2016-09-14

Rozdział 17

Blondyn nie mówi nic, tylko patrzy na mnie oczami pełnymi jakby... troski? Nie wiem, ale to coś na pewno w tym stylu. Może zaufanie?
Podnosi dłoń na wysokość mojej twarzy, by przesunąć kciukiem wzdłuż policzka. Jego palce muskają moją szyję. Jest tak blisko, że mogę poczuć ciepły oddech na swoich ustach.
- Czy to w porządku? - pytam ciszej niż planowałam.
Niall kiwa głową powoli, całkiem opanowany. To jest dla mnie naprawdę zadziwiające, bo nie myślałam, że przyjmie to tak dobrze. Nie krzyczy, nie płacze, jest najzwyczajniej spokojny. Otwarty na uczucia i trochę uwagi.
Nie oczekuję od niego tego samego. Nawet na to nie czekam. Uśmiecham się w stronę chłopaka, ponieważ wiem, że naprawdę w prządku jest czuć to co czuję.
Przypomniałam sobie rozmowę z Zee, gdzie zapytała mnie, jak to jest być zakochanym. Odpowiedziałam wtedy, że nie mam pojęcia. Teraz już wiem, już mogę to opisać.
Zakochać się? To jak dryfowanie, podczas patrzenia w jego spokojne oczy. To jest to uczucie, gdy czujesz ciepło drugiego ciała, jego zapach, wsłuchujesz się w rytm jaki wybija te drugie serce. Później słyszysz szum krwi w uszach. Z każdą sekundą zatracasz się w afekcie.
Dokładnie tak jak ja teraz. Niall nie musi wyznawać mi tego samego. Wystarczy gest, czyli ujęcie mojej twarzy jak zwykł to robić, by pocałować mnie bez pośpiechu z wyczuciem. Wiem, że wypowiedzenie swoich uczuć przez blondyna nie jest czymś łatwym, dlatego będę czekać. Choćby nie wiem ile czasu mu to zajęło, ja zaczekam. Na niektóre osoby po prostu warto zaczekać.
Odpływam gdzieś daleko w momencie, w którym Niall odchyla się trochę od moich ust z charakterystycznym dźwiękiem. Posyła mi subtelne spojrzenie spod rzęs, jakby upewniał się czy wszystko jest dobrze. Nic nie mówi. Nie musi. Potakuję mu głową, sama nie będąc pewna co ten gest ma właściwie znaczyć. Może to "Tak, naprawdę się w tobie zakochałam" lub "Tak, możesz dalej mnie całować", w sumie możesz mnie całować dopóki nie utracę reszty zmysłów, myślę, a ta myśl wywołuje czerwień na mojej twarzy. Chłopak robi to, o co proszę go w podświadomości. Ponownie złącza nasze usta. Tym razem mocno, z potrzebą. Dźwięk zaskoczenia wyrywa się z mojego gardła, lecz ginie gdzieś po drodze. Sprawia, że Niall przyciąga mnie tylko bliżej ciepłego ciała.
Jego ręka, dotychczas pocierająca delikatnie mój policzek, teraz wbija mi krótkie paznokcie w biodro zachłannie. Nasze usta stają się wilgotniejsze, oddechy coraz gorętsze, nasze dłonie coraz bardziej i bardziej spragnione. Przerywam to, co skutkuje cichym pomrukiem niezadowolenia ze strony Nialla. Nie długo po tym, ten wyraz pretensji zmienia się w coś zupełnie przeciwnego. Wargami tworzę ścieżkę na szczęce niebieskookiego, tylko po to, by za chwilę wpić się ustami w szyję chłopaka. Nie zajmuję mi długo utworzenie purpurowego siniaka w tym miejscu, ssąc i zagryzając na przemian miękką fakturę skóry.
Do pokoju wpada więcej jasnego światła i to nie jest światło przejeżdżającego akurat samochodu. To światło z korytarza, ponieważ ktoś właśnie wszedł do pokoju. Odskakuje od Nialla jak oparzona, przez co ląduję na jego łóżku. W przejściu stoi Barbara. Jej długi cień biegnie przez podłogę, gdy sterczy zamurowana w swoich wysokich szpilkach.
- O, Jezusie - mamroczę, wlepiwszy twarz w pachnącą pościel. Myślę, że teraz powinna nad moją głową sterczeć tabliczka jak w kreskówce, z napisem "jej policzki mogą poparzyć".
- Co by się stało gdybym weszła tu za dziesięć minut? - pyta nonszalancko blondynka, przez co moje zażenowanie jeszcze bardziej się pogłębia.
- To nie jest śmieszne - wnioskuje Niall.
Chichoczę, na szczęście jest to stłumione przez materiał.
- Hope, wstań. To, że mnie nie widzisz, nie znaczy, że ja ciebie też - ton Barbary zmienia się na trochę bardziej apodyktyczny.
- Ale to jest żenujące - jęczę. Kilka sekund ciszy wystarcza, żebym jednak wstała. Niall nadal jest w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą się całowaliśmy. Czy możemy wrócić, do tej chwili, proszę?
- Mam ważną sprawę do załatwienia z tobą, Niall. I Hope, nadal nie rozmawiałyśmy od nowego roku. Ta sprawa dotyczy was obu, musimy jutro porozmawiać. Koniecznie.
Nie rozumiem dlaczego, jej słowa są pełne zmartwienia.
- O co chodzi? - marszczę brwi, błądząc wzrokiem po tej dwójce. Barbara w końcu zapala światło w pokoju. Muszę zmrużyć oczy, bo jest to aż bolesne.
- Mówiłeś jej coś? - kobieta pyta Nialla, a ten potrząsa głową. - Dobrze.
- Mówił co? Co miałeś mi powiedzieć?
- Porozmawiamy o tym jutro, w gabinecie Thomasa. Dziś jest już za późno na takie sprawy.
- Nie ma żadnej sprawy. Co to ma znaczyć? - czuję się całkiem zagubiona w tej rozmowie. - Chodzi o chorobę Nialla? Może to coś z Victorem? - zgaduję, lecz Barbara tylko patrzy na mnie zatroskana.
- Powinnaś iść już do siebie, kochana - mówi. - Nie zamartwiaj się tym.
- Nie możesz powiedzieć mi teraz? - Wbijam w nią spojrzenie. Blondynka kręci głową. - Niall?
- Ja... - zaczyna niepewnie.
- Hope idź do siebie i koniec dyskusji. Wszystkiego dowiesz się jutro.
Prycham obrażona, ale faktycznie odpuszczam. Przy drzwiach jednak zatrzymuje się, odwracam i naprawdę mam teraz gdzieś, że Barbara tu jest. Wkurzyła mnie. Szybkim krokiem wracam do niebieskookiego oraz stając na palcach, położywszy władczo dłoń na tyle jego głowy, pozostawiam pieczęć na ustach chłopaka w postaci mocnego pocałunku. Może jest on obietnicą, a może potwierdzeniem słów, które wypowiedziałam jeszcze niedawno. Na pewno którymś z tych.Trwa on na tyle krótko, że Niall nie ma szansy zareagować, ponieważ tylko chwila a po mnie nie ma już śladu w pokoju 409.
Z bloku D ulatniam się najszybciej jak mogę. Mimo wszystko, to miejsce przyprawia mnie o lekkie ciarki w dole kręgosłupa.
W moim pokoju nie ma Zee. Jej notes leży zamknięty na łóżku, szuflada w stoliku, w której trzyma papierosy jest otwarta. Paczka jest na swoim miejscu, czyli nie wyszła zapalić. Podejrzane, ponieważ to ta godzina. Wzruszam ramionami, zamykam szufladę, wyciągam z szafy rozciągnięty podkoszulek, szorty oraz ręcznik. Bez chwili przerwy dręczą mnie myśli o tym, co takiego ukrywa przede mną Barbara co ma związek z Niallem. Nie mam pojęcia. Myślałam, że wszystkie sprawy dotyczące naszej relacji i małego związku są jasne.
Wchodząc do łazienki mijam się z dziewczyną, która chodzi ze mną na angielski. Uśmiecha się do mnie przyjacielsko, czym także jej odpowiadam. Odgłos szumu wody z ostatniej kabiny wypełnia kafelkowane pomieszczenie. Zajmuję przed ostatnią, ponieważ mam z nią dobre wspomnienia.
Gorąca woda sprawia, że moja skóra się rumieni, a myśli z mojej głowy wyparowują chociaż na moment. W braniu prysznica jest coś takiego, co pozwala mi zmyć wszystkie wydarzenia z dnia i mogę położyć się do łóżka czysta, świeża i gotowa na jutrzejszy dzień. Prysznic jest jak spowiedź, ale różnica jest taka, że prysznic odpręża.
Stoję pod strumieniem patrząc na swoje stopy. Stróżki wody swobodnie obmywają moje ciało, skapują z moich rzęs, nosa i ust. Marszczę brwi, gdy widzę czerwoną wodę wirującą przy odpływie. Nieraz jest jej mniej, czasami więcej. Śledzę drogę skąd pochodzi. Ostatnia kabina.
Szybko wyłączam prysznic, jeszcze szybciej się wycieram i niezdarnie zakładam na siebie czyste ubranie. Pukam w kruchą ściankę z płyty kartonowej.
- Jest tam ktoś?
Nikt nie odpowiada. Woda nadal się leje, zaróżowiona znika w małych, okrągłych odpływach. Moje serce szaleńczo bije w klatce piersiowej.
- Halo! Otwórz drzwi...
- Hope, idź sobie! - odkrzykuje znany mi głos, zza niestabilnych drzwi.
- Zee, wszystko okay?
Odpowiedź nie nadchodzi. Tylko szum.
- Zee?
- Proszę, zostaw mnie.
Robię się jeszcze bardziej zmartwiona. Włoski na rękach unoszą mi się, tworząc gęsią skórkę. Głos dziewczyny zza drzwi jest niski, brzmi jakby płakała. Jakby coś ją bolało.
- Widziałam krew. Wszystko w porządku? - niemal przytulam się do kabiny. Słyszę szloch i mi samej zbiera się na łzy. - Zrobiłaś coś sobie?
- Nie - mówi. - Ja... Nic się nie stało.
- Potrzebujesz pomocy?
Przyjaciółka parska śmiechem. Mimo, że nie mogę jej zobaczyć jestem pewna, że to wywołało jeszcze większą porcje słonych łez.
- Otwórz drzwi Zee - proszę ją ostrożnie, miękkim tonem. - Możesz mi ufać, wiesz o tym.
Znów brak odpowiedzi. Nie znam powodu jej płaczu, ale musi być naprawdę źle skoro robi to pod prysznicem. Wiem jak to jest skulić się, z przeczuciem, że w tym miejscu nikt ci nie przeszkodzi i jesteś pozostawiony sam sobie chociaż na te kilka minut. Prysznice mają to do siebie. Nawet płacz podczas nich jest przyjemniejszy. Kiedy nie wiesz czy to łzy, czy zwykła woda wyznacza stróżki na twoich policzkach. W pewnej chwili masz przeczucie jakby ciepła ciecz obmywająca twoje uległe ciało była twoimi własnymi łzami. Całe cierpienie jakie wypłakałaś spływa po najmniejszym minimetrze skóry, po dłuższym czasie wywołując tępy ból. Prysznic jest jak spowiedź...
Po czasie woda przestaje się lać, a drzwiczki otwierają się. Zee siedzi pod ścianą, ubrana w czarną podkoszulkę i pasujące do niej bokserki. Włosy ma mokre, tak jak całe ubranie, lecz to nie jest ważne. Ważne jest to, że jej oczy są spuchnięte i zaczerwienione od płaczu, po jej udach spływa odrobina krwi z malutkich rozcięć. Nie mogę uwierzyć swoim oczom.
- O mój Boże, Zee...
- Nie odzywaj się - warczy, ocierając oczy kciukami.
Jak szybko otwieram usta, aby się jej sprzeciwić, równie szybko je zamykam, jak dociera do mnie co powiedziała. Obserwuję jak brunetka przykłada dłoń do rozcięć. Krew odbija się na jej dłoni. Dostrzegam mnóstwo blizn, które na jej brązowej skórze wyglądają trochę inaczej niż na jasnej. Są także na ramionach, kilka pod zewnętrzną stroną łokcia. Bardzo blisko grubej żyły, z której pielęgniarki zawsze pobierają krew. Uświadamiam sobie, że przecież nigdy nie widziałam Zee w koszulkach z krótkim rękawkiem. Zawsze to był sweter, lub zwyczajna długa bluzka. Ćwiczyła w nich nawet na wuefie, spała w nich. Nigdy nie przebierała się w pokoju.
Biorę głęboki oddech, by chociaż przez chwilę móc pomyśleć logicznie.
- Chodźmy stąd zanim ktoś nas znajdzie - mówię. Pomagam jej się podnieść. Zee krzywi się, jednak szybko zmienia wyraz twarzy na obojętny. - Musimy to jakoś opatrzyć...
- Nie, nie musimy - wciąga na siebie czarne leginsy, wyciera włosy w ręcznik oraz narzuca szarą bluzę z kapturem na ramiona, nie przejmując się przemoczoną bielizną.
- Chcę, żebyś ze mną porozmawiała.
Wychodzimy z łazienki. Krok Zee jest dosyć sztywny przez materiał drażniący rany. Zee zatrzymuje się, wbija błagalne spojrzenie we mnie. Dolna warga jej ust drży.
- Proszę - głos dziewczyny jest lichy - nie mów nikomu.
- Jestem pierwszą, która... - nie muszę nawet dokańczać. Zee kiwa głową gwałtownie, puszczając wszystko i rozpada się kawałek po kawałku na moich oczach. Zbieram jej ciało w swoje ramiona, do których lgnie. Nie martwię się jej przemoczonym ubraniem. Po prostu trzymam ją przez chwilę, żeby poczuła, że ma ramie, w które może się wypłakać. - Porozmawiam z tobą. Tylko proszę, nie mówi nikomu. Błagam, nie mówi Mattowi.
- On nie wie?
- Nie.
- Chodźmy do pokoju. Chcesz herbatę?
- Potrzebuję porozmawiać.
- Dobrze - szepczę, zbierając kosmyki jej włosów za ucho. - Zdejmij mokre ubranie, pójdę po herbatę.
- Hope - głos brunetki zatrzymuje mnie, w ostatnim momencie - szybko.
- Zaraz będę - obiecuje i znikam za drzwiami.

***

Stawiam dwa parujące kubki na stoliku między łóżkami, po czym siadam na tym współlokatorki, zakrywając nasze nogi kołdrą.
- Boli? - zaczynam naszą rozmowę od tego pytania. Chodzi mi oczywiście o rozcięcia na jej udach. Ciekawiło mnie dlaczego Zee jest w Colorado Springs, ale nigdy nie pomyślałam, że to przez cięcie się (chociaż to i tak pewnie nie jest główną przyczyną). Jeszcze bardziej szaloną myślą od tego wszystkiego jest to, że Zee nie chce żyć.
Ma tyle blizn na ciele, ile ja teraz myśli w głowie.
- Ten ból jest niemal przyjemnością - stwierdza, sięgając po kubek.
Przypomina mi się jak Thomas na pierwszym spotkaniu powiedział, że czytam książki fantasty, by uciec od rzeczywistości. Moim sposobem jest czytanie książek, sposobem Zee - sprawianie sobie bólu. Zawsze wydawało mi się, że to przereklamowane. Wbijanie sobie tępej żyletki z temperówki w skórę z błahych powodów. Nawet przypomniałam sobie jak kiedyś powiedziałam Zee, że to głupie. Jednak teraz, myśląc o tym uważam, że ja nie miałabym odwagi tego zrobić. Może dlatego, że nie chcę umierać, ale gdy ma się styczność z osobą, która chce, która to robi, zaczyna się to postrzegać całkiem inaczej. Ja i Zee nie znamy się od dawna, a już jest mi przykro z jej powodu. Chcę ją przytulać, pocieszać i wyrzucić wszystkie ostre narzędzia. Co dzieje się w głowie osób, które są ze sobą naprawdę blisko i jedna zaczyna to robić? To musi boleć. Cholernie boleć, na pewno bardziej niż bolą rozcięcia na skórze tej pierwszej. To musi być okropne poczucie winy wraz z nienawiścią oraz miłością i szczyptą troski. Niemal wybuchowa mieszanka uczuć.
- Pojechałam z mamą na zakupy urodzinowe - przyciszony głos przyjaciółki przerywa moje przemyślenia - bardzo chciałam album Spice Girls na dziewiąte urodziny, mama kupiła mi także książkę ze zbiorem wierszy. Męczyłam rodziców jeszcze miesiąc przed urodzinami o ten album. "Mamo, mamo, chce album Spice Girls! Kup mi, kup mi, kup mi!" - mówiła udając głos dziecka. Nie przerywałam jej. - W drodze powrotnej miałyśmy wypadek samochodowy - Zee zagryza wargę. - Zginęła na miejscu.
Napisała wiersz dla matki. Wiersz, którego jej mama nigdy nie przeczyta. Odwiedziła ją na cmentarzu, dlatego nie cieszyła się z tych odwiedzin. "Jestem taka zdziwiona ile nasza rodzina ma ze sobą wspólnego", powiedziała wtedy, w autobusie.
- Kiedy umarła... To bardzo bolało, z resztą sama wiesz - kontynuuje - Nie miałam oparcia w ojcu, ponieważ mnie znienawidził.
- Na pewno nie...
- Nie przerywaj mi - jej głos cały czas był chwiejny. Stała na granicy płaczu, choć nie sądzę by miała jeszcze jakiekolwiek łzy do wypłakania. - Na początku nie zwracał na mnie uwagi. Byłam jak duch. Dziecko bez rodziców, które nie potrafi nawet przyrządzić sobie nic porządnego do jedzenia, gdy tego potrzebuje. 
Po roku zaczął mnie dostrzegać, ale tylko w tych złych aspektach. Skoro tatuś mówił, że jestem nieudacznicą, sierotą i... Czasami mówił, że to ja zabiłam mamę - zamyka oczy, bierze drżący oddech. - Skoro tak mówił, to musiała być prawda. Wierzyłam w każde jego słowo. Zamykał mnie w piwnicy. Bez światła, jedzenia, ani nawet wody. Początkowo tylko na godzinę, później na dzień. Nieraz siedziałam tam trzy dni, całkiem sama, płacząc krzyczałam o pomoc, robiłam pod siebie, przepraszałam za to, że zabiłam mamę. To trwało dwa i pół roku. Zamykał mnie tam przez takie głupie pierdoły jak źle ułożone naczynia w szafce.
I to jest mi tak znane jak nic innego. Victor też taki był, tylko że wobec mamy. Czepiał się najmniejszej rzeczy, lub sam sobie coś wymyślał aby mieć dobry powód by ją zlać.
- Pewnego dnia zamknął mnie tam z miską wody i jakiegoś gówna do jedzenia, jak jebanego pasa w kojcu - rozpłakała się. - Powiesił się, prawdopodobnie tego samego dnia. Spędziłam ponad tydzień w zamknięciu. Znalazł mnie sąsiad - wychudzoną, śmierdzącą od spania na we własnym gównie.
W moich oczach stają łzy, w czasie kiedy mówi. Zgarniam dziewczynę ponownie do uścisku, ponieważ nie jestem w stanie słuchać tego więcej. Nie potrafię sobie wyobrazić czegoś tak okrutnego.
- Boże - szepczę, całując czubek jej głowy. Chcę aby poczuła się bezpiecznie. Wiem, że teraz nie przytulam szesnastoletniej Zee, uśmiechniętej, zdrowej i żartującej. Przytulam samotną dziewięciolatkę, kruchą, potrzebującą miłości oraz zapewnienia, że wszystko będzie dobrze; że już niedługo będzie silną kobietą. Jestem pełna podziwu dla niej.
- Dlatego to robię. Dwa dni temu byłam na jej grobie, pierwszy raz i to wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Wszystkie jego słowa. To przekonanie, że to przeze mnie umarła - opowiada dalej przyjaciółka płacząc sucho. - Ten ból pomaga mi się rozproszyć. Nienawidzę tego robić, ale muszę. Jeśli nie, ja... oszalałabym. Ja, Hope, ja za każdym razem kiedy zgaszam światło i zamykam oczy, boje się, że obudzę się w tej piwnicy. Do dzisiaj muszę brać leki nasenne.
- Ciii, już jest dobrze kochanie - głaszcze jej wilgotne włosy. - Jestem tutaj.
Lecz ona mówi dalej, nie potrafiąc przestać.
- Czasami czuje się jakbym już była martwa. To wszystko, to gdzie jestem jest takie nierealne, po tym co przeszłam wtedy. Czasami nawet nie chce żyć, bo wiem, że na to nie zasługuję. Powinnam nie żyć, Hope. Zabiłam ją i on zabił się przeze mnie.
- To nie prawda. Nie mów tak. To wszystko są kłamstwa. Zasługujesz na wszystko co najlepsze - już sama zaczęłam płakać. - Obiecuję, zasługujesz na wszystko Zee. Jesteś wspaniałym człowiekiem.
- Dziękuję, Hope - pociąga nosem. - Chyba nie bez powodu twoja mama dała ci tak na imię.
- Co masz na myśli? - pytam.
- Dajesz nadzieję wszystkim dookoła.
I kiedy zasnęła z głową na moim ramieniu, zrozumiałam, że dziewczyna, której oczy są żywsze od siedmiu miliardów ludzi na Ziemi razem wziętych, nic nie znaczą, ponieważ cała reszta tej dziewczyny jest martwa.
Zrozumiałam, że nie tylko ona jest taką dziewczyną. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz