Jestem strasznie niezadowolona z tego rozdziału. To jest najbardziej nielubiana przeze mnie rzecz jaką kiedykolwiek napisałam, ale zawiera szczegóły, których i nie można pominąć. Przepraszam Was za to. Ten rozdział jest krótki, więc 5 (który wynagrodzi wam ten) dodam w niedziele - cały, długi i w ogóle piękniutki (haha). Miłego czytania!
Pomyślałam, że to po prostu kolejny, gówniany rozdział w moim życiu. Nie, żebym narzekała! Inni ludzie mają gorzej, inni mają też lepiej. Czy to znaczy, że ja jestem w przedziale pośrodku? Są w ogóle jakieś przedziały?
Wszyscy mają jakieś problemy i wszystkim wydaje się, że mają gówniane życie, tylko dlatego, bo gdy spojrzymy na kogoś obcego wydaje się szczęśliwszy bądź zamożniejszy. Mi też się tak wydaję, jednak dziś uświadomiłam sobie, że wcale nie jest tak źle. Mam dach nad głową i mam przyjaciół, (których znam kilka dni co nie zmienia faktu, że już im ufam). Jest jeszcze Barbara, która się mną interesuję i ugh... Thomas, który stara się wytrzymać ze mną nerwowo.
Mija sześć dni w ośrodku. Trzy, od incydentu z krwawiącym nosem. Mamy niedzielę.
Niedziele w ośrodku są najlepsze. To moja pierwsza niedziela, ale jest zdecydowanie najlepsza.
Na śniadanie jemy gofry z bitą śmietaną, owocami lub czekoladą, albo dżemem truskawkowym. O godzinie dwunastej chętne osoby idą do kościoła nieopodal, z opiekunami i nauczycielami. Zwykle nie chodziłam do kościoła. Jedynie w święta z mamą i Viktorem chodziliśmy na pasterkę. Później już tylko z mamą, bo Viktor twierdził, że „Nocą można robić o wiele ciekawsze rzeczy”. Uśmiechał się do mamy. Ten uśmiech wywoływał u mnie odruch wymiotny.
Zee namówiła mnie na kościół. Nie jest wierząca.
- Gdyby Bóg istniał, nie siedziałabym w tym ośrodku i nie miała przesranego życia.
Nie zgadzam się z jej opinią, ale nie chcę się kłócić. Chodzi do kościoła, ponieważ po drodze zawsze można pójść do marketu i kupić potrzebne rzeczy. Mówi, że zwykle chodzi się w niedziele, w poniedziałki także można. Myślę, że to jej zwykła wymówka.
- Potrzebujesz coś? - pyta współlokatorka. - Podpaski, waciki, jakieś mydło?
- Nie, dzięki.
Zee i tak bierze dwie paczki podpasek z regału.
- Skąd masz na to pieniądze?
- Czasem w weekendy sprzątaczki, albo kucharki potrzebują dodatkowej pary rąk – wzrusza ramionami. - Dostaję też kieszonkowe od rodziców chrzestnych.
- Wy to macie przejebane – odzywa się Matt, kiedy już do nas podchodzi.
- Bo?
- Tampony, podpaski i te całe inne rzeczy.
Ja i Zee milczymy gapiąc się na niego. Matthew podryguje niezręcznie nogą.
- Ja przynajmniej nie mam rano powstania w gaciach, przy wszystkich współlokatorach w pokoju - odgryza się przyjaciółka.
- Hej, Każdy facet ma z tym problem!
- Każda dziewczyna ma okres!
Temat ucina się, kiedy dochodzimy do kas.
- Twój chłopak kupił sobie po kryjomu gumki – Matt parska śmiechem i szturcha mnie w ramie, mimo że cały zwrot kieruje do Zee.
Dwie kasy dalej stoi Patrick, który podaje kasjerce banknot, a ona mu kilka kwadratowych paczuszek. Normalnie pewnie bym się z tego nie śmiała, nie mam dwunastu lat, to śmiech Matta jest zaraźliwy.
- Przynajmniej wiemy, że to robi. W przeciwieństwie do innych – brunetka patrzy na przyjaciela z politowaniem.
Na początku myślałam, że Zee i Matt są w związku. Ich zachowanie, to jak się przy sobie dobrze czują i jak ze sobą rozmawiają wskazywało tylko na to.
W czwartek po południu Matt przyszedł do naszego pokoju pogadać i zjeść deser.
- Jesteście parą? - zapytałam wtedy, przyglądając się jak chłopak ze śmiechem napełnia buzie współlokatorki puddingiem. Zee zaczęła tak się śmiać, że deser wypływał jej kącikami ust. Matthew nie nadążał z wycieraniem mazi z jej brody.
- Matt lubi kutasy. - Dziewczyna dostała napadu śmiechu, a policzki Matta słodko spłonęły czerwienią.
Tak więc pewne było, że między Zee i Mattem nie było nic z wyjątkiem braterskiej miłości. Kiedy Zee trafiła do Colorado Springs i miasta, i ośrodka (ponieważ nie jest stąd, a urodziła się na Hawajach), miała trzynaście lat. Matthew jest cztery lata starszy od nas czyli miał siedemnaście. Opowiadają, że poznali się na zajęciach u Tobiasa.
- Matt zawsze był cofnięty w rozwoju. Mentalnie jest dwunastoletnią dziewczynką – twierdzi Zee.
Nie bardzo się z tym zgadzam. Matt czasami po prostu zachowuje się bardzo dziecinnie, a czasami wręcz wychodzi z niego dojrzały mężczyzna. Opiekuńczy i przejmujący.
W aktualnej sytuacji, akurat nie.
- Mam dwadzieścia lat. Dobrze wiesz, że pierwszy raz mam za sobą – wywraca oczami.
Dziewczyna wzrusza ramionami oglądając temperówki.
- Nie wiem czy to, że ktoś wciskał ci... - Matthew w porę jej przerywa uderzeniem w tył głowy, ponieważ nadchodzi nasza kolej do skasowania zakupów. Cichy chichot sam mi się wyrywa. Matt spala buraka. Wygląda naprawdę uroczo z okularami na nosie i czapką, zza której wystają czarne włosy.
- Po co ci temperówka?
- Żeby naostrzyć kredkę - odpowiada jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie (i w sumie ma rację. Do czego innego może służyć temperówka, głupia?). - No wiesz, do oczu.
Nie używasz kredki do oczu – chcę powiedzieć. Nie. Dość głupich pytań i odpowiedzi na dzisiaj, Hope.
Wychodzimy z marketu, czekając na resztę grupy.
- Nie wiem, czy to – kontynuuję Zee - że ktoś wciskał ci pindola w tyłek, jest utratą męskiego dziewictwa. Co nie, Hope?
- Nie wiem za dużo o eee, homoseksualistach.
Marszczę się na własne słowa i sprzedaje mentalnego policzka.
- „Homoseksualistach” - drwi dziewczyna. Matt prycha.
- Nie lubię tego słowa. Homo. Homo nie wiadomo – nuci chłopak.
Cała grupa zbiera się pod sklepem. Wracamy do ośrodka, spokojnym spacerem. Liście szeleszczą pod naszymi butami.
- Nie mogę się doczekać, aż wyrwę się z tego miejsca - rzuca chłopak w czapce i okularach, dojadając swojego czekoladowego batonika.
- Jeszcze rok – zauważyłam.
- Pójdę do klubu gejowskiego! - podnieca się. Wszyscy wybuchamy śmiechem ciągnąc temat, do czasu, aż rozchodzimy się do swoich pokoi.
- Zee? - zagaduje pod wieczór. Leżę na swoim łóżku odrabiając zadanie z matematyki. Green Day rozbrzmiewa z MP3 współlokatorki.
- No?
- Czemu niektórzy tak się bujają w przód i w tył.
- Co?
- No wiesz. - Siadam na łóżku, przyciągnąwszy kolana do klatki. Zaczynam się bujać naśladując Nialla.
- Co ty odwalasz? – dziewczyna śmieje się.
- To jakiś syndrom?
- Nie wiem, stara. To chyba dzieci z chorobą sierocą się tak bujają, nie?
Zee też zajmuję taką pozycję.
- Chorobą sierocą?
- Tak się mówi. „Bujasz się jakbyś miała chorobę sierocą”.
Wzruszam ramionami.
- Masz taką dolegliwość, czy coś? - pyta.
- Boże, nie – śmieje się.
- To czemu pytasz?
- Tak sobie.
- Całkiem fajowe nie?
Bujamy się tak przez chwilę.
- Zrobisz mi matmę? - pyta ponownie.
- Mogę ci pomóc.
- Zrób mi – jęczy. - Błagam.
- Zrobimy razem.
- Jesteś okropna.
Pomyślałam, że to po prostu kolejny, gówniany rozdział w moim życiu. Nie, żebym narzekała! Inni ludzie mają gorzej, inni mają też lepiej. Czy to znaczy, że ja jestem w przedziale pośrodku? Są w ogóle jakieś przedziały?
Wszyscy mają jakieś problemy i wszystkim wydaje się, że mają gówniane życie, tylko dlatego, bo gdy spojrzymy na kogoś obcego wydaje się szczęśliwszy bądź zamożniejszy. Mi też się tak wydaję, jednak dziś uświadomiłam sobie, że wcale nie jest tak źle. Mam dach nad głową i mam przyjaciół, (których znam kilka dni co nie zmienia faktu, że już im ufam). Jest jeszcze Barbara, która się mną interesuję i ugh... Thomas, który stara się wytrzymać ze mną nerwowo.
Mija sześć dni w ośrodku. Trzy, od incydentu z krwawiącym nosem. Mamy niedzielę.
Niedziele w ośrodku są najlepsze. To moja pierwsza niedziela, ale jest zdecydowanie najlepsza.
Na śniadanie jemy gofry z bitą śmietaną, owocami lub czekoladą, albo dżemem truskawkowym. O godzinie dwunastej chętne osoby idą do kościoła nieopodal, z opiekunami i nauczycielami. Zwykle nie chodziłam do kościoła. Jedynie w święta z mamą i Viktorem chodziliśmy na pasterkę. Później już tylko z mamą, bo Viktor twierdził, że „Nocą można robić o wiele ciekawsze rzeczy”. Uśmiechał się do mamy. Ten uśmiech wywoływał u mnie odruch wymiotny.
Zee namówiła mnie na kościół. Nie jest wierząca.
- Gdyby Bóg istniał, nie siedziałabym w tym ośrodku i nie miała przesranego życia.
Nie zgadzam się z jej opinią, ale nie chcę się kłócić. Chodzi do kościoła, ponieważ po drodze zawsze można pójść do marketu i kupić potrzebne rzeczy. Mówi, że zwykle chodzi się w niedziele, w poniedziałki także można. Myślę, że to jej zwykła wymówka.
- Potrzebujesz coś? - pyta współlokatorka. - Podpaski, waciki, jakieś mydło?
- Nie, dzięki.
Zee i tak bierze dwie paczki podpasek z regału.
- Skąd masz na to pieniądze?
- Czasem w weekendy sprzątaczki, albo kucharki potrzebują dodatkowej pary rąk – wzrusza ramionami. - Dostaję też kieszonkowe od rodziców chrzestnych.
- Wy to macie przejebane – odzywa się Matt, kiedy już do nas podchodzi.
- Bo?
- Tampony, podpaski i te całe inne rzeczy.
Ja i Zee milczymy gapiąc się na niego. Matthew podryguje niezręcznie nogą.
- Ja przynajmniej nie mam rano powstania w gaciach, przy wszystkich współlokatorach w pokoju - odgryza się przyjaciółka.
- Hej, Każdy facet ma z tym problem!
- Każda dziewczyna ma okres!
Temat ucina się, kiedy dochodzimy do kas.
- Twój chłopak kupił sobie po kryjomu gumki – Matt parska śmiechem i szturcha mnie w ramie, mimo że cały zwrot kieruje do Zee.
Dwie kasy dalej stoi Patrick, który podaje kasjerce banknot, a ona mu kilka kwadratowych paczuszek. Normalnie pewnie bym się z tego nie śmiała, nie mam dwunastu lat, to śmiech Matta jest zaraźliwy.
- Przynajmniej wiemy, że to robi. W przeciwieństwie do innych – brunetka patrzy na przyjaciela z politowaniem.
Na początku myślałam, że Zee i Matt są w związku. Ich zachowanie, to jak się przy sobie dobrze czują i jak ze sobą rozmawiają wskazywało tylko na to.
W czwartek po południu Matt przyszedł do naszego pokoju pogadać i zjeść deser.
- Jesteście parą? - zapytałam wtedy, przyglądając się jak chłopak ze śmiechem napełnia buzie współlokatorki puddingiem. Zee zaczęła tak się śmiać, że deser wypływał jej kącikami ust. Matthew nie nadążał z wycieraniem mazi z jej brody.
- Matt lubi kutasy. - Dziewczyna dostała napadu śmiechu, a policzki Matta słodko spłonęły czerwienią.
Tak więc pewne było, że między Zee i Mattem nie było nic z wyjątkiem braterskiej miłości. Kiedy Zee trafiła do Colorado Springs i miasta, i ośrodka (ponieważ nie jest stąd, a urodziła się na Hawajach), miała trzynaście lat. Matthew jest cztery lata starszy od nas czyli miał siedemnaście. Opowiadają, że poznali się na zajęciach u Tobiasa.
- Matt zawsze był cofnięty w rozwoju. Mentalnie jest dwunastoletnią dziewczynką – twierdzi Zee.
Nie bardzo się z tym zgadzam. Matt czasami po prostu zachowuje się bardzo dziecinnie, a czasami wręcz wychodzi z niego dojrzały mężczyzna. Opiekuńczy i przejmujący.
W aktualnej sytuacji, akurat nie.
- Mam dwadzieścia lat. Dobrze wiesz, że pierwszy raz mam za sobą – wywraca oczami.
Dziewczyna wzrusza ramionami oglądając temperówki.
- Nie wiem czy to, że ktoś wciskał ci... - Matthew w porę jej przerywa uderzeniem w tył głowy, ponieważ nadchodzi nasza kolej do skasowania zakupów. Cichy chichot sam mi się wyrywa. Matt spala buraka. Wygląda naprawdę uroczo z okularami na nosie i czapką, zza której wystają czarne włosy.
- Po co ci temperówka?
- Żeby naostrzyć kredkę - odpowiada jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie (i w sumie ma rację. Do czego innego może służyć temperówka, głupia?). - No wiesz, do oczu.
Nie używasz kredki do oczu – chcę powiedzieć. Nie. Dość głupich pytań i odpowiedzi na dzisiaj, Hope.
Wychodzimy z marketu, czekając na resztę grupy.
- Nie wiem, czy to – kontynuuję Zee - że ktoś wciskał ci pindola w tyłek, jest utratą męskiego dziewictwa. Co nie, Hope?
- Nie wiem za dużo o eee, homoseksualistach.
Marszczę się na własne słowa i sprzedaje mentalnego policzka.
- „Homoseksualistach” - drwi dziewczyna. Matt prycha.
- Nie lubię tego słowa. Homo. Homo nie wiadomo – nuci chłopak.
Cała grupa zbiera się pod sklepem. Wracamy do ośrodka, spokojnym spacerem. Liście szeleszczą pod naszymi butami.
- Nie mogę się doczekać, aż wyrwę się z tego miejsca - rzuca chłopak w czapce i okularach, dojadając swojego czekoladowego batonika.
- Jeszcze rok – zauważyłam.
- Pójdę do klubu gejowskiego! - podnieca się. Wszyscy wybuchamy śmiechem ciągnąc temat, do czasu, aż rozchodzimy się do swoich pokoi.
- Zee? - zagaduje pod wieczór. Leżę na swoim łóżku odrabiając zadanie z matematyki. Green Day rozbrzmiewa z MP3 współlokatorki.
- No?
- Czemu niektórzy tak się bujają w przód i w tył.
- Co?
- No wiesz. - Siadam na łóżku, przyciągnąwszy kolana do klatki. Zaczynam się bujać naśladując Nialla.
- Co ty odwalasz? – dziewczyna śmieje się.
- To jakiś syndrom?
- Nie wiem, stara. To chyba dzieci z chorobą sierocą się tak bujają, nie?
Zee też zajmuję taką pozycję.
- Chorobą sierocą?
- Tak się mówi. „Bujasz się jakbyś miała chorobę sierocą”.
Wzruszam ramionami.
- Masz taką dolegliwość, czy coś? - pyta.
- Boże, nie – śmieje się.
- To czemu pytasz?
- Tak sobie.
- Całkiem fajowe nie?
Bujamy się tak przez chwilę.
- Zrobisz mi matmę? - pyta ponownie.
- Mogę ci pomóc.
- Zrób mi – jęczy. - Błagam.
- Zrobimy razem.
- Jesteś okropna.
Mega wciągające. Czekam na kolejne rozdziały ��
OdpowiedzUsuńDziękuję!
Usuń