). Hanna, bo tak miała na imię, była śliczną blondyneczką, bardzo zgrabną. Włosy zawsze miała związane, co też mi się podobało, ponieważ długie bardzo mnie denerwują. Hanna zawsze pytała, czy może dotknąć moich loków i nie wciskała palców w moje policzki. Dużo się całowaliśmy i po miesiącu, kiedy stwierdziliśmy, że jesteśmy parą, Hanna bardzo chciała byśmy to zrobili. No wiadomo, pierwszy seks i te sprawy. Stres na samą myśl, że musisz iść do sklepu i kupić prezerwatywę. Najgorsze jest to, że do tego naprawdę doszło. Pierwszy seks nie jest fajny i nigdy nie wygląda tak jak w porno (to skandal!). Jest żałosny i żałośnie krótki, przynajmniej mój taki był. Najgorsze co może być to dwie niedoświadczone fajtłapy. Prawie doszedłem zakładając prezerwatywę, lepiej nie myśleć jak wyglądało to później.
Po całym zajściu było mi tak wstyd, że już nigdy nie odezwałem się do Hanny. Do dziś jestem jej wdzięczny za to, że nie pisnęła ani słówka swoim koleżankom.
Później nie uprawiałem już seksu, ale oglądałem porno. Bardzo, bardzo dużo porno. Tak dużo, że w pewnym momencie moje łóżko zaczęło unosić się na kupie brudnych chusteczek. Wyrzucałem je do kubła sąsiada, by mama nigdy się o tym nie dowiedziała.
W pewnym stadium swojej nastoletniej egzystencji, w dniu, w którym naprawdę miałem ochotę sobie zwalić, nie wiem jakim cudem natknąłem się na gejowskie porno. Chwała Bogu za to.
Od tamtego momentu, zacząłem patrzeć na mężczyzn całkiem inaczej. Nawet na Hannę tak nie patrzyłem. Jednak, gdy teraz o tym myślę, nie wydaje mi się, że to było przez marne, gejowskie porno. Zawsze miałem coś do chłopców, czego nie miałem do dziewczyn. Jak wspominałem, długie włosy mnie irytowały, nie oglądałem gazet z damską bielizną razem z Glizdą, nienawidziłem dziewczyn. To musiało wynikać z mojej orientacji, którą po prostu odkryłem przez amatorski film.
I tak znalazłem się tutaj gdzie jestem. Może nie szczególnie przez moją seksualność, bo w dwudziestym pierwszym wieku homoseksualizm jest na porządku dziennym (a przynajmniej w Ameryce jest), jednak wiadomość, że jestem gejem nasiliła sytuacje w domu. Mało kto wie, jak to jest zostać uderzonym przez własnego rodzica i to nie zwykłym klapsem, kiedy jesteś dzieckiem. Chodzi o mocne uderzenie, po którym masz limo pod okiem oraz krwawiącą wargę. To było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ ojciec, owszem był dosyć... wybuchowy i gwałtowny, ale nigdy nikogo nie uderzył. W sumie nie wiem co jest gorsze, bycie regularnie lanym, czy granie na czyjejś psychice.
Przy cichej kolacji, równie cichym głosem wyznałem prawdę o sobie. Kieliszek od wina frunął prosto na moją twarz. Dobrze, że jestem dobry w grę w dwa ognie. Udało mi się w porę schylić, a lampka wina roztrzaskała się o ścianę za moimi plecami. Poleciało kilka bolesnych słów, doszło do kilku rękoczynów. Przyjąłem to. Oczywiście, odrzucenie przez własnego ojca cholernie boli. Nie uroniłem łzy, nawet kiedy mnie uderzył. Rozryczałem się później, i tak, to nie był płacz, to nie był cichy szloch w poduszkę, ponieważ tatuś nie akceptuje tego jaki jestem. To był ryk, rozrywający moją duszę w pół, ponieważ każdego zasranego dnia musiałem patrzeć i słuchać jak mama cierpi z powodu obrzydliwych słów, opuszczających usta mojego ojca bez najmniejszego wysiłku. Dałem mu po prostu kolejny powód, by ją dręczył.
Wracając do tego, gdzie właściwie jestem. Ośrodek dla ludzi popieprzonych, dokładnie takich jak ja. Myślę, że już pięć kilometrów przed nim, na drogach powinny pojawiać się billboardy z jakimś chwytliwym hasłem jak: "Witamy popaprańców za 5 kilometrów!", lub coś w tym stylu, dokładnie tak jak drogowskazy z logiem McDonald's.
Dostałem swój pokój, zwiedziłem ośrodek z moją - jak ona to nazwała - "opiekunką". Że niby co, będzie mnie podcierać? Jestem homoseksualny, a nie niepełnosprawny. Jej imię, Helen, kojarzyło mi się trochę z Hanną. Chociaż była bardzo uprzejma i odpowiedziała mi na każde pytanie, postanowiłem od początku ją znielubić.
Ośrodek Colorado Springs, jest podzielony na sierociniec, poprawczak, psychiatryk i coś jak oddział dla uzależnionych, (na który bym trafił, gdyby w domu nie odcięli mi dostępu do internetu). Słusznie przydzielono mnie do bloku dla sierot.
Teraz krzątam się po swoim nowym pokoju, przenosząc ubrania z walizki do szafy. Muszę dzielić pokój z Liamem.
Liam, jest typowym facetem hetero. Robi pompki i te inne sportowe rzeczy, kocha kurczaka i ryż, pod łóżkiem ma kolekcje gazet Penthouse, a na ścianach plakaty czarnych raperów. Mimo pozorów jest całkiem przyjazny, wydaje się nawet inteligenty i zabawny. Patrząc z perspektywy geja, hipotetycznie zakładając, że Liam mógłby być biseksualny, na pewno zwróciłby moją uwagę na dłużej, ale to nie możliwe, bo ten facet kolekcjonuje Penthouse'a pod łóżkiem prawie w takich ilościach, co ja kolekcjonowałem zużyte chusteczki.
- Niedługo będzie kolacja, idziesz ze mną? - proponuje, odpoczywając na swoim łóżku. Przez chwilę zastanawiam się, czemu Liam nie ma żadnych zajęć, spotkań z psychologiem lub jakimś innym psycho (no wiadomo o co chodzi). I myślę, czy los pokarał go tak samo jak mnie. Jest normalnym nastolatkiem, który musi się tu marnować, czy może to jednak coś innego. - Mogę cię zapoznać z kilkoma osobami. Chociaż nie. Nie ma sensu, wszyscy są pojebani.
Parskam śmiechem.
- Już cię lubię.
- Dzięki. Ja się tu z nikim nie zadaję, mam tylko przyjaciółkę.
- Już cię nie lubię.
Zaklinam go w duchu.
- Co? Nie lubisz dziewczyn?
- A wyglądam? - patrze się na niego obojętnie, po czym wracam do układania ostatnich dupereli.
- Wyglądasz w porzo, koleś.
Unoszę brew, cały czas na niego nie patrząc.
- Może to i lepiej. Nie chcę, żeby miała jakieś sercowe zawody później.
- Przyjaźń kobiety z mężczyzną? - pytam, próbując się nie śmiać. - To największa głupota o jakiej słyszałem.
Siadam na łóżku, wzrokiem badając ciało Liama. On także siada, z szuflady w stoliku stojącym między naszymi łóżkami wyciąga kartonik papierosów Camel.
- Można tu palić? - wyciągam jednego papierosa z zaoferowanej paczki. Nie mam zwyczaju palić. Robiłem to tylko kilka razy, żeby spróbować i żeby nie odstawać od grupy. Nie podnieca mnie to całe pieczenie w gardle i śmierdzenie z ust.
- Nie - brunet wzrusza ramionami, rzuca mi zapalniczkę. - Więc, masz jakiś wstręt do dziewczyn, czy co? Złe wspomnienia?
- Po prostu grają mi na nerwach samym oddychaniem.
- Okay - Liam zaciąga się, by za chwilę stworzyć kółeczka z dymu. Ja udaję zawodowego palacza, ignorując dym, który łaskocze moje płuca.

II
Na kolacji poznaję Chloe, przyjaciółkę Liama. Jest wysoką brunetką, o dużych niebieskich oczach i pociągłą twarzą, którą zawsze barwią rumieńce. Chloe wcale nie jest taka zła, jak mógłbym się spodziewać. Dużo się śmieje, ukazując proste, podłużne zęby i nie mówi głupich rzeczy tylko to co potrzeba, jakby w głowie cały czas układała schemat idealnie przeprowadzonej rozmowy. Liam od razu zawiadomił ją o tym, że nie lubię dziewczyn, a ona zaśmiała się i powiedziała:
- Nie dziwię się. Też za nimi nie przepadam, dlatego przyjaźnie się z tym osiłkiem - parsknęła śmiechem, gdy Liam przewrócił oczami i szturchnął ją ramieniem.
Chloe nie była zła, jednak nadal była dziewczyną, a ja po prostu nie lubię dziewczyn już dla samej zasady.
Po kolacji wróciłem do pokoju, zdjąłem spodnie i wskoczyłem w łóżko ze świeżą, pachnącą bzem pościelą. Jest to nowe miejsce, do którego muszę przywyknąć, dlatego nie mogę spać. Tuż przed ciszą nocną Liam wraca, a światło z korytarza niemal mnie zabija. To spanie z wiedzą, że ktoś bez przerwy szwenda się po korytarzu trochę mnie przeraża.
Chłopak robi to samo co ja jakąś godzinę temu, czyli zdejmuje tylko spodnie i wchodzi do łóżka z głośnym westchnieniem.
- Nienawidzę niedziel - mamrocze w swoją poduszkę.
- Aha - odpowiadam ciemności. Nie jest do końca ciemno. To półmrok, który tworzy światło księżyca wpadające przez duże okno na przestrzeń między naszymi łóżkami. Kilka minut później słychać głębokie chrapanie Liama. Leżę, słuchając tego i wyobrażam sobie jutrzejszy dzień, pomimo świadomości, że przyszłość nigdy nie wygląda tak jak w mojej wyobraźni. Nie wiem ile mi to zajmuje, chyba przysnąłem na kilka minut. Moje myśli zamieniły się w krótki, bezładny sen, z którego wybudziłem się równie szybko jak i zapadłem. 
Mój współlokator nadal śpi, lecz zegarek wskazuję zamiast dwudziestej drugiej pierwszą w nocy. Okazuje się, że spałem o wiele dłużej niż myślałem. Siadam na łóżku, nogi opuszczając na zimne panele. Zakładam na nagie stopy ulubione trampki i najciszej jak można otwieram drzwi.
Życie czasami naprawdę działa mi na nerwy, bo czy nie jest tak, że kiedy człowiek chcę być zwyczajnie cicho, wszystko co robi wydaje się w cholerę głośne? Jak to trzeszczenie podłogi przy każdym kroku, jakbym ważył ze sto kilogramów, albo te drzwi, które skrzypią tylko w takich właśnie momentach. Krzywię się przez to, spojrzawszy, czy nie obudziłem Liama. Na szczęście nie.
Na korytarzu panuje mrok. Gdzieniegdzie księżyc rzuca cienie na podłogę przez okna. Zawsze, kiedy w nocami nie mogłem spać wychodziłem z domu przejść się na spacer i kiedy wracałem zasypiałem jak najedzone niemowlę. Teraz nie mam możliwości wyjść na zewnątrz, nawet na mały teren zieleni należący do ośrodka, bo jestem pewny, że wszystkie drzwi są zamknięte. Nie pozostaje mi nic innego jak powolne przechadzanie się długimi korytarzami oraz omijanie stróżów nocnych z latarkami w rękach. Mijam filary z dużymi literami, oznaczającymi dany blok. Blok C, poprawczak, najbliżej bloku B, tego na którym się znajduję. Blok A jest na samym dole i pewnie o tej porze jest całkiem pusty, ponieważ na terapię przychodzą ludzie dopiero po południami. Blok D, czyli psychiatryk jest piętro wyżej. Wbiegam po schodach i przechadzam się, patrząc na numerki stalowych, masywnych drzwi z zamkami. Słyszę szum, dochodzący z nieopodal. Coś jak prysznic. Ktoś bierze prysznic godzinę po północy, trzy godziny po ciszy nocnej? Najwidoczniej. Może to jakiś chłopak? - myślę i postanawiam, to sprawdzić, bo w zasadzie czemu nie. Skoro już jestem w psychiatryku, to może będę zachowywać się tak jak na psychiatryk przystało i się dopasuje.
- Nie głupie - przyznaje, szepcząc do siebie. Trafiam na korytarz, skąd pochodzi szum. Na końcu widzę jasną poświatę, padającą na podłogę. Drzwi łazienki otwarte na oścież i szum, szum, szum, cichy jak morze przy wschodzie słońca.
Przechodzę do pomieszczenia z kabinami prysznicowymi. Wszystkie liche drzwi z płyty kartonowej pomalowanej na wyblakłą zieleń są uchylone z wyjątkiem ostatniej. To z niej pochodzi dźwięk i to w niej ktoś właśnie bierze prysznic. Wzruszam ramionami i podchodzę bliżej z czystej ciekawości. Upadam na kolana i schylam głowę, by przez szparę móc dojrzeć cokolwiek. Zaglądnąwszy, zobaczyłem niebieskie tenisówki bez sznurówek. Wydaje się, że osoba nie dość, że siedzi, to jeszcze jest całkowicie ubrana! Moje serce zaczęło trochę szybciej pracować. Nie dlatego, że się boję, bo oczywiście tak nie jest, tylko to trochę dziwnie, nie?
Otwieram drzwi szybko i na oścież, a wszystko w mojej głowie ma chwilowe zwarcie. Rzeczywiście, to chłopak siedzi pod prysznicem. Wygląda na nieprzytomnego. Mokre włosy okalają chudą twarz, są trochę przydługie, ale może to tylko złudzenie, ponieważ są mokre. Zwracam uwagę na kości policzkowe nieznajomego oraz na mokre, długie rzęsty w ich górze, ułożone w nierówne trójkąciki. Kropelki wody tańczą na ich krańcach by po chwili spaść. Całe ubranie chłopaka jest przemoczone, a on trzęsie się przeraźliwie z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej. Dłonie ma drobne. Smukłe palce ledwo są w stanie objąć jego kolano.
Dopiero później uderza mnie chłód. Woda lejąca się z słuchawki jest mroźna. Zakręcam ją, po tym jak tylko otrząsam się z transu. Nieznajomy nie zwraca na mnie uwagi. Kucam przed nim, ostrożnie odgarniam włosy z czoła. Jest lodowaty. Moja dłoń ląduje na kształtnym policzku chłopaka, nim w ogóle o tym myślę. Jestem w stanie usłyszeć jak nabiera duży haust powietrza do płuc. Nim otwiera oczy, ta drobna dłoń jest dokładnie na mojej, jakby chciał ją tam zatrzymać. 
Oczy. Och, słodki Jezusie... Czy wspominałem coś o wschodzie słońca nad morzem? Jeśli mam być szczery, te oczy wyglądają jak ocean. Wzburzony ocean, lecz nie podczas sztormu. To jak wzburzona woda podczas wschodu słońca, kiedy po niebie przesuwają się delikatne mgiełki udające chmury. To jest coś, czego nie można zobaczyć, jeśli nie spojrzy się w oczy tego właśnie chłopaka.
- Hej - szepczę, nie chcąc go spłoszyć. Myślę, że to całkiem możliwe, zrobić to łatwo. Spłoszyć go jak sarnę na polanie, kiedy ja chcę tylko przyjrzeć się z bliska.
Jego brwi unoszą się nieznacznie, ledwo dostrzegalnie. Mamrocze coś, lecz nie jestem w stanie tego zrozumieć.
- Nie rozumiem. Co powiedziałeś? - zbliżam ucho do chłopięcych ust na bezpieczną odległość, co nie znaczy, że jego słaby oddech nie łaskoczę mnie w szyję.
- Zimno.
- Jesteś lodowaty - stwierdzam.
Jakby to miało mu pomóc, idioto! - odzywa się głos z tyłu mojej głowy. No tak. Rozglądam się dookoła szukając jakiegoś pomysłu, jak mogę mu pomóc. Ponownie dochodzi mnie jakieś mamrotanie, lecz nie jestem w stanie zrozumieć niczego. Kąciki ust chłopaka się unoszą, a ja jestem jeszcze bardziej zdziwiony niż byłem zaledwie pięć minut temu. Dlaczego on się uśmiecha?
- Gdzie jest twój pokój?
Muszę czekać chwilę na odpowiedź. By przełknął ślinę, wziął oddech, nabrał siły by wydobyć z siebie cokolwiek.
- Tam - skina głową w stronę wyjścia.
- Niezbyt pomocne - prycham. - Jaki numer?
- Czterysta...
- Czterysta? - prostuje się, by móc wziąć szczupłe ciało na ręce.
- Dwanaście.
- Czekaj. To czterysta, czy dwanaście?
Biorę go na ręce. Jest naprawdę leciutki. Chwyta się mojej szyi i to czuć tak, jakby wtulał w nią swój nos. Boże...
- Oba.
- Czterysta dwanaście - podsumowuję. Wychodzimy po cichu z łazienki. Moje ubranie zaczyna przemakać, przez niego ale nie martwię się tym zbytnio. Ciężko zobaczyć numerki w takiej ciemności. Muszę podchodzić do każdych drzwi i sprawdzać ich oznaczenie. Nie zajmuje mi dużo czasu, nim znajduję te właściwe. Są uchylone, więc bez problemu tam wchodzę.
- Okay. Musisz ubrać suche i ciepłe ubranie. Mogłeś się przeziębić, jeśli siedziałeś tam długo.
Sadzam nieznajomego na łóżku, sam podchodzę do niedużej szafy, dokładnie takiej samej, jaką mamy ja i Liam. Wyciągam z niej pierwsze lepsze dresy i jakąś bluzkę, podaje mu. Słucha się mnie, bez żadnego słowa protestu. Nie mówi po prostu nic, kiedy rozpina każdy guzik swojej bawełnianej koszuli do spania. Chętnie bym zwyczajnie postał i na niego popatrzył, ale odzywają się we mnie jeszcze jakieś cechy człowieka. Odwracam się, gdy jest w połowie drogi by ściągnąć z siebie mokre ubranie.
Dopiero teraz zaczynam zastanawiać się, co on właściwie tam robił. Przeszkodziłem mu? Może chciał tam zamarznąć? Albo robił eksperyment jak czują się ludzie z hipotermią. W każdym razie, od niego się chyba tego nie dowiem, a przynajmniej nie dzisiaj.
Słyszę szelest kołdry. Powinienem już wyjść?
- Czujesz się dobrze? - chcę się jeszcze upewnić, nim wyjdę stąd i prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczę, ponieważ wchodzenie do bloku D jest surowo zabronione. Nie słyszę odpowiedzi, jednak jestem w stanie dostrzec skinienie głową. - Dobranoc, w takim razie.
- Nie, ty... - odzywa się nagle, głosem innym niż poprzednio. Jest trochę spanikowany. - Zostań ze mną.
Przełykam cicho, widząc tylko sylwetkę chłopaka zarysowaną w półmroku.
- Nie mogę - odpowiadam.
- A czy możesz tylko mnie przytulić?
I to jest tak nieśmiałe, że niemal kolana się pode mną uginają. Przysięgam, że jestem stracony, ponieważ pierwszy raz poznałem kogoś takiego.
- Zimno mi - narzeka nieznajomy.
-W porządku.
Niepewnie jak jasna cholera kładę się na pościeli, a chłopak bacznie obserwuje moje poczynania. Otwieram swoje ramiona, dłonie ułożywszy w górze drobnych ramion. Nieznajomy nie ma zastrzeżeń, wtula się w moją klatkę wzdychając cicho z zadowoleniem. Nie mówi ani słowa, więc ja także uznaje, że cisza jest jak najbardziej na miejscu. Przecież nie musimy rozmawiać. Co z tego, że jesteśmy sobie zupełnie obcy, skoro przytulanie wydaje się takie właściwe.
Pocieram jego skórę, ukrytą pod gładką koszulką. Po dłuższym zastanowieniu wplatam także palce we włosy chłopaka. Ostrożnie, sprawdzając, czy to jest dla niego w porządku. Musi być. Ciało obok relaksuje się w moich ramionach, a tors unosi w spokojnym rytmie. Jego włosy są miękkie i nadal wilgotne.
- Zostań. - Są to ostatnie słowa chłopaka, nim kraina morfeusza obejmuje jego umysł.

III
Rankiem budzę się w swoim łóżku, a wszystko co wydarzyło się nocą wydaje się snem. Dlaczego wiem, że to nie był sen? Wspomnienia w mojej głowie są zbyt wyraźne, jednak nadal nie może do mnie dojść to co się stało. Wiadomo, nie każdej nocy spotyka się pięknego chłopaka pod prysznicem, a później leży w jego łóżku, pozwalając na to by zasnął w twoich ramionach.
To chodzi za mną cały dzień. Całe śniadanie, kiedy próbuję skupić się na rozmowie z Liamem i Chloe i kiedy siedzę w ławce na swoich pierwszych lekcjach w tutejszej szkole, w której nie potrzeba mieć nawet książek. Na lekcji wychowania fizycznego na chwilę o tym zapominam, ponieważ pewna dziewczyna staje się bardzo natrętna co do mojej skromnie gejowej osoby. Jest ciemną blondynką, która rzeczywiście jest ładna, i która na pewno byłaby seksowna dla chłopaka, który lubi dziewczyny. Chodzi o to, że przygląda mi się razem ze swoją, drobniejszą od niej przyjaciółką. Ignoruję ją, gdy po skończonej lekcji podbiega do mnie. Piersi podskakują pod jej sportową koszulką, o mało nie wybijając jej zębów.
- Hej! Jak masz na imię? Jesteś tu nowy prawda? - pyta, kiedy już zatrzymuje się przy mnie, z niesfornymi włosami na ramionach i mało przekonującym uśmiechem.
- Wybacz, ale nie jestem zainteresowany żadną znajomością - krzywię twarz w grymasie, ponieważ udawana uprzejmość nie leży w mojej naturze. Mógłbym jej po prostu powiedzieć, żeby spływała razem ze swoją psiapsiółką. Poczekam z tym trochę, jak już zacznie mnie denerwować bardziej.
- Och... Wiesz zawsze mogę pokazać ci trochę rzeczy jakie tu robimy - zagryza wargę w uśmiechu, poruszając brwiami. Jezu.
- Nie, dzięki.
Żwawym krokiem, najszybciej jak mogę wydostaję się z bloku sportowego.
- Harry! - słyszę za swoimi plecami wołanie Liama. W chwili jak się odwracam on właśnie zakłada swój T-shirt, więc mogę zobaczyć linię V w dole jego brzucha. To nic osobistego. - Jak to zrobiłeś?
- Zrobiłem co? - marszczę brwi.
- Rozmawiałeś z Lily.
- Co za obrzydliwe imię.
- Żartujesz sobie? Podoba mi się od połowy roku.
- I nigdy z nią nie rozmawiałeś? - parskam śmiechem.
- Nie? Ona jest gorąca.
- Nie chcę mieć z nią nic wspólnego stary - klepię go po ramieniu. - Sorry, śpieszę się do psychoterapeuty.
To prawda. Nie wiem po co mi w ogóle całoroczne leczenie. Chodziłem już na takie spotkania ze szkolnym psychologiem i nie różniły się niczym od tego.
Gabinet niejakiego Johna Oblowskiego, skąpany jest w ciepłych kolorach. Sam John jest oblany ciepłymi kolorami. Kolorowa koszula, kolorowe skarpetki, granatowa marynarka i malinowe policzki pokryte kilku dniowym zarostem, bo jest zbyt leniwy żeby się ogolić. Pewnie nie ma żony, może ma też jakieś kompleksy na punkcie swojej osoby, lub nie umie sobie radzić w życiu. Dlatego wykonuje ten zawód. Psycholodzy, psychiatrzy, pedagogowie, wszyscy chcą pomagać innym, ponieważ nie umieją pomóc sobie. Co za beznadziejny tryb życia.
John jest stanowczy w tym co robi i co mówi. Być może będzie wiodło nam się dobrze przez rok, być może nie. Mam zamiar pokazać mu, że nie potrzebuje żadnej terapii, więc kiedy pyta jak myślę dlaczego jestem w Międzynarodowym Ośrodku Zdrowia Psychicznego, w skrócie, w Ośrodku Colorado Springs, odpowiadam mu zwyczajnie.
- Ponieważ moja mama nie wytrzymała psychicznego znęcania się nad nią ze strony mojego ojca, popełniła samobójstwo, przedtem nieumyślnie zabijając mojego ojca. Jestem sierotą i nie mam pojęcia dlaczego miałbym tutaj siedzieć przez cały rok. Może mi to wytłumaczysz, John?
- Nie jesteśmy na Ty, Harry - jest całą odpowiedzią Johna.
- Chyba Panie Harry - uśmiecham się, drocząc z lekarzem. Mężczyzna wbija we mnie swój wzrok, chwilę myślę nad tym ile może mieć lat. Trzydzieści, może trzydzieści pięć. - Podobno nie jesteśmy na Ty.
- Jesteś ciekawą osobą.
- Dzięki.
I co? Może jeszcze obciągnąć ci pod biurkiem, doktorku?
- Myślę, że się dogadamy.
Śmieję się w myślach.

***

Jak dotąd twierdziłem, że moje myśli dotyczące nieznajomego chłopaka spod prysznica były natrętne, jednak to co dzieje się w mojej głowie nocą jest chore. Dosłownie. Już prawie zapomniałem jak wyglądał, jedynie jego oczy zapadły mi w pamięć oraz głos, gdy pytał, czy mogę go przytulić. Odtwarzam to w myślach bez przerwy na nowo jak starą kasetę, niezbyt wyraźną, trochę zużytą. Jeszcze dochodzi do tego chrapanie Liama, które mnie zabija. Czerwone cyfry elektronicznego zegarka wskazują niewiele minut po północy. Muszę to zrobić.
Nim jestem w stanie przemyśleć to tysiąc razy jak dziecko, (które zastanawia się czy powinno iść siku, czy jednak coś spod łóżka je pożre) pokonuję schody na trzecie piętro. Typowe dziecko walczyłoby z myślami, aż w końcu załatwiło by tę sprawę w łóżku. Ja nie mam zamiaru załatwiać sprawy w łóżku, jakkolwiek to brzmi. Pukam w drzwi oznaczone numerem czterysta dwanaście, lecz odpowiada mi tylko cisza. Jestem nadzwyczaj cierpliwy, mógłbym go zawołać, ale nie wiem czy przez takie grube drzwi by usłyszał, poza tym nie znam nawet jego imienia, więc ten plan odpada. Nic straconego. Wkrótce słyszę jak coś porusza się w zamku, a później drzwi ustępują i uchylają się lekko, za nimi czeka mrok. Bez wahania wchodzę do pokoju, zamykam drzwi obserwując drobną sylwetkę siedzącą na łóżku.
- Hej - szepczę, bo wydaje mi się, że właśnie tak powinienem zrobić. Odpowiedź nie nadchodzi w żadnej postaci. Pokój wygląda dokładnie tak jak go zapamiętałem. Skąpany w srebrnym świetle księżyca, tajemniczy zupełnie jak jego właściciel. - Mogę usiąść? - wskazuje na łóżko. Ty razem chłopak kiwa głową bardzo ostrożnie. Nie przejmuję się swoimi trampkami, wciągając nogi na materac.
Mogę teraz na niego popatrzeć z bliska. Na to jak puszyste włosy układają się na jego czole i zwijają za uchem. Muszą być bardzo miękkie teraz i pragnę o ponownym wplątaniu w nie palców. Kości policzkowe, dokładnie takie jakie zapamiętałem - mocno zarysowane. Ma guzikowaty nos, na który wcześniej nie zwróciłem uwagi. W tym świetle nie widać błękitu jego oczu, lecz są nadal piękne, niewielkie z gęstymi rzęsami. Usta ma cienkie, ich kąciki opuszczone ku dołowi.
- To nie tak, że nie umiesz mówić, prawda? - uśmiecham się, z zamiarem rozluźnienia atmosfery. - Jestem Harry, a ty?
- Louis - mówi, głosem wrażliwym i delikatnym z lekką chrypką. Chyba nie miałbym nic przeciwko, gdyby był mniej małomówny. Mógłbym słuchać go cały czas. Może wtedy nie zwracałbym uwagi na znaczenie słów, ale na ich brzmienie.
- Louis - powtarzam to w dokładnie ten sam sposób jaki on je wypowiedział. Myślę, że pasuje do jego osoby.
- Dlaczego tu przyszedłeś? - Nie mogę rozgryźć tonu z jakim się do mnie odnosi. Nie wiem czy to złość, czy może raczej zawyła ciekawość oraz jak powinienem w ogóle odpowiedzieć. Mam powiedzieć mu, że po prostu nie mogłem zasnąć, więc stwierdziłem, że sobie tu przyjdę?
- Chciałem zobaczyć czy wszystko z tobą w porządku. Pamiętasz mnie?
- Tak - odpowiada bez wahania. - Myślałem, że obudzę się rano, a ty nadal tu będziesz.
- Nie mogłem zostać.
Chłopak marszczy swoje zaokrąglone delikatnie brwi.
- A dzisiaj będziesz mógł? - pyta pełen nadziei, co łamie mi serce. - Ponieważ nie chcę zostać znowu sam.
W tym momencie zacząłem myśleć, dlaczego ten smutny chłopak jest na oddziale psychiatrycznym, skoro wydaje się po prostu trochę samotny i opuszczony.
- Wymagasz wiele uwagi, prawda? - chcę się tylko upewnić w swoim myśleniu. - Dlaczego tu jesteś?
Obserwuję sposób w jaki smukłe palce pociągają za poszwę kołdry. Przez chwilę towarzyszy nam tylko cisza. Louis przerywa ją krótkim pytaniem:
- A dlaczego cię to obchodzi?
Zawsze byłem prostolinijny, dlatego odpowiadam mu:
- Chyba mnie zauroczyłeś.
Głowa pełna niesfornych włosów, jak dotąd upuszczona ku dołowi na moje słowa unosi się gwałtowne. W niebieskich oczach Louisa fale oceanu właśnie rozbijają się o skały. Spoglądam na jego lekko rozchylone usta, które mógłbym teraz pocałować, by sprawdzić jak smakują. Myślę, że byłby to smak podobny do smaku ostatnich dni wakacji.
Może mówię to, bo jest naprawdę późno i może ta cała ciemność dookoła nas dodaje mi pewności siebie, jednak nie jestem w stanie powstrzymać słów wypływających z moich ust.
- Cały dzień plątałeś się w moich myślach i dlatego przyszedłem. Musiałem cię zobaczyć i upewnić się, że nie siedzisz gdzieś pod zimnym prysznicem, chcąc się zabić. Nie wiem czemu myślę o tobie cały czas, dobra? Jesteś po prostu - gestykuluję żwawo dłońmi pokazując jego osobę - taki... I nie wiem... już nawet nie wiem co mówię - parskam.
Louis subtelnie przysuwa się bliżej i po prostu niespodziewanie przytula do mojej piersi, rękoma obejmując w pasie. Nie może być to dla niego wygodne w ten sposób, ale na razie nie przejmuję się tym. Zwracam raczej uwagę na jego zapach i przysięgam jeśli anioły mają jakiś zapach, to pachną właśnie tak jak on. Kładę prawą dłoń na plecach, a lewą na głowie chłopaka. Tak jak myślałem, włosy ma aksamitnie miękkie.
Louis poluźnia swój uścisk, aby ciepłą dłoń ułożyć na moim policzku, następnie gładkimi, równie ciepłymi ustami musnąć lekko kącik moich ust. Czuję gorący oddech na twarzy oraz szyi, co powoduje, że włoski na karku stają mi dęba. To dobre uczucie, trochę nieoczekiwane lecz nadal przyjemne. Później Louis odsuwa się, a razem z nim wszystkie te doznania, za którymi chcę gonić. Odsuwa się, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy, który nie jest bez znaczenia. To nie to spojrzenie, które utrzymuję się z obcymi na ulicy.
Zawsze myślałem o tym jak będzie wyglądać moje pierwsze zbliżenie z mężczyzną i na pewno nie spodziewałem się czegoś tak uczuciowego, delikatnego, perfekcyjnego. Dokładnie takiego, jak chłopak przede mną.

IV
Prawie wszystkie noce ostatnimi tygodniami wyglądały tak samo. Ja skradający się do bloku D, by stanąć naprzeciwko spojrzeniu niebieskich tęczówek. Każde dnie przepełnione myślami o chłopaku z idealnymi rysami twarzy oraz obejmującymi je dookoła karmelowymi włosami. Mam tylko nadzieję, że nie ma w tym nic złego, jeśli robię sobie dobrze pod prysznicem, myśląc właśnie o nim. To chore, lecz nie mogę wyrzucić z głowy wyobrażenia tych zarysowanych policzków, linii cienkich ust, długich rzęs oraz głosu, który nawiedza mnie w porannych snach, kiedy to budzę się z natarczywym problemem pod kołdrą. Również na lekcjach angielskiego, przerabiając wiersze najsławniejszych poetów. Znoszę to jak należy. Potrafię się opanować, ochłonąć i skupić na czymś ważniejszym, to wykonalne, ale zupełnie mniej wykonalne jest pilnowanie się w towarzystwie Louisa.
Nie mogę zwyczajnie przygnieść go do ściany i całować, aż zgubi wszystkie słowa w ustach. Chciałbym, lecz wiem, że zrobię mu tym więcej krzywdy niż przyjemności. Rzecz w tym, że Louis nie znosi dobrze takich relacji i to jest jego powodem przebywania tutaj.
- Mam osobowość pogranicza - mówi pewnej nocy, głowę swobodnie opierając na moim ramieniu. Obserwuję nasze dłonie, gdy Louis bawi się palcami, sprawiając, że jego dotyk całuje mnie po brzuchu.
- Co to znaczy? - pytam cicho zupełnie spokojny. Nie mam pojęcia co oznacza "osobowość pogranicza".
- Że chcę kogoś kochać, ale się tego boję - głos szatyna jest przyjemny dla moich uszu i miło wypełnia ciszę. - Boje się przywiązywać, bo wiem, że i tak to stracę. Raz bardzo tego potrzebuję, ale innym razem nie pozwalam nikomu się do siebie zbliżyć.
- Mi na to pozwalasz - zauważam.
- Ostatnio robię postępy w leczeniu - czuje jego uśmiech. Przechylam odrobinę głowę, żeby móc dostrzec choć trochę tego grymasu.
- To, że boisz się przywiązania, jest wystarczającym powodem, żeby być w psychiatryku?
- Mogę mieć przejawy agresji i ataki paniki. Poza tym ludzie tacy jak ja robią złe rzeczy, bez wyrzutów sumienia, bo nie wiedzą, że robią źle. To mnie przeraża i nie chcę taki być - z każdym słowem głos Louisa ścisza się, jakby bał się prawdy o sobie.
- Mnie to nie przeraża.
Louis zadziera głowę, więc nasze spojrzenia się krzyżują i nie ma słów, jakimi mógłbym opisać to co dzieje się wewnątrz mnie w takich momentach.
- Nie boisz się? - pyta szeptem, otulając oddechem moją twarz. Jesteśmy niewyobrażalnie blisko, wystarczyłoby, żebym przekręcił głowę lekko w lewą stronę, a już moglibyśmy się całować.
- Nie boję się niczego - wyznaję, co powoduje szeroki uśmiech na twarzy chłopaka. Porusza się w akompaniamencie szelestu pościeli, by za chwilę znaleźć się na moich udach z kolanami przy biodrach. Jest to cholernie gorące i jestem pewien, że kiedy położę się w swoim łóżku nie będę mógł przestać marzyć o czymś więcej.
- Jak to? - przechyla głowę w zapytaniu. Cały czas uśmiech marszczy kąciki niebieskich oczu.
Wzruszam ramionami w odpowiedzi. Dłonie kładę na jego kolanach nie do końca pewny, czy w ogóle mogę sobie na to pozwolić.
- Kłamiesz - chichocze,.
- Mówię prawdę - uśmiecham się.
- Nie.
Louis kładzie obie dłonie na mojej szyi, pociera kciukami linię, gdzie szczęka zarysowuje się szczególnie mocno, po czym zjeżdża nimi niżej, przez ramiona i klatkę piersiową. Smukłe palce zatrzymują się tuż nad pępkiem. Mój oddech gęstnieje, a serce tłoczy krew mocniej.
- Boisz się - wierci mi się trochę na kolanach, gdy ja próbuję opanować świerzbiące ręce. Niebieskooki nachyla się na tyle by szturchnąć nosem mój różowiejący policzek. - Boisz się mnie dotykać.
Westchnienie ucieka mi z ust. Zamykam oczy, przełykam gulę w gardle, po czym sunę rękoma wyżej i wyżej w górę jego nóg, do samej krzywizny bioder, w które wbijam delikatnie kciuki. Nos Louisa szturcha moją szyję i podbródek, mogę poczuć jak ciężko oddycha, kiedy dłońmi ściskam jego pośladki.
- Lou - szepczę. Otwierając oczy, napotykam te spojrzenie i nie mogę już tego powstrzymać. Pożądanie jest niemal przytłaczające, tak ogromne spada na nasze ciała. Nie ma w tym nic złego, kiedy w końcu nasze usta zderzają się ze sobą. Z pewnością jest to pierwszy pocałunek chłopaka i z pewnością jest to mój pierwszy pocałunek z mężczyzną. Ta myśl nakręca mnie jeszcze bardziej. Dłonie przenoszę na jego twarz, wycałowując z niego wszelki strach i niepewność. Do naszych uszu docierają tylko dźwięki mokrych warg ścierających się ze sobą ze wzajemnym entuzjazmem.
Obejmuję mocno drobne ciało, by położyć je na materacu, z wyczuciem wspiąć się ponad nie, dopasowując nasze sylwetki i krzywizny w idealną całość. Efektem tego wszystkiego są ciche posapywania, które zaprowadzają nas do transu w jakim się zanurzam. Pierwszy raz mogę czuć coś takiego. To jest przyjemne, błogie i całkowicie przepełnione pasją.

V
- Dlaczego ty tutaj jesteś? - pyta Louis pewnej nocy.
Każde noce jakie spędzamy razem są niemal identyczne, jednak nasza relacja pogłębia się w coś niemożliwie osobistego. Potrafię po prostu wejść do jego pokoju, scałować z ciała chłopaka całą obawę i stres, śmiać się i cieszyć tym co trwa. Louis nie zawsze to potrafi, bywa, że zamyka się w sobie, każe mi wyjść, po czym jednak przełamuję się i zmienia zdanie. Jest to ciężkie do zniesienia, ale jak tylko spojrzę na niego cały ten ciężar staje się lżejszy, dlatego wiem, że zdołam to ponieść. Może przez długi czas, ponieważ naprawdę nie zamierzam od niego odchodzić. Zapewniam chłopaka o tym za każdym razem, gdy tylko o tym myślę lub kiedy najdzie mnie zwyczajna ochota powiedzenia mu. Dla pewności, jego i mojej.
- Miałem porąbaną rodzinę - tłumaczę się. - Teraz już jej nie mam. To znaczy... mam dziadków i w ogóle, ale oni stwierdzili, że pobyt tutaj dobrze mi zrobi, rozumiesz?
Louis potwierdza, że rozumie skinieniem głowy, ułożonej na mojej piersi. Blade światło księżyca oświetla nasze twarze oraz sylwetki, gdy leżymy w łóżku.
- Ja nigdy nie miałem rodziny - wyznaje chłopak przygaszonym tonem głosu. - Nie wiem kto jest moją matką i nie wiem nawet czy ona żyje.
Szatyn pociąga nosem, więc zaciskam palce na jego przedramieniu, by dodać mu otuchy.
- Nikt tak naprawdę nie wie, że istnieję.
- Ja wiem - szepczę. - I jeśli w twoim świecie też nikt nie istnieje, to czy pozwolisz mi w nim zaistnieć?
Louis posyła mi pełne uczucia i troski spojrzenie, które ma w celu przekazanie mi odpowiedzi. Położywszy dłoń na skraju szczęki szatyna, całuję go głęboko z namiętnością, tłoczoną przez nasze serca.
- Harry - Louis odsuwa się lekko, wtulając swoje ciało bardziej w moje. - Opowiesz mi o swojej rodzinie?
- Nie, Lou.
- Ale dlaczego?
- To mnie osłabia - wyznaję. - Nie chcę do tego wracać.
- Przecież jesteś silny, Harry - stwierdza zaborczo Louis. Zaciska w pięści bawełnianą koszulkę, która jest moją ulubioną. Jego słowa sprawiają, że rośnie mi gula w gardle, ponieważ przekonania niebieskookiego są tak mylne. - Jesteś wystarczająco silny, Harry. Wiem to.
Kręcę głową, nie potrafiąc przyjąć do siebie takich słów. Przecież to kłamstwa. Nie umiem być silny i nie umiem być taki, jakiego udaję przez cały czas.
- To nie prawda, Lou - szepczę słabo. Nie chcę się rozpłakać, bo jestem nauczony tego nie robić. Ojciec nienawidził łez i zawsze mówił, że są największą oznaką słabości. Nie mogłem płakać, ponieważ kiedy to się działo, mama cierpiała najbardziej.
Boję się uronić choćby jedną łzę, dlatego, że moja podświadomość uporczywie mówi mi, że ktoś przez to ucierpi; a ja nie chcę, by ktokolwiek jeszcze cierpiał z mojej winy.
- Tak, to prawda. Mój lekarz zawsze mówi, że kiedy zrzucisz z siebie cały ciężar będzie o wiele lepiej. Czemu tego nie zrobisz?
- Nie będzie lepiej.
- Tylko ja. Powiedz mi jak się czujesz, proszę - muska mój policzek oraz czoło ciepłymi ustami i równie ciepłymi słowami. - Otwórz się przede mną. Potrzebujesz tego.
Patrzę na niego wzrokiem zachłannie szukającym czegoś, czego mógłbym się chwycić i nigdy nie puszczać. Znajduję to. Zarówno w tych pięknych oczach, w których zatonąłem już dawno, jak i smaku jego warg.
- W porządku.

VI
- Pozwolą nam?
- Jestem pewien, że tak. Nie martw się.
- I... ty nigdy mnie nie zostawisz racja?
- Nigdy. Obiecuję Lou. Zostanę na tak długo, jak tylko będziesz tego chciał.
- Czyli bardzo długo.
-...
-...
- Harry?
- Tak?
- Kochałeś kiedyś?
- Nie.
- Och...
- Robię to teraz.
- Ja ciebie też.
- Dziękuję.
-...
-...
- I nie będziesz już wstydzić się łez?
- Już nie.
- Jesteś dla mnie najsilniejszy.
- A ty dla mnie.
- Dziękuję.


_________
Hej, aniołki. Poproszono mnie o napisanie takiego krótkiego one shota, na podstawie mojego fanfiction Zamknięci, z myślą o Larry Shippers. Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu, i że nie popełniłam wielu błędów.
PS. jeśli chcielibyście, żebym kiedyś zajęła się pisaniem ffs z Larrym, dajcie znać. Rozmyślę tę opcję. Buziaczki xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz