Harry jest pewnie idącym przez życie nastolatkiem, o czym mówi jego przeszłość. Do wszystkiego podchodzi z dystansem i humorem, ponieważ taki właśnie jest jego mechanizm obronny.
Czy jeden chłopak będzie w stanie sprawić, że Harry w końcu zrozumie jak słaby był i uroni łzę nad swoim losem? Łzę, która zdoła naprawić wszystko.
Średniej długości one shot, na podstawie mojego fanfiction "ZAMKNIĘCI". Coś z humorem, jednocześnie głębokiego i tajemniczego. Nie jest i d e n t y c z n e do Zamkniętych, lecz niektóre sceny są do siebie podobne. Coś specjalnego dla Larries.
I
Myślę,
że znienawidziłem ludzi już jako dziecko. Zawsze byłem tym
chłopcem w klasie, który siedział sam w ostatniej ławce, był
dosyć nieprzytomny, naciągał swoje głupkowate loki na twarz chcąc
jeszcze bardziej się ukryć. Byłem tym "dziwnym dzieckiem",
które musi być w każdej klasie.
Zawsze
bawiło mnie spojrzenie nauczycielki, Grubej Bennett, gdy na
zajęciach plastycznych mówiła: "narysujcie teraz coś
kreatywnego", "dajcie się ponieść" i moje ulubione:
"puśćcie wodzę wyobraźni". No to puszczałem. Zawsze
były mi potrzebne tylko dwie kredki - czarna i czerwona. Czarna dla
patyczaków, czerwona dla krwi, oczywiście. Matko Bosko, krew była
wszędzie! Zalewała nie tylko moją kartkę lecz Grubą Bennett
także. Później kończyło się na telefonie do mojej mamy. Zawsze
ten sam tekst...
-
Martwię się o pani syna. Tylko zabijanie mu w głowie. To dla niego
nie zdrowe. Myślała pani o poradni psychologicznej, lub lekarzu
rodzinnym?
Po
lekcjach mama odbierała mnie ze szkoły. Zawsze w samochodzie śmiała
się i pytała:
-
Narysowałeś już panią Bennett na swoich pięknych rysunkach?
Myślę, że powinieneś.
I
tak naprawdę tylko ona potrafiła sprawić, że się uśmiechałem.
Była jedyną dziewczyną, która nie była głupia! Dziewczyny w
szkole były głupie i przytępe.
Miałem
jednego kumpla - wszyscy nazywali go Glizda. Był wyjątkowym
oblechem i tak naprawdę nadal nie wiem, dlaczego się z nim
przyjaźniłem. Kiedy mieliśmy po dziesięć lat, Glizda podkradał
porno gazety swojemu tacie. Siedzieliśmy na dachu opuszczonego domu,
a on oglądał te gówniane pisemka wzdychając co chwilę: "spójrz
na jej cycki!".
Ja
nie patrzyłem na cycki. Wolałem obserwować jak chmury przesuwają
się powoli po błękitnym niebie.
Szczerze?
To było obrzydliwe jak dla mnie. Do tego wszystkiego, okazało się,
że to wcale nie były porno gazety tylko zwykłe modowe magazyny, ze
strojami kąpielowymi dla kobiet. Jego mama lubiła je przeglądać.
Glizda
był spierdolony, później przestałem się z nim zadawać i mogłem
być wspaniałą, samotną wyspą na morzu idiotów. Pech chciał, że
zawsze podobałem się tym przygłupom! Każda, zasrana dziewczyna
dotykała moich włosów z głupimi pytaniami, czy może zrobić mi
warkoczyki, albo, czy w moich dołeczkach mieszka jakiś stworek. Na
moich rysunkach to zawsze dziewczynki umierały. To był, krótki
epizod mojego dzieciństwa.
Dwa
lata temu pierwszy raz się zakochałem. Przynajmniej wydawało mi
się, że się zakochałem. Ta dziewczyna była fajna, taka
inna, i miała małe cycki (większość piętnastolatek ma, ale nie
zważajmy na szczegóły). Hanna, bo tak miała na imię, była
śliczną blondyneczką, bardzo zgrabną. Włosy zawsze miała
związane, co też mi się podobało, ponieważ długie bardzo mnie
denerwują. Hanna zawsze pytała, czy może dotknąć moich loków i
nie wciskała palców w moje policzki. Dużo się całowaliśmy i po
miesiącu, kiedy stwierdziliśmy, że jesteśmy parą, Hanna bardzo
chciała byśmy to zrobili. No wiadomo, pierwszy seks i te sprawy.
Stres na samą myśl, że musisz iść do sklepu i kupić
prezerwatywę. Najgorsze jest to, że do tego naprawdę doszło.
Pierwszy seks nie jest fajny i nigdy nie wygląda tak jak w porno (to
skandal!). Jest żałosny i żałośnie krótki, przynajmniej mój
taki był. Najgorsze co może być to dwie niedoświadczone fajtłapy.
Prawie doszedłem zakładając prezerwatywę, lepiej nie myśleć jak
wyglądało to później.
Po
całym zajściu było mi tak wstyd, że już nigdy nie odezwałem się
do Hanny. Do dziś jestem jej wdzięczny za to, że nie pisnęła ani
słówka swoim koleżankom.
Później
nie uprawiałem już seksu, ale oglądałem porno. Bardzo, bardzo
dużo porno. Tak dużo, że w pewnym momencie moje łóżko zaczęło
unosić się na kupie brudnych chusteczek. Wyrzucałem je do kubła
sąsiada, by mama nigdy się o tym nie dowiedziała.
W
pewnym stadium swojej nastoletniej egzystencji, w dniu, w którym
naprawdę miałem ochotę sobie zwalić, nie wiem jakim cudem
natknąłem się na gejowskie porno. Chwała Bogu za to.
Od
tamtego momentu, zacząłem patrzeć na mężczyzn całkiem inaczej.
Nawet na Hannę tak nie patrzyłem. Jednak, gdy teraz o tym myślę,
nie wydaje mi się, że to było przez marne, gejowskie porno. Zawsze
miałem coś do chłopców, czego nie miałem do dziewczyn. Jak
wspominałem, długie włosy mnie irytowały, nie oglądałem gazet z
damską bielizną razem z Glizdą, nienawidziłem dziewczyn. To
musiało wynikać z mojej orientacji, którą po prostu odkryłem
przez amatorski film.
I
tak znalazłem się tutaj gdzie jestem. Może nie szczególnie przez
moją seksualność, bo w dwudziestym pierwszym wieku homoseksualizm
jest na porządku dziennym (a przynajmniej w Ameryce jest), jednak
wiadomość, że jestem gejem nasiliła sytuacje w domu. Mało kto
wie, jak to jest zostać uderzonym przez własnego rodzica i to nie
zwykłym klapsem, kiedy jesteś dzieckiem. Chodzi o mocne uderzenie,
po którym masz limo pod okiem oraz krwawiącą wargę. To było dla
mnie zaskoczeniem, ponieważ ojciec, owszem był dosyć... wybuchowy
i gwałtowny, ale nigdy nikogo nie uderzył. W sumie nie wiem co jest
gorsze, bycie regularnie lanym, czy granie na czyjejś psychice.
Przy
cichej kolacji, równie cichym głosem wyznałem prawdę o sobie.
Kieliszek od wina frunął prosto na moją twarz. Dobrze, że jestem
dobry w grę w dwa ognie. Udało mi się w porę schylić, a lampka
wina roztrzaskała się o ścianę za moimi plecami. Poleciało kilka
bolesnych słów, doszło do kilku rękoczynów. Przyjąłem to.
Oczywiście, odrzucenie przez własnego ojca cholernie boli. Nie
uroniłem łzy, nawet kiedy mnie uderzył. Rozryczałem się później,
i tak, to nie był płacz, to nie był cichy szloch w poduszkę,
ponieważ tatuś nie akceptuje tego jaki jestem. To był ryk,
rozrywający moją duszę w pół, ponieważ każdego zasranego dnia
musiałem patrzeć i słuchać jak mama cierpi z powodu obrzydliwych
słów, opuszczających usta mojego ojca bez najmniejszego wysiłku.
Dałem mu po prostu kolejny powód, by ją dręczył.
Wracając
do tego, gdzie właściwie jestem. Ośrodek dla ludzi popieprzonych,
dokładnie takich jak ja. Myślę, że już pięć kilometrów przed
nim, na drogach powinny pojawiać się billboardy z jakimś
chwytliwym hasłem jak: "Witamy popaprańców za 5 kilometrów!",
lub coś w tym stylu, dokładnie tak jak drogowskazy z logiem
McDonald's.
Dostałem
swój pokój, zwiedziłem ośrodek z moją - jak ona to nazwała -
"opiekunką". Że niby co, będzie mnie podcierać? Jestem
homoseksualny, a nie niepełnosprawny. Jej imię, Helen, kojarzyło
mi się trochę z Hanną. Chociaż była bardzo uprzejma i
odpowiedziała mi na każde pytanie, postanowiłem od początku ją
znielubić.
Ośrodek
Colorado Springs, jest podzielony na sierociniec, poprawczak,
psychiatryk i coś jak oddział dla uzależnionych, (na który bym
trafił, gdyby w domu nie odcięli mi dostępu do internetu).
Słusznie przydzielono mnie do bloku dla sierot.
Teraz
krzątam się po swoim nowym pokoju, przenosząc ubrania z walizki do
szafy. Muszę dzielić pokój z Liamem.
Liam,
jest typowym facetem hetero. Robi pompki i te inne sportowe rzeczy,
kocha kurczaka i ryż, pod łóżkiem ma kolekcje gazet Penthouse, a
na ścianach plakaty czarnych raperów. Mimo pozorów jest całkiem
przyjazny, wydaje się nawet inteligenty i zabawny. Patrząc z
perspektywy geja, hipotetycznie zakładając, że Liam mógłby być
biseksualny, na pewno zwróciłby moją uwagę na dłużej, ale to
nie możliwe, bo ten facet kolekcjonuje Penthouse'a pod łóżkiem
prawie w takich ilościach, co ja kolekcjonowałem zużyte
chusteczki.
-
Niedługo będzie kolacja, idziesz ze mną? - proponuje, odpoczywając
na swoim łóżku. Przez chwilę zastanawiam się, czemu Liam nie ma
żadnych zajęć, spotkań z psychologiem lub jakimś innym psycho
(no wiadomo o co chodzi). I myślę, czy los pokarał go tak samo jak
mnie. Jest normalnym nastolatkiem, który musi się tu marnować, czy
może to jednak coś innego. - Mogę cię zapoznać z kilkoma
osobami. Chociaż nie. Nie ma sensu, wszyscy są pojebani.
Parskam
śmiechem.
-
Już cię lubię.
-
Dzięki. Ja się tu z nikim nie zadaję, mam tylko przyjaciółkę.
-
Już cię nie lubię.
Zaklinam
go w duchu.
-
Co? Nie lubisz dziewczyn?
-
A wyglądam? - patrze się na niego obojętnie, po czym wracam do
układania ostatnich dupereli.
-
Wyglądasz w porzo, koleś.
Unoszę
brew, cały czas na niego nie patrząc.
-
Może to i lepiej. Nie chcę, żeby miała jakieś sercowe zawody
później.
-
Przyjaźń kobiety z mężczyzną? - pytam, próbując się nie
śmiać. - To największa głupota o jakiej słyszałem.
Siadam
na łóżku, wzrokiem badając ciało Liama. On także siada, z
szuflady w stoliku stojącym między naszymi łóżkami wyciąga
kartonik papierosów Camel.
-
Można tu palić? - wyciągam jednego papierosa z zaoferowanej
paczki. Nie mam zwyczaju palić. Robiłem to tylko kilka razy, żeby
spróbować i żeby nie odstawać od grupy. Nie podnieca mnie to całe
pieczenie w gardle i śmierdzenie z ust.
-
Nie - brunet wzrusza ramionami, rzuca mi zapalniczkę. - Więc, masz
jakiś wstręt do dziewczyn, czy co? Złe wspomnienia?
-
Po prostu grają mi na nerwach samym oddychaniem.
-
Okay - Liam zaciąga się, by za chwilę stworzyć kółeczka z dymu.
Ja udaję zawodowego palacza, ignorując dym, który łaskocze moje
płuca.
II
Na
kolacji poznaję Chloe, przyjaciółkę Liama. Jest wysoką brunetką,
o dużych niebieskich oczach i pociągłą twarzą, którą zawsze
barwią rumieńce. Chloe wcale nie jest taka zła, jak mógłbym się
spodziewać. Dużo się śmieje, ukazując proste, podłużne zęby i
nie mówi głupich rzeczy tylko to co potrzeba, jakby w głowie cały
czas układała schemat idealnie przeprowadzonej rozmowy. Liam od
razu zawiadomił ją o tym, że nie lubię dziewczyn, a ona zaśmiała
się i powiedziała:
-
Nie dziwię się. Też za nimi nie przepadam, dlatego przyjaźnie się
z tym osiłkiem - parsknęła śmiechem, gdy Liam
przewrócił oczami i szturchnął ją ramieniem.
Chloe
nie była zła, jednak nadal była dziewczyną, a ja po prostu nie
lubię dziewczyn już dla samej zasady.
Po
kolacji wróciłem do pokoju, zdjąłem spodnie i wskoczyłem w łóżko
ze świeżą, pachnącą bzem pościelą. Jest to nowe miejsce, do
którego muszę przywyknąć, dlatego nie mogę spać. Tuż przed
ciszą nocną Liam wraca, a światło z korytarza niemal mnie zabija.
To spanie z wiedzą, że ktoś bez przerwy szwenda się po
korytarzu trochę mnie przeraża.
Chłopak
robi to samo co ja jakąś godzinę temu, czyli zdejmuje tylko
spodnie i wchodzi do łóżka z głośnym westchnieniem.
-
Nienawidzę niedziel - mamrocze w swoją poduszkę.
-
Aha - odpowiadam ciemności. Nie jest do końca ciemno. To półmrok,
który tworzy światło księżyca wpadające przez duże okno na
przestrzeń między naszymi łóżkami. Kilka minut później słychać
głębokie chrapanie Liama. Leżę, słuchając tego i wyobrażam
sobie jutrzejszy dzień, pomimo świadomości, że przyszłość
nigdy nie wygląda tak jak w mojej wyobraźni. Nie wiem ile mi to
zajmuje, chyba przysnąłem na kilka minut. Moje myśli zamieniły
się w krótki, bezładny sen, z którego wybudziłem się równie
szybko jak i zapadłem.
Mój
współlokator nadal śpi, lecz zegarek wskazuję zamiast dwudziestej
drugiej pierwszą w nocy. Okazuje się, że spałem o wiele dłużej
niż myślałem. Siadam na łóżku, nogi opuszczając na zimne
panele. Zakładam na nagie stopy ulubione trampki i najciszej jak
można otwieram drzwi.
Życie
czasami naprawdę działa mi na nerwy, bo czy nie jest tak, że kiedy
człowiek chcę być zwyczajnie cicho, wszystko co robi wydaje się w
cholerę głośne? Jak to trzeszczenie podłogi przy każdym kroku,
jakbym ważył ze sto kilogramów, albo te drzwi, które skrzypią
tylko w takich właśnie momentach. Krzywię się przez to,
spojrzawszy, czy nie obudziłem Liama. Na szczęście nie.
Na
korytarzu panuje mrok. Gdzieniegdzie księżyc rzuca cienie na
podłogę przez okna. Zawsze, kiedy w nocami nie mogłem spać
wychodziłem z domu przejść się na spacer i kiedy wracałem
zasypiałem jak najedzone niemowlę. Teraz nie mam możliwości wyjść
na zewnątrz, nawet na mały teren zieleni należący do ośrodka, bo
jestem pewny, że wszystkie drzwi są zamknięte. Nie pozostaje mi
nic innego jak powolne przechadzanie się długimi korytarzami oraz
omijanie stróżów nocnych z latarkami w rękach. Mijam filary z
dużymi literami, oznaczającymi dany blok. Blok C, poprawczak,
najbliżej bloku B, tego na którym się znajduję. Blok A jest na
samym dole i pewnie o tej porze jest całkiem pusty, ponieważ na
terapię przychodzą ludzie dopiero po południami. Blok D, czyli
psychiatryk jest piętro wyżej. Wbiegam po schodach i przechadzam
się, patrząc na numerki stalowych, masywnych drzwi z zamkami.
Słyszę szum, dochodzący z nieopodal. Coś jak prysznic. Ktoś
bierze prysznic godzinę po północy, trzy godziny po ciszy nocnej?
Najwidoczniej. Może to jakiś chłopak? - myślę i postanawiam, to
sprawdzić, bo w zasadzie czemu nie. Skoro już jestem w
psychiatryku, to może będę zachowywać się tak jak na psychiatryk
przystało i się dopasuje.
-
Nie głupie - przyznaje, szepcząc do siebie. Trafiam na korytarz,
skąd pochodzi szum. Na końcu widzę jasną poświatę, padającą
na podłogę. Drzwi łazienki otwarte na oścież i szum, szum, szum,
cichy jak morze przy wschodzie słońca.
Przechodzę
do pomieszczenia z kabinami prysznicowymi. Wszystkie liche drzwi z
płyty kartonowej pomalowanej na wyblakłą zieleń są uchylone z
wyjątkiem ostatniej. To z niej pochodzi dźwięk i to w niej ktoś
właśnie bierze prysznic. Wzruszam ramionami i podchodzę bliżej z
czystej ciekawości. Upadam na kolana i schylam głowę, by przez
szparę móc dojrzeć cokolwiek. Zaglądnąwszy, zobaczyłem
niebieskie tenisówki bez sznurówek. Wydaje się, że osoba nie
dość, że siedzi, to jeszcze jest całkowicie ubrana! Moje serce
zaczęło trochę szybciej pracować. Nie dlatego, że się boję, bo
oczywiście tak nie jest, tylko to trochę dziwnie, nie?
Otwieram
drzwi szybko i na oścież, a wszystko w mojej głowie ma chwilowe
zwarcie. Rzeczywiście, to chłopak siedzi pod prysznicem. Wygląda
na nieprzytomnego. Mokre włosy okalają chudą twarz, są trochę
przydługie, ale może to tylko złudzenie, ponieważ są mokre.
Zwracam uwagę na kości policzkowe nieznajomego oraz na mokre,
długie rzęsty w ich górze, ułożone w nierówne trójkąciki.
Kropelki wody tańczą na ich krańcach by po chwili spaść. Całe
ubranie chłopaka jest przemoczone, a on trzęsie się przeraźliwie
z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej. Dłonie ma drobne.
Smukłe palce ledwo są w stanie objąć jego kolano.
Dopiero
później uderza mnie chłód. Woda lejąca się z słuchawki jest
mroźna. Zakręcam ją, po tym jak tylko otrząsam się z transu.
Nieznajomy nie zwraca na mnie uwagi. Kucam przed nim, ostrożnie
odgarniam włosy z czoła. Jest lodowaty. Moja dłoń ląduje na
kształtnym policzku chłopaka, nim w ogóle o tym myślę. Jestem w
stanie usłyszeć jak nabiera duży haust powietrza do płuc. Nim
otwiera oczy, ta drobna dłoń jest dokładnie na mojej, jakby chciał
ją tam zatrzymać.
Oczy.
Och, słodki Jezusie... Czy wspominałem coś o wschodzie słońca
nad morzem? Jeśli mam być szczery, te oczy wyglądają jak ocean.
Wzburzony ocean, lecz nie podczas sztormu. To
jak wzburzona woda podczas wschodu słońca, kiedy po
niebie przesuwają się delikatne mgiełki udające chmury. To
jest coś, czego nie można zobaczyć, jeśli nie spojrzy się w oczy
tego właśnie chłopaka.
-
Hej - szepczę, nie chcąc go spłoszyć. Myślę, że to całkiem
możliwe, zrobić to łatwo. Spłoszyć go jak sarnę
na polanie, kiedy ja chcę tylko przyjrzeć się z
bliska.
Jego
brwi unoszą się nieznacznie, ledwo dostrzegalnie. Mamrocze coś,
lecz nie jestem w stanie tego zrozumieć.
-
Nie rozumiem. Co powiedziałeś? - zbliżam ucho do chłopięcych ust
na bezpieczną odległość, co nie znaczy, że jego słaby oddech
nie łaskoczę mnie w szyję.
-
Zimno.
-
Jesteś lodowaty - stwierdzam.
Jakby
to miało mu pomóc, idioto! - odzywa się głos z tyłu mojej głowy.
No tak. Rozglądam się dookoła szukając jakiegoś pomysłu, jak
mogę mu pomóc. Ponownie dochodzi mnie jakieś mamrotanie, lecz nie
jestem w stanie zrozumieć niczego. Kąciki ust chłopaka się
unoszą, a ja jestem jeszcze bardziej zdziwiony niż byłem zaledwie
pięć minut temu. Dlaczego on się uśmiecha?
-
Gdzie jest twój pokój?
Muszę
czekać chwilę na odpowiedź. By przełknął ślinę, wziął
oddech, nabrał siły by wydobyć z siebie cokolwiek.
-
Tam - skina głową w stronę wyjścia.
-
Niezbyt pomocne - prycham. - Jaki numer?
-
Czterysta...
-
Czterysta? - prostuje się, by móc wziąć szczupłe ciało na ręce.
-
Dwanaście.
-
Czekaj. To czterysta, czy dwanaście?
Biorę
go na ręce. Jest naprawdę leciutki. Chwyta się mojej szyi i to
czuć tak, jakby wtulał w nią swój nos. Boże...
-
Oba.
-
Czterysta dwanaście - podsumowuję. Wychodzimy po cichu z łazienki.
Moje ubranie zaczyna przemakać, przez niego ale nie martwię się
tym zbytnio. Ciężko zobaczyć numerki w takiej ciemności. Muszę
podchodzić do każdych drzwi i sprawdzać ich oznaczenie. Nie
zajmuje mi dużo czasu, nim znajduję te właściwe. Są uchylone,
więc bez problemu tam wchodzę.
-
Okay. Musisz ubrać suche i ciepłe ubranie. Mogłeś się
przeziębić, jeśli siedziałeś tam długo.
Sadzam
nieznajomego na łóżku, sam podchodzę do niedużej szafy,
dokładnie takiej samej, jaką mamy ja i Liam. Wyciągam z niej
pierwsze lepsze dresy i jakąś bluzkę, podaje mu. Słucha się
mnie, bez żadnego słowa protestu. Nie mówi po prostu nic, kiedy
rozpina każdy guzik swojej bawełnianej koszuli do spania.
Chętnie bym zwyczajnie postał i na niego popatrzył, ale odzywają
się we mnie jeszcze jakieś cechy człowieka. Odwracam się, gdy
jest w połowie drogi by ściągnąć z siebie mokre ubranie.
Dopiero
teraz zaczynam zastanawiać się, co on właściwie tam robił.
Przeszkodziłem mu? Może chciał tam zamarznąć? Albo robił
eksperyment jak czują się ludzie z hipotermią. W każdym razie, od
niego się chyba tego nie dowiem, a przynajmniej nie dzisiaj.
Słyszę
szelest kołdry. Powinienem już wyjść?
-
Czujesz się dobrze? - chcę się jeszcze upewnić, nim wyjdę stąd
i prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczę, ponieważ wchodzenie
do bloku D jest surowo zabronione. Nie słyszę odpowiedzi, jednak
jestem w stanie dostrzec skinienie głową. - Dobranoc, w takim
razie.
-
Nie, ty... - odzywa się nagle, głosem innym niż poprzednio. Jest
trochę spanikowany. - Zostań ze mną.
Przełykam
cicho, widząc tylko sylwetkę chłopaka zarysowaną w półmroku.
-
Nie mogę - odpowiadam.
-
A czy możesz tylko mnie przytulić?
I
to jest tak nieśmiałe, że niemal kolana się pode mną uginają.
Przysięgam, że jestem stracony, ponieważ pierwszy raz poznałem
kogoś takiego.
-
Zimno mi - narzeka nieznajomy.
-W
porządku.
Niepewnie
jak jasna cholera kładę się na pościeli, a chłopak bacznie
obserwuje moje poczynania. Otwieram swoje ramiona, dłonie ułożywszy
w górze drobnych ramion. Nieznajomy nie ma zastrzeżeń, wtula się
w moją klatkę wzdychając cicho z zadowoleniem. Nie mówi ani
słowa, więc ja także uznaje, że cisza jest jak najbardziej na
miejscu. Przecież nie musimy rozmawiać. Co z tego, że
jesteśmy sobie zupełnie obcy, skoro przytulanie wydaje się takie
właściwe.
Pocieram
jego skórę, ukrytą pod gładką koszulką.
Po dłuższym zastanowieniu wplatam także palce we włosy
chłopaka. Ostrożnie, sprawdzając, czy to jest dla niego w
porządku. Musi być. Ciało obok relaksuje się w moich ramionach, a
tors unosi w spokojnym rytmie. Jego włosy są miękkie i nadal
wilgotne.
-
Zostań. - Są to ostatnie słowa chłopaka, nim kraina
morfeusza obejmuje jego umysł.
III
Rankiem
budzę się w swoim łóżku, a wszystko co wydarzyło się nocą
wydaje się snem. Dlaczego wiem, że to nie był sen? Wspomnienia w
mojej głowie są zbyt wyraźne, jednak nadal nie może do mnie dojść
to co się stało. Wiadomo, nie każdej nocy spotyka się pięknego
chłopaka pod prysznicem, a później leży w jego łóżku,
pozwalając na to by zasnął w twoich ramionach.
To
chodzi za mną cały dzień. Całe śniadanie, kiedy próbuję skupić
się na rozmowie z Liamem i Chloe i kiedy siedzę w ławce na swoich
pierwszych lekcjach w tutejszej szkole, w której nie potrzeba mieć
nawet książek. Na lekcji wychowania fizycznego na chwilę o tym
zapominam, ponieważ pewna dziewczyna staje się bardzo natrętna co
do mojej skromnie gejowej osoby. Jest ciemną blondynką, która
rzeczywiście jest ładna, i która na pewno byłaby seksowna dla
chłopaka, który lubi dziewczyny. Chodzi o to, że
przygląda mi się razem ze swoją, drobniejszą od niej
przyjaciółką. Ignoruję ją, gdy po skończonej lekcji podbiega do
mnie. Piersi podskakują pod jej sportową koszulką, o mało nie
wybijając jej zębów.
-
Hej! Jak masz na imię? Jesteś tu nowy prawda? - pyta, kiedy już
zatrzymuje się przy mnie, z niesfornymi włosami na ramionach i mało
przekonującym uśmiechem.
-
Wybacz, ale nie jestem zainteresowany żadną znajomością - krzywię
twarz w grymasie, ponieważ udawana uprzejmość nie leży w mojej
naturze. Mógłbym jej po prostu powiedzieć, żeby spływała razem
ze swoją psiapsiółką. Poczekam z tym trochę, jak już zacznie
mnie denerwować bardziej.
-
Och... Wiesz zawsze mogę pokazać ci trochę rzeczy jakie tu robimy
- zagryza wargę w uśmiechu, poruszając brwiami. Jezu.
-
Nie, dzięki.
Żwawym
krokiem, najszybciej jak mogę wydostaję się z bloku sportowego.
-
Harry! - słyszę za swoimi plecami wołanie Liama. W chwili jak się
odwracam on właśnie zakłada swój T-shirt, więc mogę zobaczyć
linię V w dole jego brzucha. To nic osobistego. - Jak to zrobiłeś?
-
Zrobiłem co? - marszczę brwi.
-
Rozmawiałeś z Lily.
-
Co za obrzydliwe imię.
-
Żartujesz sobie? Podoba mi się od połowy roku.
-
I nigdy z nią nie rozmawiałeś? - parskam śmiechem.
-
Nie? Ona jest gorąca.
-
Nie chcę mieć z nią nic wspólnego stary - klepię go po ramieniu.
- Sorry, śpieszę się do psychoterapeuty.
To
prawda. Nie wiem po co mi w ogóle całoroczne leczenie. Chodziłem
już na takie spotkania ze szkolnym psychologiem i nie różniły się
niczym od tego.
Gabinet
niejakiego Johna Oblowskiego, skąpany jest w ciepłych kolorach. Sam
John jest oblany ciepłymi kolorami. Kolorowa koszula,
kolorowe skarpetki, granatowa marynarka i malinowe policzki
pokryte kilku dniowym zarostem, bo jest zbyt leniwy żeby się
ogolić. Pewnie nie ma żony, może ma też jakieś kompleksy na
punkcie swojej osoby, lub nie umie sobie radzić w życiu. Dlatego
wykonuje ten zawód. Psycholodzy, psychiatrzy, pedagogowie, wszyscy
chcą pomagać innym, ponieważ nie umieją pomóc sobie. Co za
beznadziejny tryb życia.
John
jest stanowczy w tym co robi i co mówi. Być może będzie wiodło
nam się dobrze przez rok, być może nie. Mam zamiar pokazać mu, że
nie potrzebuje żadnej terapii, więc kiedy pyta jak myślę dlaczego
jestem w Międzynarodowym Ośrodku Zdrowia Psychicznego, w skrócie,
w Ośrodku Colorado Springs, odpowiadam mu zwyczajnie.
-
Ponieważ moja mama nie wytrzymała psychicznego znęcania się nad
nią ze strony mojego ojca, popełniła samobójstwo, przedtem
nieumyślnie zabijając mojego ojca. Jestem sierotą i nie mam
pojęcia dlaczego miałbym tutaj siedzieć przez cały rok. Może mi
to wytłumaczysz, John?
-
Nie jesteśmy na Ty, Harry - jest całą odpowiedzią Johna.
-
Chyba Panie Harry - uśmiecham się, drocząc z lekarzem. Mężczyzna
wbija we mnie swój wzrok, chwilę myślę nad tym ile może mieć
lat. Trzydzieści, może trzydzieści pięć. - Podobno nie
jesteśmy na Ty.
-
Jesteś ciekawą osobą.
-
Dzięki.
I
co? Może jeszcze obciągnąć ci pod biurkiem, doktorku?
-
Myślę, że się dogadamy.
Śmieję
się w myślach.
***
Jak
dotąd twierdziłem, że moje myśli dotyczące nieznajomego chłopaka
spod prysznica były natrętne, jednak to co dzieje się w mojej
głowie nocą jest chore. Dosłownie. Już prawie zapomniałem jak
wyglądał, jedynie jego oczy zapadły mi w pamięć oraz głos, gdy
pytał, czy mogę go przytulić. Odtwarzam to w myślach bez przerwy
na nowo jak starą kasetę, niezbyt wyraźną, trochę zużytą.
Jeszcze dochodzi do tego chrapanie Liama, które mnie zabija.
Czerwone cyfry elektronicznego zegarka wskazują niewiele minut po
północy. Muszę to zrobić.
Nim
jestem w stanie przemyśleć to tysiąc razy jak dziecko, (które
zastanawia się czy powinno iść siku, czy jednak coś spod łóżka
je pożre) pokonuję schody na trzecie piętro. Typowe dziecko
walczyłoby z myślami, aż w końcu załatwiło by tę sprawę w
łóżku. Ja nie mam zamiaru załatwiać sprawy w łóżku,
jakkolwiek to brzmi. Pukam w drzwi oznaczone numerem czterysta
dwanaście, lecz odpowiada mi tylko cisza. Jestem nadzwyczaj
cierpliwy, mógłbym go zawołać, ale nie wiem czy przez takie grube
drzwi by usłyszał, poza tym nie znam nawet jego imienia, więc ten
plan odpada. Nic straconego. Wkrótce słyszę jak coś porusza się
w zamku, a później drzwi ustępują i uchylają się lekko, za nimi
czeka mrok. Bez wahania wchodzę do pokoju, zamykam drzwi obserwując
drobną sylwetkę siedzącą na łóżku.
-
Hej - szepczę, bo wydaje mi się, że właśnie tak powinienem
zrobić. Odpowiedź nie nadchodzi w żadnej postaci. Pokój wygląda
dokładnie tak jak go zapamiętałem. Skąpany w srebrnym świetle
księżyca, tajemniczy zupełnie jak jego właściciel. - Mogę
usiąść? - wskazuje na łóżko. Ty razem chłopak kiwa głową
bardzo ostrożnie. Nie przejmuję się swoimi trampkami, wciągając
nogi na materac.
Mogę
teraz na niego popatrzeć z bliska. Na to jak puszyste włosy
układają się na jego czole i zwijają za uchem. Muszą być bardzo
miękkie teraz i pragnę o ponownym wplątaniu w nie palców. Kości
policzkowe, dokładnie takie jakie zapamiętałem - mocno zarysowane.
Ma guzikowaty nos, na który wcześniej nie zwróciłem uwagi. W tym
świetle nie widać błękitu jego oczu, lecz są nadal piękne,
niewielkie z gęstymi rzęsami. Usta ma cienkie, ich kąciki
opuszczone ku dołowi.
-
To nie tak, że nie umiesz mówić, prawda? - uśmiecham się, z
zamiarem rozluźnienia atmosfery. - Jestem Harry, a ty?
-
Louis - mówi, głosem wrażliwym i delikatnym z lekką chrypką.
Chyba nie miałbym nic przeciwko, gdyby był mniej małomówny.
Mógłbym słuchać go cały czas. Może wtedy nie zwracałbym uwagi
na znaczenie słów, ale na ich brzmienie.
-
Louis - powtarzam to w dokładnie ten sam sposób jaki on je
wypowiedział. Myślę, że pasuje do jego osoby.
-
Dlaczego tu przyszedłeś? - Nie mogę rozgryźć tonu z jakim się
do mnie odnosi. Nie wiem czy to złość, czy może raczej zawyła
ciekawość oraz jak powinienem w ogóle odpowiedzieć. Mam
powiedzieć mu, że po prostu nie mogłem zasnąć, więc
stwierdziłem, że sobie tu przyjdę?
-
Chciałem zobaczyć czy wszystko z tobą w porządku. Pamiętasz
mnie?
-
Tak - odpowiada bez wahania. - Myślałem, że obudzę się rano, a
ty nadal tu będziesz.
-
Nie mogłem zostać.
Chłopak
marszczy swoje zaokrąglone delikatnie brwi.
-
A dzisiaj będziesz mógł? - pyta pełen nadziei, co łamie mi
serce. - Ponieważ nie chcę zostać znowu sam.
W
tym momencie zacząłem myśleć, dlaczego ten smutny chłopak jest
na oddziale psychiatrycznym, skoro wydaje się po prostu trochę
samotny i opuszczony.
-
Wymagasz wiele uwagi, prawda? - chcę się tylko upewnić w swoim
myśleniu. - Dlaczego tu jesteś?
Obserwuję
sposób w jaki smukłe palce pociągają za poszwę kołdry. Przez
chwilę towarzyszy nam tylko cisza. Louis przerywa ją krótkim
pytaniem:
-
A dlaczego cię to obchodzi?
Zawsze
byłem prostolinijny, dlatego odpowiadam mu:
-
Chyba mnie zauroczyłeś.
Głowa
pełna niesfornych włosów, jak dotąd upuszczona ku dołowi na moje
słowa unosi się gwałtowne. W niebieskich oczach Louisa fale oceanu
właśnie rozbijają się o skały. Spoglądam na jego lekko
rozchylone usta, które mógłbym teraz pocałować, by sprawdzić
jak smakują. Myślę, że byłby to smak podobny do smaku ostatnich
dni wakacji.
Może
mówię to, bo jest naprawdę późno i może ta cała ciemność
dookoła nas dodaje mi pewności siebie, jednak nie jestem w stanie
powstrzymać słów wypływających z moich ust.
-
Cały dzień plątałeś się w moich myślach i dlatego przyszedłem.
Musiałem cię zobaczyć i upewnić się, że nie siedzisz gdzieś
pod zimnym prysznicem, chcąc się zabić. Nie wiem czemu myślę o
tobie cały czas, dobra? Jesteś po prostu - gestykuluję żwawo
dłońmi pokazując jego osobę - taki... I nie wiem... już nawet
nie wiem co mówię - parskam.
Louis
subtelnie przysuwa się bliżej i po prostu niespodziewanie przytula
do mojej piersi, rękoma obejmując w pasie. Nie może być to dla
niego wygodne w ten sposób, ale na razie nie przejmuję się tym.
Zwracam raczej uwagę na jego zapach i przysięgam jeśli anioły
mają jakiś zapach, to pachną właśnie tak jak on. Kładę prawą
dłoń na plecach, a lewą na głowie chłopaka. Tak jak myślałem,
włosy ma aksamitnie miękkie.
Louis
poluźnia swój uścisk, aby ciepłą dłoń ułożyć na moim
policzku, następnie gładkimi, równie ciepłymi ustami musnąć
lekko kącik moich ust. Czuję gorący oddech na twarzy oraz szyi, co
powoduje, że włoski na karku stają mi dęba. To dobre uczucie,
trochę nieoczekiwane lecz nadal przyjemne. Później Louis odsuwa
się, a razem z nim wszystkie te doznania, za którymi chcę gonić.
Odsuwa się, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy, który nie jest
bez znaczenia. To nie to spojrzenie, które utrzymuję się z obcymi
na ulicy.
Zawsze
myślałem o tym jak będzie wyglądać moje pierwsze zbliżenie z
mężczyzną i na pewno nie spodziewałem się czegoś tak
uczuciowego, delikatnego, perfekcyjnego. Dokładnie
takiego, jak chłopak przede mną.
IV
Prawie
wszystkie noce ostatnimi tygodniami wyglądały tak samo. Ja
skradający się do bloku D, by stanąć naprzeciwko spojrzeniu
niebieskich tęczówek. Każde dnie przepełnione myślami o chłopaku
z idealnymi rysami twarzy oraz obejmującymi je dookoła karmelowymi
włosami. Mam tylko nadzieję, że nie ma w tym nic złego, jeśli
robię sobie dobrze pod prysznicem, myśląc właśnie o nim. To
chore, lecz nie mogę wyrzucić z głowy wyobrażenia tych
zarysowanych policzków, linii cienkich ust, długich rzęs oraz
głosu, który nawiedza mnie w porannych snach, kiedy to budzę się
z natarczywym problemem pod kołdrą. Również na lekcjach
angielskiego, przerabiając wiersze najsławniejszych poetów. Znoszę
to jak należy. Potrafię się opanować, ochłonąć i skupić na
czymś ważniejszym, to wykonalne, ale zupełnie mniej wykonalne jest
pilnowanie się w towarzystwie Louisa.
Nie
mogę zwyczajnie przygnieść go do ściany i całować, aż zgubi
wszystkie słowa w ustach. Chciałbym, lecz wiem, że zrobię mu tym
więcej krzywdy niż przyjemności. Rzecz w tym, że Louis nie znosi
dobrze takich relacji i to jest jego powodem przebywania tutaj.
-
Mam osobowość pogranicza - mówi pewnej nocy, głowę swobodnie
opierając na moim ramieniu. Obserwuję nasze dłonie, gdy Louis bawi
się palcami, sprawiając, że jego dotyk całuje mnie po brzuchu.
-
Co to znaczy? - pytam cicho zupełnie spokojny. Nie mam pojęcia co
oznacza "osobowość pogranicza".
-
Że chcę kogoś kochać, ale się tego boję - głos szatyna jest
przyjemny dla moich uszu i miło wypełnia ciszę. - Boje się
przywiązywać, bo wiem, że i tak to stracę. Raz bardzo tego
potrzebuję, ale innym razem nie pozwalam nikomu się do siebie
zbliżyć.
-
Mi na to pozwalasz - zauważam.
-
Ostatnio robię postępy w leczeniu - czuje jego uśmiech. Przechylam
odrobinę głowę, żeby móc dostrzec choć trochę tego grymasu.
-
To, że boisz się przywiązania, jest wystarczającym powodem, żeby
być w psychiatryku?
-
Mogę mieć przejawy agresji i ataki paniki. Poza tym ludzie tacy jak
ja robią złe rzeczy, bez wyrzutów sumienia, bo nie wiedzą, że
robią źle. To mnie przeraża i nie chcę taki być - z każdym
słowem głos Louisa ścisza się, jakby bał się prawdy o sobie.
-
Mnie to nie przeraża.
Louis
zadziera głowę, więc nasze spojrzenia się krzyżują i nie ma
słów, jakimi mógłbym opisać to co dzieje się wewnątrz mnie w
takich momentach.
-
Nie boisz się? - pyta szeptem, otulając oddechem moją twarz.
Jesteśmy niewyobrażalnie blisko, wystarczyłoby, żebym przekręcił
głowę lekko w lewą stronę, a już moglibyśmy się całować.
-
Nie boję się niczego - wyznaję, co powoduje szeroki uśmiech na
twarzy chłopaka. Porusza się w akompaniamencie szelestu pościeli,
by za chwilę znaleźć się na moich udach z kolanami przy biodrach.
Jest to cholernie gorące i jestem pewien, że kiedy położę się w
swoim łóżku nie będę mógł przestać marzyć o czymś więcej.
-
Jak to? - przechyla głowę w zapytaniu. Cały czas uśmiech marszczy
kąciki niebieskich oczu.
Wzruszam
ramionami w odpowiedzi. Dłonie kładę na jego kolanach nie do końca
pewny, czy w ogóle mogę sobie na to pozwolić.
-
Kłamiesz - chichocze,.
-
Mówię prawdę - uśmiecham się.
-
Nie.
Louis
kładzie obie dłonie na mojej szyi, pociera kciukami linię, gdzie
szczęka zarysowuje się szczególnie mocno, po czym zjeżdża nimi
niżej, przez ramiona i klatkę piersiową. Smukłe palce zatrzymują
się tuż nad pępkiem. Mój oddech gęstnieje, a serce tłoczy krew
mocniej.
-
Boisz się - wierci mi się trochę na kolanach, gdy ja próbuję
opanować świerzbiące ręce. Niebieskooki nachyla się na tyle by
szturchnąć nosem mój różowiejący policzek. - Boisz się mnie
dotykać.
Westchnienie
ucieka mi z ust. Zamykam oczy, przełykam gulę w gardle, po czym
sunę rękoma wyżej i wyżej w górę jego nóg, do samej krzywizny
bioder, w które wbijam delikatnie kciuki. Nos Louisa szturcha moją
szyję i podbródek, mogę poczuć jak ciężko oddycha, kiedy dłońmi
ściskam jego pośladki.
-
Lou - szepczę. Otwierając oczy, napotykam te spojrzenie i nie mogę
już tego powstrzymać. Pożądanie jest niemal przytłaczające, tak
ogromne spada na nasze ciała. Nie ma w tym nic złego, kiedy w końcu
nasze usta zderzają się ze sobą. Z pewnością jest to pierwszy
pocałunek chłopaka i z pewnością jest to mój pierwszy pocałunek
z mężczyzną. Ta myśl nakręca mnie jeszcze bardziej. Dłonie
przenoszę na jego twarz, wycałowując z niego wszelki strach i
niepewność. Do naszych uszu docierają tylko dźwięki mokrych warg
ścierających się ze sobą ze wzajemnym entuzjazmem.
Obejmuję
mocno drobne ciało, by położyć je na materacu, z wyczuciem wspiąć
się ponad nie, dopasowując nasze sylwetki i krzywizny w idealną
całość. Efektem tego wszystkiego są ciche posapywania, które
zaprowadzają nas do transu w jakim się zanurzam. Pierwszy raz mogę
czuć coś takiego. To jest przyjemne, błogie i całkowicie
przepełnione pasją.
V
-
Dlaczego ty tutaj jesteś? - pyta Louis pewnej nocy.
Każde
noce jakie spędzamy razem są niemal identyczne, jednak nasza
relacja pogłębia się w coś niemożliwie osobistego. Potrafię po
prostu wejść do jego pokoju, scałować z ciała chłopaka całą
obawę i stres, śmiać się i cieszyć tym co trwa. Louis nie zawsze
to potrafi, bywa, że zamyka się w sobie, każe mi wyjść, po czym
jednak przełamuję się i zmienia zdanie. Jest to ciężkie do
zniesienia, ale jak tylko spojrzę na niego cały ten ciężar staje
się lżejszy, dlatego wiem, że zdołam to ponieść. Może przez
długi czas, ponieważ naprawdę nie zamierzam od niego odchodzić.
Zapewniam chłopaka o tym za każdym razem, gdy tylko o tym myślę
lub kiedy najdzie mnie zwyczajna ochota powiedzenia mu. Dla pewności,
jego i mojej.
-
Miałem porąbaną rodzinę - tłumaczę się. - Teraz już jej nie
mam. To znaczy... mam dziadków i w ogóle, ale oni stwierdzili, że
pobyt tutaj dobrze mi zrobi, rozumiesz?
Louis
potwierdza, że rozumie skinieniem głowy, ułożonej na mojej
piersi. Blade światło księżyca oświetla nasze twarze oraz
sylwetki, gdy leżymy w łóżku.
-
Ja nigdy nie miałem rodziny - wyznaje chłopak przygaszonym tonem
głosu. - Nie wiem kto jest moją matką i nie wiem nawet czy ona
żyje.
Szatyn
pociąga nosem, więc zaciskam palce na jego przedramieniu, by dodać
mu otuchy.
-
Nikt tak naprawdę nie wie, że istnieję.
-
Ja wiem - szepczę. - I jeśli w twoim świecie też nikt nie
istnieje, to czy pozwolisz mi w nim zaistnieć?
Louis
posyła mi pełne uczucia i troski spojrzenie, które ma w celu
przekazanie mi odpowiedzi. Położywszy dłoń na skraju szczęki
szatyna, całuję go głęboko z namiętnością, tłoczoną przez
nasze serca.
-
Harry - Louis odsuwa się lekko, wtulając swoje ciało bardziej w
moje. - Opowiesz mi o swojej rodzinie?
-
Nie, Lou.
-
Ale dlaczego?
-
To mnie osłabia - wyznaję. - Nie chcę do tego wracać.
-
Przecież jesteś silny, Harry - stwierdza zaborczo Louis. Zaciska w
pięści bawełnianą koszulkę, która jest moją ulubioną. Jego
słowa sprawiają, że rośnie mi gula w gardle, ponieważ
przekonania niebieskookiego są tak mylne. -
Jesteś wystarczająco silny, Harry. Wiem to.
Kręcę
głową, nie potrafiąc przyjąć do siebie takich słów. Przecież
to kłamstwa. Nie umiem być silny i nie umiem być taki, jakiego
udaję przez cały czas.
-
To nie prawda, Lou - szepczę słabo. Nie chcę się rozpłakać, bo
jestem nauczony tego nie robić. Ojciec nienawidził łez i zawsze
mówił, że są największą oznaką słabości. Nie mogłem płakać,
ponieważ kiedy to się działo, mama cierpiała najbardziej.
Boję
się uronić choćby jedną łzę, dlatego, że moja podświadomość
uporczywie mówi mi, że ktoś przez to ucierpi; a ja nie chcę, by
ktokolwiek jeszcze cierpiał z mojej winy.
-
Tak, to prawda. Mój lekarz zawsze mówi, że kiedy zrzucisz z siebie
cały ciężar będzie o wiele lepiej. Czemu tego nie zrobisz?
-
Nie będzie lepiej.
-
Tylko ja. Powiedz mi jak się czujesz, proszę - muska mój policzek
oraz czoło ciepłymi ustami i równie ciepłymi słowami. - Otwórz
się przede mną. Potrzebujesz tego.
Patrzę
na niego wzrokiem zachłannie szukającym czegoś, czego mógłbym
się chwycić i nigdy nie puszczać. Znajduję to. Zarówno w tych
pięknych oczach, w których zatonąłem już dawno, jak i smaku jego
warg.
-
W porządku.
VI
-
Pozwolą nam?
-
Jestem pewien, że tak. Nie martw się.
-
I... ty nigdy mnie nie zostawisz racja?
-
Nigdy. Obiecuję Lou. Zostanę na tak długo, jak tylko będziesz
tego chciał.
-
Czyli bardzo długo.
-...
-...
-
Harry?
-
Tak?
-
Kochałeś kiedyś?
-
Nie.
-
Och...
-
Robię to teraz.
-
Ja ciebie też.
-
Dziękuję.
-...
-...
-
I nie będziesz już wstydzić się łez?
-
Już nie.
-
Jesteś dla mnie najsilniejszy.
-
A ty dla mnie.
-
Dziękuję.
_________
Hej, aniołki. Poproszono mnie o napisanie takiego krótkiego one shota, na podstawie mojego fanfiction Zamknięci, z myślą o Larry Shippers. Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu, i że nie popełniłam wielu błędów.
PS. jeśli chcielibyście, żebym kiedyś zajęła się pisaniem ffs z Larrym, dajcie znać. Rozmyślę tę opcję. Buziaczki xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz