Nogi zaczynają mi już drętwieć, a Niallowi z pewnością jest ciężko z moim tyłkiem na kolanach. Wiercę się trochę, żeby usiąść wygodniej, ale też w jakiś sposób zyskać uwagę chłopaka.
- Spędź ze mną wieczór, dobrze? - patrzę na niego i wiem, że jest to trochę mina szczeniaczka, który żebra o jedzenie przy stole.
Kiedy Niall kiwa głową uśmiecham się.
- Okay - zgadza się.
Ściskam go mocno, obsypując krótkimi buziakami każdy kawałeczek twarzy chłopaka. Kończę śmiejąc się z jego śmiechu. Gapimy na siebie z głupimi uśmiechami, a ja zastanawiam się co chodzi po głowie Nialla, kiedy tak na mnie patrzy. Rzucam okiem na jego odsłoniętą klatkę. Potrząsam głową, odrzuciwszy wszystkie myśli, pragnienia o zostawieniu kilku sinych znaków w tamtym miejscu.
- Chodźmy... - próbuje się podnieść z kolan blondyna, ale ku mojemu zaskoczeniu Niall mnie zatrzymuje. Kładzie tylko dłoń na mojej szyi, delikatnie, lecz to wystarczy bym zamarła w bezruchu. Posyłam mu pytające spojrzenie. Próbuję odczytać emocje z jego oczu, lub twarzy. Niebieskie obrączki wokół źrenicy pomniejszają się, gdy Niall przysuwa się bliżej o kilka centymetrów, jednak wystarczająco bym poczuła ciepły oddech na swoich ustach i szyi. Instynktownie pochylam się do pocałunku... Nie, nie tym razem. Zawsze to ja całuję Nialla, więc teraz pozwolę mu odmienić role. Chłopak pociera nasze nosy, przez co mam ochotę się zaśmiać. Jego rzęsy drgają, zanim posyła mi niepewne spojrzenie, zamyka oczy, następnie łączy nasze usta.
Myślę, że oboje właśnie zapomnieliśmy o całym świecie. Tylko my. Gorące oddechy między wilgotnymi wargami, dłonie błądzące po szyi i włosach. Niall jest pewny w swoich działaniach. Przyciąga mnie bliżej, bliżej, bliżej. Całuje mocno. Jest to trochę szorstkie i bardzo mokre, i dobredobredobre. To pierwszy raz jest takie. Nie wiem, czy to dla niego przytłaczające - dla mnie na pewno, mimo to i tak nie chcę przestać. Zatapiam paznokcie lekko w jego solidnej szyi, zyskując tym cichy pomruk. Mogę przysiąc, że jestem jedną nogą w grobie.
- Chodźmy już - nie wiem dlaczego szepczę, wydaje mi się, że powinnam. Jesteśmy niewyobrażalnie blisko i skradamy sobie jeszcze kilka pocałunków, zanim opuszczamy mały pokój Nialla. Idąc korytarzem trzymamy się za ręce, ignorujemy ciekawskie spojrzenia. W pokoju jest już Matthew, który majstruje coś przy oknie, a Zee siedzi na moim łóżku.
- Hej - Niall wita się z nimi. Ściskam jego dłoń i uśmiecham się do znajomych. Musimy wyglądać dość oczywiście z rumieńcami na polikach i nabrzmiałymi ustami, waśnie tak, jak po dobrej sesji obściskiwania.
- Hej, stary - Matthew obraca głowę niemal skręcając kark, żeby obdarzyć nas szerokim uśmiechem. Zee macha dłonią bez żadnego słowa, ale też się uśmiecha.
Ciągnę Nialla na łóżko Zee, gdzie sama siadam.
- Więc, skwarki... - Matt poprawia okulary na nosie, uchyliwszy ostrożnie okno. - Udało się! Czy jest na świecie coś, czego nie potrafię zrobić?
Chodzi o to, że nasze okno ostatnio świrowało i ani ja, ani moja współlokatorka nie mogłyśmy go otworzyć. Dość męczące doświadczenie, biorąc pod uwagę okropny nawyk Zee do spalania papierosa przed zaśnięciem. Czasami, kiedy na nią patrzę, przypominam sobie wszystkie filmy, w których jakieś ładne aktorki grały tajemnicze artystki. Jedna paliła papierosa malując obraz, druga zagryzała wargę gorzką od whisky, w czasie kiedy muskała piórem zżółkły papier notatnika.
- Właściwie...
- Nie odzywaj się - chłopak grozi dziewczynie palcem. - Więc, jako że dzisiaj jest nowy rok pozwoliłem sobie dobić małego targu z nikim innym jak Detektywem Blade Jądro.
- Kim? - pyta Niall.
Próbuję się nie śmiać.
- Zapomniałem, że jesteś niewtajemniczony. Otóż Detektyw Blade Jądro, bądź też Bzyczek Patryczek, jest bardzo - Matt mruży swoje oczy i wbija wzrok w blondyna - bardzo, bardzo, bardzo gardzonym przez nas...
- Fiutem - dokańcza Zee, co wywołuje u mnie mały wiwat na jej cześć.
- Tak właśnie. Brawo, koleżanko.
Matthew i Zee przybijają sobie piątkę. Niall nadal marszy brwi, ale jest też rozbawiony.
- Gadałeś z nim? - zagaduję.
- Tak. Nawet nie wiecie, jakie rzeczy dzieją się w tym budynku, o których opiekunowie nie mają zielonego pojęcia.
- Załatwiłeś zioło? - Zee nie dowierza.
- Aha - chłopak potakuje.
- No to dawaj je tu!
- Nie mam go jeszcze. Powiedział, że przyniesie o dwudziestej.
Zee prycha.
- Ale on tu nie będzie siedzieć, no nie? - pytam ostrożnie.
- Nie. Jasne, że nie.
- Dobrze - potakuje głową. Przez chwilę zastanawiam się, jak zachowałby się Niall, gdyby Patric nadal próbował swoich głupich gierek. - Matt, chyba nie powinieneś niczego palić...
- Raz na ruski rok nic mi się nie stanie.
- Tak, ale jesteś na to podatny. - Robię się trochę zbyt zatroskana. Jak opiekuńcza mamusia. - To może zrujnować wszystko co udało ci się osiągnąć przez lata.
- Przesadzasz, H. Od jednego skręta nic mi nie będzie. Serio - zapewnia mnie z uśmiechem. - Nie masz się czym martwić.
- Okay.
***
O dwudziestej drugiej jesteśmy załatwieni. Cały pokój zaśmierdł specyficznym, ostrym zapachem marihuany, tak jak nasze ubrania i włosy. Zimne, jeszcze grudniowe powietrze sączy się przez uchylone okno, tworząc gęsią skórkę na moich plecach. Przeokropnie śmieję się z czegoś co powiedziała Zee, nawet jeśli nie do końca ją zrozumiałam. Śmieję się nawet z moich myśli. Śmieję się odtwarzając sytuację sprzed dwóch godzin, kiedy Patric zapukał do naszych drzwi. Oczywiście wprosił się na chwilę, oglądając całe plakaty, udając, że są niezmiernie ciekawe. Uśmiechał się półgębkiem w moją stronę, po czym spytał jak o jest być z kimś chorym na głowę.
- Kiedy w końcu będziesz mieć dziewczynę, spytam ją o to samo - postawił się Matthew, a ja położyłam spokojną dłoń na kolanie Nialla, która teraz jest trochę wyżej.
Niall był spięty, od momentu jak Patric wszedł do naszego pokoju posyłając mi znaczące spojrzenia. Rozluźnił się, kiedy intruz wyszedł .
Jesteśmy naćpani i teraz ta sytuacja całkiem mnie bawi. Czuje się trochę pijana, mój umysł jest zamglony, gardło trochę piecze, lecz wszystko jest już w porządku z moją dłonią na udzie blondyna. Paznokciami zahaczam o szew jego dżinsów, tak po prostu, z nudów. Niall nie mówi nic. Patrzy się w łóżko nad naszą głową, które musi lekko wirować. Głowę ma opartą o ścianę, włosy roztargane w każdą stronę. Takie miękkie, myślę. Jego skóra, pod którą kryje się lekko zarysowana kość żuchwy, wygląda na jedwabiście gładką. Bez zastanowienia, bagatelizując fakt, że są tu także moi przyjaciele, przysuwam się do chłopaka by przycisnąć usta do tego miejsca. Miękkie, słodko pachnące migdałami, gładkie. Chcę zostać tak na zawsze.
- Niall - szepcę i zostawiam mokrą ścieżkę od jego ucha do podbródka i niżej. Blondyn nie odzywa się. Słyszę w tle śmiech Zee, wiem, że jest ona zajęta tak jak i Matt. Siadam na podołku Nialla, domagając się jego uwagi.
- Hope.
Udaje mi się. Jest tu. Dłonie na moich biodrach i och... czy on nadal ma na sobie ten sweter? Tak. Ten w serek. Kładę dłoń na odsłoniętej klatce. Czuć drobne włoski i szybkie bicie serca, które tłoczy jego cieplutką krew. Nie wiem dlaczego podnieca mnie ta myśl. Śmieje się z tego i Niall chwilę potem też. Ciekawe, o czym on pomyślał.
- O czym myślisz? - pytam, zagryzając delikatnie miękką skórę tej wspaniałej szyi.
- O tobie. - Wraz z tym jego dłonie zaciskają się na moich bokach. Wzdycham uradowana, co później zamienia się w mały chichot. Niebieskie oczy przykryte są mgłą, uparcie wbite we mnie, tańczą w nich małe iskierki. - Myślę - zaczyna z ciepłą dłonią na moim policzku, w którą wtulam twarz - o tym jaka jesteś ładna.
Uśmiechamy się do siebie jak głupki, a ja ignoruje moje serce, które zaczęło uparcie obijać się o żebra.
Myślę, że się w tobie zakochałam - pragnę powiedzieć. To uderza mnie mocno i już w cale nie jest śmieszne. Opadają mi kąciki ust, jednak Niall nadal się uśmiecha. Z cichym pytaniem czy wszystko jest w porządku, wtula się w moją szyję. Chwytam się go mocno jak tonący koła ratunkowego. Serce chcę wyskoczyć mi z klatki piersiowej, więc zamykam oczy, próbuję się uspokoić zapachem blondyna oraz zimy za otwartym oknem.
- W porządku - odpowiadam lekko drżącym głosem.
Nie wiem jak długo tak siedzimy. W którymś momencie musiałam zasnąć. Przebudzam się, gdy Zee i Matthew przeganiają naszą dwójkę do odpowiedniego łóżka.
Pamiętam tylko mrugającą jedynkę na elektronicznym budziku, słodkie słowa Nialla, kiedy przyciąga mnie do swojej klatki piersiowej i zaciąga kołdrę na nasze głowy. Później znów poddaje się głębokiemu snu, który przedstawia czarną, lecz bezpieczną nicość.
- W porządku - odpowiadam lekko drżącym głosem.
Nie wiem jak długo tak siedzimy. W którymś momencie musiałam zasnąć. Przebudzam się, gdy Zee i Matthew przeganiają naszą dwójkę do odpowiedniego łóżka.
Pamiętam tylko mrugającą jedynkę na elektronicznym budziku, słodkie słowa Nialla, kiedy przyciąga mnie do swojej klatki piersiowej i zaciąga kołdrę na nasze głowy. Później znów poddaje się głębokiemu snu, który przedstawia czarną, lecz bezpieczną nicość.
***
Budzi mnie głód. Mój żołądek krzyczy o jedzenie i zachowuję się jak ssawka.
Otwieram oczy, spotykając błogi obraz chłopca, o delikatnych rysach twarzy pogrążonego we śnie. Uśmiecham się do siebie i przyglądam mu, zapominając przez chwilę o głodzie. No, do momentu aż brzuch nie zaczyna wydawać tych okropnych dźwięków. Wzdycham zirytowana, ponieważ naprawdę nie mam ochoty wychodzić spod ciepłej pościeli i to jeszcze kiedy Niall śpi tuż obok. Myślę o obudzeniu go pocałunkiem, lub o wplątaniu palców w jego włosy, bo, Boże, jego włosy są chyba moją ulubioną rzeczą.
Nie to wyciąga mnie spod kołdry, ale pukanie do drzwi. Próbuję wymsknąć się niezauważona i na szczęście mi się to udaje. Niall układa się na brzuchu, z cichym mlaskaniem wciska twarz w poduszkę. Pukanie ustaje na chwilę, więc przez sekundę (dopóki ktoś nie wali w te cholerne drzwi po raz kolejny) mam ochotę przytulić się do blondyna, całować jego ciepły policzek, aż nie zacznie się śmiać i zaspanym głosem z delikatną chrypką nie powita mnie słodkim "dobry, kochanie".
Za drzwiami stoi Barbara. Uśmiecham się do niej, nim dociera do mnie, że to Barbara. Moja opiekunka. Opiekunka, która jeśli zobaczy niedopałki skrętów i poczuje zapach marihuany zgniecie mnie na kwaśne jabłko. Opiekunka, która jeśli zobaczy Nialla smacznie śpiącego w moim łóżku zgniecie mnie na coś znacznie kwaśniejszego od jabłka. Kiedy sobie to uświadamiam oraz kiedy Barbara w cale nie odpowiada mi uśmiechem, mój wyraz twarzy szybko się zmienia; kolor z pewnością też.
- Dzień dobry - witam się nienaturalnie piskliwym głosem.
Zupełnie nie tak, jakby jej podopieczny spał w moim pokoju. W moim łóżku, na Boga!
- Dzień dobry - dyskretnie się uśmiecha - Szukam Nialla.
Zamykam drzwi za swoimi plecami, zupełnie nie tak, jakbym miała coś do ukrycia.
- Nialla? Och, tak... Nialla - zagryzam wargę, nadal trzymając klamkę drzwi, w razie gdyby Barbara wpadła na pomysł zajrzenia do naszego pokoju. - Nie ma go u siebie?
- Nie. Wiesz gdzie może być?
Obserwuję jak jej idealna brew unosi się w górę. Potrząsam głową, może zbyt gwałtownie. Muszę schować kosmyki włosów za uszy, wymyślić dobrą odpowiedź.
Wdech.
- Sprawdzałaś w łazience?
Wydech.
- Tak.
Szlag.
- Może poszedł na śniadanie?
- Wiesz, że osoby z bloku D chodzą do stołówki o określonej godzinie. Razem.
Zastanawiam się, dlaczego wszyscy tak bardzo boją się określenia "psychiatryk". Przecież to jest tym, czym jest blok D.
- Niall nie jest dzieckiem - marszczę się - nie musi być prowadzony za rączkę.
Barbara jakby sztywnieje.
- Nie o to chodzi.
- Sprawdź stołówkę - radzę jej. Później zapada cisza. Krótka lecz wystarczająco krępująca.
- Tak. Może masz rację. - Barbara odchodzi kilka kroków lecz zatrzymuje się, akurat gdy chcę już zniknąć za drzwiami. - Mamy parę spraw do obgadania, Hope.
- Naprawdę? Jakich?
- Porozmawiamy dzisiaj u twojego psychoterapeuty - jej twarz wykrzywia się w grymasie, który chyba miał pozorować uśmiech. - Chcę, żebyś tam była.
- Będę - zapewniam. Z tym Barbara rusza dalej w dół korytarza, w ołówkowej spódnicy, z gracją, której można jej tylko zazdrościć. Późnej będę zastanawiać się co do diabła miała na myśli mówiąc, że mamy parę spraw do obgadania. Przecież ostatnio nie zrobiłam nic złego, no nie?
Niall wciąż smacznie śpi, za to Zee siedzi na łóżku zaniepokojona. Siłuje się z gumką by związać grube loki, nawet jeśli nie wychodzi jej to zbyt dobrze, nie przejmuje się tym.
- O co chodzi? - pyta.
- Sama chciałabym wiedzieć. Musimy szybko iść na stołówkę. Niall obudź się - potrząsam jego ramionami. To naprawdę nie jest pobudka jaką chciałam mu zagwarantować.
- Dobrze, umieram z głodu.
- Niall wstawaj - pośpieszam go. Pochodzę do szafy, żeby zmienić koszulkę i ubrać czyste dżinsy. - Musimy się pośpieszyć. Barbara nie może się dowiedzieć, że Niall tu spał.
- Racja - wzdycha przyjaciółka - cholera. Chodźmy już.
Przeciągam koszulkę przez głowę, poprawiam włosy, wsuwam trampki na stopy i dopiero wtedy zauważam jak intensywnie Niall na mnie patrzy. Jego włosy odstają w każdą stronę, oczy są jasne, zaspane. Spojrzenie takie głębokie i przeszywające.
- Na litość Boską, przestańcie się na siebie gapić i chodźmy już coś zjeść.
Tak, racja. Śniadanie.
W biegu na stołówkę ja i Zee gorączkowo poprawiamy włosy Nialla i prostujemy jego ubrania na tyle na ile jest to możliwe (czyli w ogóle). Zawsze jest to jakiś pretekst żeby po prostu go poodtykać. - Całkiem nieźle - podsumowuje Zee.
- Wcale nie. Wygląda jakby przed chwilą wyszedł z łóżka - prycham.
- Bo wyszedłem przed chwilą z łóżka - zauważa Niall - i jestem głodny jak nigdy.
Przekraczamy ciężkie drzwi zapełnionej po brzegi ludźmi i zapachami stołówki, niemal biegniemy po plastikowe tacki by nabrać na nie jak najwięcej jedzenia. Rozglądam się po jasnym pomieszczeniu i nigdzie nie dostrzegam Barbary. Szczerze, nie mam pocięcia, czy powinnam się z tego cieszyć, czy się tego obawiać.
Jemy w ciszy, zawsze przy tym samym stoliku, zapychając się jak nigdy przedtem. Pierwszy raz dane mi jest oglądać Nialla z takim apetytem. Zerkam na niego co chwilę, po prostu zachwycając się każdym szczegółem. To trochę obrzydliwe. Nastoletnia miłość chyba istnieje, chyba wygląda jak na filmach.
- Jaki mamy dzień tygodnia? - pyta Zee całkiem nagle.
- Piątek - odpowiadam, przełknąwszy suchego tosta. Śmieję się z Nialla, któremu w kącików ust wycieka odrobina soku pomarańczowego.
- Przepraszam, która jest godzina? - Tym razem dziewczyna zapytuje przypadkowego chłopaka, który przechodzi obok naszego stolika.
- Ósma, czy coś - chłopak wzrusza ramionami.
- Dzięki - uśmiecha się do niego promiennie, jednak nieznajomy nie zwraca na to uwagi i odchodzi w swoim kierunku. - Powinnyśmy iść na lekcje.
- Ja też muszę iść - oznajmia blondyn - mam kontrolę.
Ciekawe gdzie jest Barbara, myślę.
Rozstajemy się na korytarzu z Niallem małym buziakiem i odchodzimy w swoje strony. Razem z Zee spóźniamy się na Angielski, na szczęście Pan Lynch ma dobry humor po wczorajszym sylwestrze. Piątek, zajęcia do dwunastej, burrito na obiad, dzięki któremu każda kucharka może dostać soczystego całusa od Matthew Miłośnika Burrita Numer 1. Później wszyscy mieszkańcy bloków B i C, zaproszeni są na mecz koszykówki, który wcale nie rozgrywa się w ośrodku.
O piętnastej opiekunowie i nauczyciele zbierają wszystkich, liczą i pakują do dwóch autokarów. Oczywiście, najlepsze miejsca zajmuję drużyna, dopiero później my. Wszyscy wydają się podekscytowani, bo najwidoczniej jest to jedyna rozrywka jaką może zapewnić Ośrodek. Przynajmniej tak mi się wydaję.
Z Zee zajmujemy miejsca z tyłu autokaru. Zee przy oknie ja przy przejściu, mając idealny widok na wszystko (nie tak, żeby mnie to interesowało). Matthew siada po prawej stronie autokaru w tym samym miejscu co ja z przyjaciółką. Obok niego miejsce pozostaje puste. Jako jedyny siedzi sam.
- Gdzie blondynek? - słyszę wycie jakiegoś zawodnika za sobą. Wiem, że to głupie, ale pierwsza osoba o jakiej myślę to Niall. Sprzedaję sobie mentalnego policzka.
- Nie zagramy bez niego.
Silnik ciężkiego autokaru budzi się do życia z głośnym warczeniem. Jak na zawołanie do pojazdu wpada rozczochrany Brian.
- Przepraszam za spóźnienie trenerze - mówi do posiwiałego mężczyzny w dresie i gwizdkiem zawieszonym na szyi. Ten tylko kiwa głową, klepie go po ramieniu i coś mówi, nie jestem w stanie usłyszeć.
Włosy Briana są rozczochrane na jego głowie, prawie jak zawsze, tylko, że teraz jeszcze bardziej. Z daleka zauważam jak bardzo rumiane są policzki chłopaka, oczy czerwone i lekko podkrążone. Ubrany jest w profesjonalny strój koszykarza.
- Hope! - Matthew zwraca moją uwagę.
- Brian gra w koszykówkę? - dziwię się.
- Tak, też, cholera, on gra we wszystko - brunet jest bardzo poddenerwowany i podekscytowany. - Czy są jeszcze jakieś wolne miejsca?
Rozglądam się.
- Nie?
- Ale jaja - komentuje Zee, kiedy Brian zbliża się do końca autokaru, czyli również do nas. - Nie wierzę w szczęście tego idioty.
- Brian, zrobimy ci miejsce, chodź! - nawołuje ten sam gość, który nazwał Briana blondynkiem.
- Tu jest jedno wolne, dzięki - jego głos jest zachrypnięty, trochę też no... dziewczęcy. Chyba nawet delikatniejszy od głosu Zee.
Staram się nie gapić i bardzo nie śmiać z Matta, który jest całkiem zdezorientowany całym tym zajściem.
- Jak chcesz stary - odpowiada głos.
Później Brian próbuję czegoś jak uśmiech w stronę biednego chłopaka, który jest tak bardzo przerażony i jest również moim przyjacielem.
- Mogę obok okna? - pyta dość cicho. Matt nie odpowiada, zamiast tego niezgrabnie gramoli się z siedzenia, żeby ustąpić. - Dzięki.
Śmieje się, gdy oczy Matthew wyglądają jak spodki. Chyba umrze jeszcze zanim usiądzie obok Briana.
___________
Podoba Wam się nowy wygląd bloga?
Otwieram oczy, spotykając błogi obraz chłopca, o delikatnych rysach twarzy pogrążonego we śnie. Uśmiecham się do siebie i przyglądam mu, zapominając przez chwilę o głodzie. No, do momentu aż brzuch nie zaczyna wydawać tych okropnych dźwięków. Wzdycham zirytowana, ponieważ naprawdę nie mam ochoty wychodzić spod ciepłej pościeli i to jeszcze kiedy Niall śpi tuż obok. Myślę o obudzeniu go pocałunkiem, lub o wplątaniu palców w jego włosy, bo, Boże, jego włosy są chyba moją ulubioną rzeczą.
Nie to wyciąga mnie spod kołdry, ale pukanie do drzwi. Próbuję wymsknąć się niezauważona i na szczęście mi się to udaje. Niall układa się na brzuchu, z cichym mlaskaniem wciska twarz w poduszkę. Pukanie ustaje na chwilę, więc przez sekundę (dopóki ktoś nie wali w te cholerne drzwi po raz kolejny) mam ochotę przytulić się do blondyna, całować jego ciepły policzek, aż nie zacznie się śmiać i zaspanym głosem z delikatną chrypką nie powita mnie słodkim "dobry, kochanie".
Za drzwiami stoi Barbara. Uśmiecham się do niej, nim dociera do mnie, że to Barbara. Moja opiekunka. Opiekunka, która jeśli zobaczy niedopałki skrętów i poczuje zapach marihuany zgniecie mnie na kwaśne jabłko. Opiekunka, która jeśli zobaczy Nialla smacznie śpiącego w moim łóżku zgniecie mnie na coś znacznie kwaśniejszego od jabłka. Kiedy sobie to uświadamiam oraz kiedy Barbara w cale nie odpowiada mi uśmiechem, mój wyraz twarzy szybko się zmienia; kolor z pewnością też.
- Dzień dobry - witam się nienaturalnie piskliwym głosem.
Zupełnie nie tak, jakby jej podopieczny spał w moim pokoju. W moim łóżku, na Boga!
- Dzień dobry - dyskretnie się uśmiecha - Szukam Nialla.
Zamykam drzwi za swoimi plecami, zupełnie nie tak, jakbym miała coś do ukrycia.
- Nialla? Och, tak... Nialla - zagryzam wargę, nadal trzymając klamkę drzwi, w razie gdyby Barbara wpadła na pomysł zajrzenia do naszego pokoju. - Nie ma go u siebie?
- Nie. Wiesz gdzie może być?
Obserwuję jak jej idealna brew unosi się w górę. Potrząsam głową, może zbyt gwałtownie. Muszę schować kosmyki włosów za uszy, wymyślić dobrą odpowiedź.
Wdech.
- Sprawdzałaś w łazience?
Wydech.
- Tak.
Szlag.
- Może poszedł na śniadanie?
- Wiesz, że osoby z bloku D chodzą do stołówki o określonej godzinie. Razem.
Zastanawiam się, dlaczego wszyscy tak bardzo boją się określenia "psychiatryk". Przecież to jest tym, czym jest blok D.
- Niall nie jest dzieckiem - marszczę się - nie musi być prowadzony za rączkę.
Barbara jakby sztywnieje.
- Nie o to chodzi.
- Sprawdź stołówkę - radzę jej. Później zapada cisza. Krótka lecz wystarczająco krępująca.
- Tak. Może masz rację. - Barbara odchodzi kilka kroków lecz zatrzymuje się, akurat gdy chcę już zniknąć za drzwiami. - Mamy parę spraw do obgadania, Hope.
- Naprawdę? Jakich?
- Porozmawiamy dzisiaj u twojego psychoterapeuty - jej twarz wykrzywia się w grymasie, który chyba miał pozorować uśmiech. - Chcę, żebyś tam była.
- Będę - zapewniam. Z tym Barbara rusza dalej w dół korytarza, w ołówkowej spódnicy, z gracją, której można jej tylko zazdrościć. Późnej będę zastanawiać się co do diabła miała na myśli mówiąc, że mamy parę spraw do obgadania. Przecież ostatnio nie zrobiłam nic złego, no nie?
Niall wciąż smacznie śpi, za to Zee siedzi na łóżku zaniepokojona. Siłuje się z gumką by związać grube loki, nawet jeśli nie wychodzi jej to zbyt dobrze, nie przejmuje się tym.
- O co chodzi? - pyta.
- Sama chciałabym wiedzieć. Musimy szybko iść na stołówkę. Niall obudź się - potrząsam jego ramionami. To naprawdę nie jest pobudka jaką chciałam mu zagwarantować.
- Dobrze, umieram z głodu.
- Niall wstawaj - pośpieszam go. Pochodzę do szafy, żeby zmienić koszulkę i ubrać czyste dżinsy. - Musimy się pośpieszyć. Barbara nie może się dowiedzieć, że Niall tu spał.
- Racja - wzdycha przyjaciółka - cholera. Chodźmy już.
Przeciągam koszulkę przez głowę, poprawiam włosy, wsuwam trampki na stopy i dopiero wtedy zauważam jak intensywnie Niall na mnie patrzy. Jego włosy odstają w każdą stronę, oczy są jasne, zaspane. Spojrzenie takie głębokie i przeszywające.
- Na litość Boską, przestańcie się na siebie gapić i chodźmy już coś zjeść.
Tak, racja. Śniadanie.
W biegu na stołówkę ja i Zee gorączkowo poprawiamy włosy Nialla i prostujemy jego ubrania na tyle na ile jest to możliwe (czyli w ogóle). Zawsze jest to jakiś pretekst żeby po prostu go poodtykać. - Całkiem nieźle - podsumowuje Zee.
- Wcale nie. Wygląda jakby przed chwilą wyszedł z łóżka - prycham.
- Bo wyszedłem przed chwilą z łóżka - zauważa Niall - i jestem głodny jak nigdy.
Przekraczamy ciężkie drzwi zapełnionej po brzegi ludźmi i zapachami stołówki, niemal biegniemy po plastikowe tacki by nabrać na nie jak najwięcej jedzenia. Rozglądam się po jasnym pomieszczeniu i nigdzie nie dostrzegam Barbary. Szczerze, nie mam pocięcia, czy powinnam się z tego cieszyć, czy się tego obawiać.
Jemy w ciszy, zawsze przy tym samym stoliku, zapychając się jak nigdy przedtem. Pierwszy raz dane mi jest oglądać Nialla z takim apetytem. Zerkam na niego co chwilę, po prostu zachwycając się każdym szczegółem. To trochę obrzydliwe. Nastoletnia miłość chyba istnieje, chyba wygląda jak na filmach.
- Jaki mamy dzień tygodnia? - pyta Zee całkiem nagle.
- Piątek - odpowiadam, przełknąwszy suchego tosta. Śmieję się z Nialla, któremu w kącików ust wycieka odrobina soku pomarańczowego.
- Przepraszam, która jest godzina? - Tym razem dziewczyna zapytuje przypadkowego chłopaka, który przechodzi obok naszego stolika.
- Ósma, czy coś - chłopak wzrusza ramionami.
- Dzięki - uśmiecha się do niego promiennie, jednak nieznajomy nie zwraca na to uwagi i odchodzi w swoim kierunku. - Powinnyśmy iść na lekcje.
- Ja też muszę iść - oznajmia blondyn - mam kontrolę.
Ciekawe gdzie jest Barbara, myślę.
Rozstajemy się na korytarzu z Niallem małym buziakiem i odchodzimy w swoje strony. Razem z Zee spóźniamy się na Angielski, na szczęście Pan Lynch ma dobry humor po wczorajszym sylwestrze. Piątek, zajęcia do dwunastej, burrito na obiad, dzięki któremu każda kucharka może dostać soczystego całusa od Matthew Miłośnika Burrita Numer 1. Później wszyscy mieszkańcy bloków B i C, zaproszeni są na mecz koszykówki, który wcale nie rozgrywa się w ośrodku.
O piętnastej opiekunowie i nauczyciele zbierają wszystkich, liczą i pakują do dwóch autokarów. Oczywiście, najlepsze miejsca zajmuję drużyna, dopiero później my. Wszyscy wydają się podekscytowani, bo najwidoczniej jest to jedyna rozrywka jaką może zapewnić Ośrodek. Przynajmniej tak mi się wydaję.
Z Zee zajmujemy miejsca z tyłu autokaru. Zee przy oknie ja przy przejściu, mając idealny widok na wszystko (nie tak, żeby mnie to interesowało). Matthew siada po prawej stronie autokaru w tym samym miejscu co ja z przyjaciółką. Obok niego miejsce pozostaje puste. Jako jedyny siedzi sam.
- Gdzie blondynek? - słyszę wycie jakiegoś zawodnika za sobą. Wiem, że to głupie, ale pierwsza osoba o jakiej myślę to Niall. Sprzedaję sobie mentalnego policzka.
- Nie zagramy bez niego.
Silnik ciężkiego autokaru budzi się do życia z głośnym warczeniem. Jak na zawołanie do pojazdu wpada rozczochrany Brian.
- Przepraszam za spóźnienie trenerze - mówi do posiwiałego mężczyzny w dresie i gwizdkiem zawieszonym na szyi. Ten tylko kiwa głową, klepie go po ramieniu i coś mówi, nie jestem w stanie usłyszeć.
Włosy Briana są rozczochrane na jego głowie, prawie jak zawsze, tylko, że teraz jeszcze bardziej. Z daleka zauważam jak bardzo rumiane są policzki chłopaka, oczy czerwone i lekko podkrążone. Ubrany jest w profesjonalny strój koszykarza.
- Hope! - Matthew zwraca moją uwagę.
- Brian gra w koszykówkę? - dziwię się.
- Tak, też, cholera, on gra we wszystko - brunet jest bardzo poddenerwowany i podekscytowany. - Czy są jeszcze jakieś wolne miejsca?
Rozglądam się.
- Nie?
- Ale jaja - komentuje Zee, kiedy Brian zbliża się do końca autokaru, czyli również do nas. - Nie wierzę w szczęście tego idioty.
- Brian, zrobimy ci miejsce, chodź! - nawołuje ten sam gość, który nazwał Briana blondynkiem.
- Tu jest jedno wolne, dzięki - jego głos jest zachrypnięty, trochę też no... dziewczęcy. Chyba nawet delikatniejszy od głosu Zee.
Staram się nie gapić i bardzo nie śmiać z Matta, który jest całkiem zdezorientowany całym tym zajściem.
- Jak chcesz stary - odpowiada głos.
Później Brian próbuję czegoś jak uśmiech w stronę biednego chłopaka, który jest tak bardzo przerażony i jest również moim przyjacielem.
- Mogę obok okna? - pyta dość cicho. Matt nie odpowiada, zamiast tego niezgrabnie gramoli się z siedzenia, żeby ustąpić. - Dzięki.
Śmieje się, gdy oczy Matthew wyglądają jak spodki. Chyba umrze jeszcze zanim usiądzie obok Briana.
___________
Podoba Wam się nowy wygląd bloga?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz