Minął tydzień od tego jak rodzina niejakich Dowellów zabrała Nialla do siebie. Szary tydzień, przez który nie czuję nic z wyjątkiem wielkiego zawodu. Jestem niemal jak szmaciana lalka - kompletnie bez życia. Na lekcjach nie chcę się skupić, mogłabym, ale nie widzę sensu by to robić. Z Thomasem nie rozmawiam, przy biurku siedzę cicho jak na przesłuchaniu. Jednym uchem wpuszczam, drugim wypuszczam jego wywody, które w niczym nie pomagają. Z Barbarą nie mam żadnego kontaktu. Próbowała dwa razy ze mną rozmawiać, jednak szybko zrezygnowała po tym, jak powiedziałam kilka ostrych słów. Może kiedyś będę ich żałować.
Jedyne czym mogę się przejmować to Zee. Poświęcam jej więcej czasu niż kiedykolwiek, ona mnie także. Pewnej nocy rozmawiamy tak szczerze jak nigdy. Nawet bardziej niż kiedy opowiadała o swojej rodzinie. Mówi mi o Patricku, o tym jak głupio jest w nim zakochana, oraz że on nigdy nie odwzajemni jej uczuć. Ja mówię jej jak tęsknie za Niallem i jak jednocześnie żałuję, że się w nim zakochałam tak łatwo. To było jak pstryknięcie palcami, a ja utonęłam w jego oczach. Jestem zła na siebie i nawet na niego.
Jeszcze jednym (i ostatnim) moim zmartwieniem jest Matthew, u którego jest źle. Znowu zaczął wpadać w nałóg. Opiekun, który zawsze przynosił mu tabletki nie zauważył, że Matt od jakiegoś czasu sprytnie udawał, że je połyka w cale tego nie robiąc.
- Już kilka razy tak było i po czasie zawsze wracał do siebie - mówi Zee, gdy siedzimy na stołówce bez naszego przyjaciela. - Lekarz już się nim zajął, poza tym znów zaczął chodzić na grupowe spotkania do Tobiasa. Myślę, że wyjdzie z tego szybko. To tylko chwila słabości.
- Myślisz, że to przez to co odwaliliśmy w sylwestra?
Przecież mogło tak być. Marihuana mogła pobudzić jego głód narkotyczny, czy coś w tym stylu.
- Nie. To tylko zioło, nic się od niego nie dzieje - uspokaja mnie - po prostu na chwilę mu odwaliło.
- Mam nadzieję. Martwię się o niego. W lipcu skończy dwadzieścia jeden lat i wyjdzie z ośrodka, co jeśli sobie nie poradzi?
- Poradzi sobie, H. Bez obaw.
- A ty? - pytam niepewnie, przyglądając się sposobowi w jaki grube fale ciemnych włosów obejmują jej drobne ramiona. Przyjaciółka marszczy brwi, a między nimi pojawia się głęboka zmarszczka niezrozumienia.
- Co ja?
- Poradzisz sobie?
Wzrusza ramionami. Widelcem grzebie w nieświeżych ziemniakach, podbródek opiera o nadgarstek co jakiś czas badając wzrokiem ludzi dookoła.
- Nie wiem. Posiedzę tu jeszcze pięć lat, później nie mam pojęcia co zrobię. Nie chcę widzieć mojej rodziny na oczy, więc nie będę miała gdzie pójść. Może zostanę dziwką?
- Zee... - upominam ją, ale ona tylko wzrusza ramionami. - Może wydasz swoje wiersze?
- Nie są na tyle dobre. Nie wiem, nie chcę myśleć o tym co będzie kiedyś. Ty wrócisz do domu za pół roku, Matthew też... Mam nadzieję, że mnie odwiedzicie chociaż raz.
Nie mam szansy powiedzieć czegokolwiek, ponieważ do naszego stolika podchodzi opiekun Zee. Bill Walker, znany w ośrodku również jako nauczyciel geografii. Niektórzy mówią na niego gejzer, bo bardzo się nimi interesuje i potrafi o nich paplać czterdzieści pięć minut. Z samego wyglądu nie przypomina żadnego gejzeru. Bill to zwykły pięćdziesięciolatek z siwiejącymi odrostami kręconych przy końcach długich włosów, które związuje zawsze w kitę. Jego broda posiwiała już całkowicie, lecz na twarzy nie ma wielu zmarszczek. Jest wyluzowanym człowiekiem, trochę zbyt przejmującym się swoją pracą.
- Nowe wieści dziewczynki - zaczyna stając przy naszym stoliku z plikiem papierów w rękach. W zwyczaju ma nazywanie nas dziewczynkami. - Wygląda na to, że będziecie musiały przywitać się z nową współlokatorką.
- Że co? - Zee wybałusza na niego swoje i tak wielkie już oczy. Moje też muszą być jak dwa statki kosmiczne, bo... Co? Współlokatorka?
- Przykro mi, ale przecież macie wolne łóżko w pokoju, tak? - unosi krzaczastą brew.
- Nasz pokój jest za mały na trzy osoby - zauważam.
- W pokojach takich jak wasz, mieszkają nawet po cztery osoby, więc nie narzekajcie.
- Kto to jest?
- Niejaka Manon Casteels, pochodzi z Belgii i ma trzynaście lat.
- Przecież to jakieś dziecko - burzy się brunetka. - To absurd!
- Jest tylko trzy lata młodsza.
- Aż trzy lata - poprawia go z charakterystyczną gestykulacją dłoni. Jeśli trochę poobserwuję się czarnoskóre osoby, zauważy się, że mają bardzo podobną gestykulacje i mimikę. To co właśnie robi Zee jest tym, co zrobiła by większość czarnoskórych kobiet, gdyby były w szoku lub z czymś się nie zgadzały. Nie żebym coś do tego miała, to całkiem zabawne. - Szesnastolatki, a trzynastolatki to dwie oddalone od siebie miliardami lat planety. Czaisz, Bill?
- Jest już w waszym pokoju, idźcie ją przywitać i bądźcie miłe. Straciła rodziców niedawno.
- Jak my wszyscy - mamrocze Zee, gdy Bill już odchodzi w stronę drzwi. - Słyszałaś to?
- Dzielimy pokój z trzynastolatką - stwierdzam z niedowierzaniem. - Musisz uważać, żeby nie podkradła ci papierosów - śmieje się. W odwecie Zee wystrzela z widelca-procy kawałek ziemniaka prosto w moje włosy.
- Ty piczo.
- Chodźmy, zanim ukradnie ci wszystkie tampony.
Śmiejemy się z siebie, nie martwiąc się odniesieniem tacek na swoje miejsce wychodzimy z głośnej stołówki.
W pokoju zastajemy jasnowłosą, chudą dziewczynkę z sarnimi oczami. Bladą jak ściana i chyba zbyt małą jak na swój wiek. Siedzi na górnym łóżku, tuż nad łóżkiem Zee. Jej nogi odziane w białe rajtuzy zwisają swobodnie z krawędzi łóżka. Na nogach ma czarne pantofle, a cała ubrana jest w granatową sukienkę z długimi rękawami, zakończonymi białymi falbanami. Wygląda jakby urwała się z lat czterdziestych, może nawet późniejszych. Cienkie blond pasma lichych włosów okalają jej chude policzki, usta ma czerwone i poszarpane od skubania ich tępymi paznokciami, tak jak robi to teraz patrząc na nas równie tępym wzrokiem. Bije od niej chłód. To ten typ dzieciaka, jakie ogląda się w horrorach.
- Całkiem przerażająco. - Tak wygląda przywitanie ze strony Zee. Wymieniamy spojrzenia i nie wiem czy bardziej chce mi się śmiać, czy uciec od tej dziewczynki jak najdalej.
- Hej, jak masz na imię? - stawiam jednak na typowe zachowanie starszej koleżanki. Małolata nie odpowiada nadal nam się przyglądając. - Mhm, fajnie. Ja jestem Hope, a to Zee.
- Dobra, ustalmy zasady - wtrąca Zee donośnym i pewnym siebie głosem. - Ta szafa, która stoi tutaj - wskazuję na szafę przy moim łóżku - jest moja i Hope, więc nie zbliżaj się do niej i nawet jej nie dotykaj. Stolik też jest nasz i masz nie ruszać naszych rzeczy. Ta szafa - pokazuje teraz na niewiele mniejszy mebel, stojący przy jej łóżku - jest twoja. Możesz w niej chować wszystkie duperele jakie masz. My nie dotykamy twoich rzeczy, bo szczerze, gówno nas obchodzą, a ty nie dotykasz naszych, bo też gówno cię obchodzą. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Jedyne co robi dziewczynka to odwrócenie się do nas plecami. Kładzie się na łóżku, przodem do ściany i najwidoczniej ma nas w głębokim poważaniu.
- Okay, możesz też udawać, że cię tu nie ma.
- Zee, nie musisz być taka niemiła.
- Niech wie gdzie jej miejsce, no co?
Kręcę głową z politowaniem ale i tak się uśmiecham.
- Zareagowałaś tak samo jak ja miałam przyjechać? - zastawiam się.
- Nie. To była inna sytuacja, bo byłam tu sama - siada na swoim łóżku, po czym sprawdza czy w szufladce są wszystkie papierosy - i jesteśmy w tym samym wieku.
- Nie wierzę ci - chichoczę.
- Mówię prawdę! Tylko jak cię zobaczyłam trochę żałowałam, że jesteś biała.
- Cóż, jak ja cię zobaczyłam trochę żałowałam, że jesteś czarna - odgryzam się. Zee rzuca we mnie poduszką niecelnie.
Wtedy drzwi do naszego pokoju otwierają się i staje w nich nikt inny jak Matthew. Ma zapadnięte oczy od braku snu. Minus okulary, plus czapka, zza której jak zawsze wystają kruczoczarne, rozchełstane włosy.
- Hej - mówi, a jego głos jest chrapliwy jakby dopiero obudził się z drzemki. Wstaję i przyciągam wiotkie ciało przyjaciela do ciasnego uścisku. Jego klatka jest twarda i ciepła, pachnie nieświeżo - nie przeszkadza mi to. - Hej, mała.
- Martwiłyśmy się o ciebie.
- Mam problem.
- My też - twierdzi brunetka. - Mamy nową przyjaciółkę.
- Gdzie?
Zee wskazuje łóżko ponad sobą, więc Matt staje na palcach by przyjrzeć się dziewczynce.
- Co z nią?
- Ma trzynaście lat i nic nie mówi - wyjaśniam mu to przyciszonym głosem. Jego twarz krzywi się w grymasie mówiącym delikatnie "niefajnie". - A ty?
Chłopak wolnym krokiem toczy się do mojego łóżka, usiadłszy pociera zmęczoną twarz dłońmi pokrytymi widocznymi żyłami.
- Wiecie, że mam problem z lekami.
- Ćpasz. - Zee na pewno nie jest osobą która owija w bawełnę.
- Wczoraj w nocy zakradłem się do pokoju pielęgniarki po trochę więcej - przyznaje.
- Jesteś idiotą.
- Zee - upominam ją.
- Patric mnie przyłapał. Wszystko widział.
- Co z tego?
- To, że powie wszystko dyrektorowi, a jeśli to zrobi Foster odeśle mnie do domu, matka mnie wydziedziczy i skończę na ulicy.
- Nawet rapujesz - parska sarkastycznie dziewczyna i szczerze nie wiem co ją tak bawi.
- Nie będzie tak, wiesz o tym.
- Będzie - patrzy mi prosto w oczy. - Ona nie może się dowiedzieć.
- To przestań ćpać.
- Przestanę, Zee, obiecuję. Tylko... musicie mi w czymś pomóc - patrzy na nas z wątpieniem. - Foster się o niczym nie dowie, jeśli odbierzemy zioło Patricka od jego przydupasa dilera; żeby to zrobić musimy tej nocy, w okolicach pierwszej a trzeciej wyjść poza ogrodzenie.
- Niby jak zamierzamy to zrobić? - zwężam oczy w małe szparki.
- Ej, ej, czekajcie. Kto powiedział, że my to zrobimy. Hope, on wdepnął w to gówno, więc teraz niech sam pozbędzie się smrodu.
Nie mogę uwierzyć w jej słowa.
- Co ty wygadujesz? Myślałam, że on jest twoim przyjacielem. Po to jesteśmy, żeby mu pomóc.
- To szaleństwo.
- Wszystko co tutaj robimy to szaleństwo. Zrobimy to - postanawiam.
- Okay. Jestem wam naprawdę wdzięczny.
- Zrobię to pod jednym warunkiem - Zee oblizuje pełne usta. - Ty - pokazuje smukłym palcem chłopaka - już nigdy nie doprowadzisz się do tego stanu, wrócisz do domu, a twoja matka i siostry będą z ciebie dumne. Inaczej ja nie biorę w tym udziału.
- Dobrze. Zrobię wszystko. Obiecuję, że tak będzie, tylko pomóżcie mi.
- Więc jak zamierzamy wyjść poza ogrodzenie? - ponawiam pytanie uśmiechając się diabelsko. Jestem gotowa na nową dawkę adrenaliny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz