2016-08-10

Rozdział 12

- Nie chcę żebyś wyjeżdżała - marudzi Niall, zgaszonym tonem głosu.
Leżę z głową ułożoną na jego piersi, słyszę spokojny rytm bicia serca oraz ciepło bijące od ciała chłopaka. Okiennice skrzeczą przez panującą na zewnątrz śnieżycę. Kroki i rozmowy na korytarzach odbijają się od szarych ścian.
Czuję jakbyśmy byli oderwani od całego świata, a tylko dochodziły do nas odgłosy z zewnątrz, uporczywie przypominając o sobie. Zawsze lubiłam uciekać od rzeczywistości. Myśleć o rzeczach, które całkiem mnie pochłaniały, odkładać wszystko na późniejszą chwilę, uciekać od problemów.
Zawsze musiałam chować się przed tym co się działo - przed własną rodziną i to nawet nie było takie trudne, wystarczyła dobra książka i słuchawki w uszach. Czasami trzeba było gdzieś wyjść, do parku albo na cmentarz, bo akurat był niedaleko. Kiedyś spałam tam, z kocem ukradkiem zabranym z domu. Nie ciekawie, ponieważ noce w Kolorado są cholernie zimne. Raz wyjechałam do Denver na trzy dni, dobrze się bawiłam, ale nie wytrzymałam długo z pustymi kieszeniami. Kiedy wróciłam autostopem, mocno tego pożałowałam.
Teraz nie muszę zwiewać, a nawet jeśli bym chciała to nie mam jak. Jednak uciekanie przed rzeczywistością jest łatwiejsze, niżeli uciekanie przed wspomnieniami.
Niall jest ucieczką. Mogę zamknąć oczy, wtulić się w niego, czuć woń przesiąkniętych zapachem proszku do prania ubrań, myśleć o tym i zapomnieć. Na chwilę, ale zapomnieć. Może ja też jestem jego ucieczką, przed przytłaczającym go światem?
- To tylko tydzień, Niall. Tęsknie za dziadkami.
Opieram podbródek na dłoni, by móc na niego spojrzeć. Niall patrzy w sufit, a niebieskie oczy połyskują w świetle dnia.
- Wytrzymasz? - uśmiecham się trochę, gdy nasze spojrzenia się krzyżują. Chłopak potakuje głową. Wyciągam rękę by dotknąć jego miękkich włosów. - Jeśli coś sobie zrobisz, to jeszcze cię dobije.
- Hej! - marszczy na mnie brwi. - Nie zrobiłabyś tego.
- Nie?
- Nie - twierdzi z uśmiechem. - Kogo byś wtedy całowała?
- Ach, no tak. Przecież jesteś jedynym facetem na tym świecie.
- Nie bądź nie miła.
- Żartuję - chichoczę - wrócę za tydzień - zapewniam.

***

W domu panuje atmosfera, od której już całkiem się odzwyczaiłam. Wszędzie czuć zapach pieczonego indyka, słychać jak dziadek ogląda teleturniej, jak babcia obgaduję sąsiadkę wraz z ciocią Anną. Jest ciepło, przytulnie i domowo. Z radia w kuchni lecą kolędy, śnieg prószy za oknem mieniąc się na kolorowo przez światła lampeczek zawieszonych na konturach dachów i choinek.
Południem przyjechała po mnie ciocia, więc jeszcze nie rozpakowana przebywam ze wszystkimi w salonie. Nie rozmawiamy za dużo. Ciocia czasami o coś zapyta. Jak wygląda ośrodek, co się tam dzieje, jak się czuje i czy spotkania z psychoterapeutą mi pomagają. Idę spać dość wcześnie, w starej piżamie, którą miałam zachowaną w jednej z szuflad babci.
Ranek jest jeszcze przyjemniejszy. Ciocia przynosi mi nowe ubrania, "bym nie chodziła w święta w podartych dżinsach". Ci starzy ludzie chyba nigdy nie zrozumieją, że podarte spodnie wcale nie znaczą, że nie stać cię na takie bez dziur, lub że to w cale nie zgraja dzikich psów próbowała cię rozszarpać. Dostaję także nowe tenisówki, markowe i bardzo ładne. Pewnie nie należały do najtańszych. W tych ubraniach czuje się niekomfortowo i dziwnie inaczej, ale przynajmniej pasuję do reszty rodziny.
- Nie wytrzymam dłużej - mówi ciocia Anna, kiedy siedzimy przy stole jedząc przygotowanego przez nią indyka. Odgarnia świeżo zafarbowane na blond pasemka z twarzy, po czym patrzy na mnie z wyczekiwaniem. - Jak on ma na imię?
Przełykam ostrożnie mięso, patrząc na nią i udaję, że nie wiem o co chodzi. Posyłam babci przelotne spojrzenie.
- Kto? - pytam.
Babcia uśmiecha się pod nosem, a dziadek marszczy krzaczaste brwi.
- Chłopak, który zawrócił ci w głowie.
- Skąd wiesz? - odzywa się dziadek i powstrzymuje beknięcie.
- Jest dziwnie cicha i zamyślona, ale nie smutna. Coś jest na rzeczy - Anna podnosi na mnie brew, więc odpowiadam jej uśmiechem. Ciocia jest dla mnie jak dobra koleżanka, zawsze tak było. Przypomina mi mamę, choć wyglądem były całkiem różne to charakter miały podobny.
- Niall - zdradzam im imię, bo dlaczego nie?
- Mam nadzieję, że kiedyś go poznam, z twoich opowieści wydaje się niemal idealny - śmieje się babcia.
- Wiedziałaś o tym? - Anna się oburza, jednak nadal uśmiecha. - Nie wierzę! Tylko ja nic nie wiedziałam?
- Ja też nie wiedziałem - wtrąca dziadek.
- Ile ma lat?
- Dziewiętnaście.
Ciotka mruczy z zadowoleniem.
- Jest w tym samym... eee, przedziale co ty? - marszczy swoje zadbane brwi. - W sensie, w ośrodku.
- Nie... - odpowiadam ostrożnie.
- Lepiej by było, gdybyś znalazła sobie kogoś bezproblemowego - stwierdza szorstko dziadek.
Mogłabym się zaśmiać. Dobrze, że pozostały we mnie jakieś resztki kultury. Do licha, jak można znaleźć kogoś bezproblemowego w wariatkowie? To tak jak szukać gwiazd na niebie w środku dnia.
- Mam jeszcze jeden prezent dla ciebie, Hope.
Dzięki Bogu za babcię, która zawsze zna odpowiedni moment do zmiany tematu.
Staruszka gwałtownie wstaje od stołu, może celowo, a może przypadkowo trącając szklankę pełną soku, przez co wszystko rozlewa się na biały obrus.
- Mamo!
- O, rety! Przepraszam. Anna, posprzątasz to, dobrze? Pójdę po prezent dla wnuczki.
- Na prawdę nie trzeba było, babciu - mówię, lecz ona znika już w korytarzu.
- Niech żyje zgrabność - komentuje dziadek, który ma teraz trochę soku w swoim talerzu.
Prezentem babci są książki George'a R.R. Martina, żebym "miała co robić". Ciocia nie pyta już więcej o Nialla. 
Po obiedzie pakujemy się w samochód z wyjątkiem dziadka, który musiał iść na mecz gry w szachy. Jedziemy na cmentarz, gdzie pochowali mamę. Nie miałam wystarczająco dużo siły by pokazać się na pogrzebie, teraz mogę to zrobić.
Przechodzimy przez kilka alejek. Widok jest naprawdę baśniowy dzięki wysokim, nagim drzewom i krzewom oblepionym przez śnieg. Nagrobki wystają zza warstwy białego puchu, ścieżki na szczęście są wystarczająco wydeptane.
- To tutaj - mówi babcia i staje przy kamiennym nagrobku. Nachyla się by zetrzeć śnieg z napisu.
Tu leży serce, które bić przestało...
Monica Clinton 1979-2014.
Stoimy tam wśród tej typowej ciszy i atmosfery, która panuje na każdym cmentarzu. Jakby ludzie żywi mieli poczucie, że ci już nie żywi intensywnie ich obserwują.
Ciocia obejmuje mnie ramieniem pocieszająco.
- Tam na pewno jej lepiej - mówi.
Jeśli to też miało być pocieszające, to jej nie wyszło. Wraz z tymi słowami łza wymyka się zza mojej powieki, tworzy wilgotną ścieżkę na policzku, tańczy na krawędzi szczęki, następnie ciężko spada w dół i topi śnieg.
I jeśli naprawdę jest tak, że zmarli patrzą, mama na pewno uśmiecha się i ociera wilgoć z mojej twarzy ciepłą dłonią pełną otuchy.
- Nie powinnam tego mówić - wzdycha babcia - ale sama jest sobie winna. Miała wiele okazji, by od niego odejść.
- Ona go kochała, mamo. Nie znasz całej prawdy.
Zaciskam szczękę słuchając ich wymiany zdań. Uparcie patrzę na nagrobek, czując przeraźliwą pustkę w sobie oraz echo odbijających się od niej słów.
- Miłość jest ślepa, czyż nie? - babcia prycha z pożałowaniem.
Później dociera do mnie, że już nigdy do nikogo nie powiem "mamo".

2 komentarze:

  1. Wow... bardzo wzruszający rozdział, tylko szkoda, że taki krótki :( Czekam na następny i mam nadzieję, że będzie dłuższy :P
    M.M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wywołał w tobie emocje xx

      Usuń