2016-09-27

Rozdział 19

Króciutki rozdział dzień wcześniej, ponieważ jutro nie będzie mnie w domu. Trzymajcie się.


Wieści, które chce przekazać mi Barbara muszą być czymś naprawdę ważnym. Zebraliśmy się w gabinecie psychoterapeuty Nialla, Pana Coopera. My, czyli ja, Niall, Barbara, oczywiście Thomas też musi tu być, oraz Cooper - to jasne. Powiedzenie, że jestem zdziwiona to za mało. Niall jest nadzwyczajnie spokojny... Chociaż nie, to zupełnie zwyczajne. Opanowany i cichy jak zwykle, jednak teraz coś mówi mi, że ten spokój nie jest dobry. To nie to samo, kiedy bawię się jego włosami, w czasie gdy on czyta książkę. Mogę stwierdzić gołym okiem na niego patrząc, że jest spięty. Spuszczona głowa w dół oznacza albo zawstydzenie, albo smutek. Może oba?
- To o co chodzi? - pytam. Naprawdę nie mam pojęcia o co i żadne sensowne wytłumaczenie nie przychodzi mi na myśl.
- Wiemy, że możesz przyjąć to źle, ale musisz o tym wiedzieć, ponieważ ty i Niall jesteście parą... - zaczyna ze spokojem Barbara, głosem słodkim i zrównoważonym jak zawsze - Chodzi o to, że pewna rodzina chce zaadoptować Nialla.
Cisza, jaka zapada po wypowiedzi opiekunki jest niemal przerażająca.
Adoptować? Co to w ogóle znaczy? Nie rozumiem tego i nie chcę zrozumieć. Nie chcę nawet przyjąć tego do wiadomości.
- Co? - marszczę brwi patrząc na wszystkich po kolei. Mają te same miny, nawet Niall. Zupełnie tak, jakby wiedzieli, że to mnie rozdziera, ale co z tego. Niech trochę sobie pocierpi, co tam.
Przyglądam się Niallowi, jego zgarbionej sylwetce jakby już chciał stąd zniknąć.
- Jacyś obcy ludzie chcą go zabrać i się na to zgadzacie? Dlaczego?
- Hope, nie są obcy, to dobrzy ludzie.
- Nie rozumiem. To jego prawdziwa rodzina?
- Nie, ale będzie - tłumaczy Cooper.
- Dlaczego? - rzucam Thomasowi błagalne spojrzenie. Mogłabym teraz błagać, o to, by to co mówią było jakimś żartem, lub prosić, żeby nie odbierali mi Nialla. Ten chłopak jest jedynym człowiekiem, na którym naprawdę mi zależy, a oni chcą po prostu to zniszczyć i mi go odebrać? Nie mogę tego pojąć, nie mogę na to pozwolić i nie będę mogła tego znieść. Dlaczego muszę cały czas kogoś tracić? Dlaczego życie to dziwka, która tylko daje mi nadzieję a później odchodzi ze wszystkim z podniesioną do góry głową. Nigdy tego nie zrozumiem.
- Mówiłem od początku, że pozwolenie na wasze spotkania to absurd. Teraz ani ty, ani Niall nie będziecie w dobrej formie. To nie jest nasza wina, Hope.
- A więc to moja wina? - unoszę na nich brwi.
- Nie - mówi słabo Niall, chcąc do mnie podejść i chwycić moją dłoń w swoją. Cofam się o krok, nie przyjmując tego gestu. Czuję jakby te cztery osoby wbiły mi noże w plecy, przy okazji przekuwając serce.
- Wiedziałeś o tym? - pytam go z tępym tonem.
- Tak, ale...
- Od kiedy? - przerywam mu, bo wiem, że i tak wszystko co powie nie będzie mieć nawet znaczenia. Już nie.
- Od początku roku.
To dlatego był taki odległy. Dlatego w sylwestra nie chciał spędzać ze mną czasu, tylko zostać w swoim pokoju. Później był tak blisko, ponieważ korzystał z chwili. Tak sobie to wymyślił. Chcę mi się rzygać.
- I co jakaś rodzinka nagle się pojawia i go zabiera? Tak nie można! - burzę się.
- Nie masz na to wpływu, Hope. Dziękujemy, że mu pomogłaś, ponieważ to co zrobiłaś naprawdę wzbogaciło jego osobowość, a przede wszystkim poprawiło wyniki testów. Niestety musisz się z tym pogodzić...
- Wiedzieliście, że tak będzie! Dlaczego do tego dopuściliście?!
Czuje się obrzydliwie wykorzystana, bo to oczywiste, że oni wiedzieli iż istnieje taka możliwość by ktoś zaadoptował Nialla, ponieważ nie może całe życie siedzieć w ośrodku jak w więzieniu. Mimo wszystko nie powiedzieli mi tego, zataili to przede mną jak najobrzydliwszy sekret.
- Nie my jesteśmy winni - odpowiada Thomas.
- W takim razie, przepraszam, że kogoś pokochałam. - Tym kończę wszystko. Ostatnie spojrzenie rzucam Niallowi. Przepełnione zawodem, ale też nienawiścią, bo naprawdę w tej chwili go nienawidzę, chociaż właśnie powiedziałam coś zupełnie odwrotnego. W niebieskich oczach nie dostrzegam nic innego jak żal. Cholera, ja nawet powiedziałam mu wczoraj, że go kocham a on nie zrobił z tym nic. Nie pisnął ani słówka. Rzucił moim pieprzonym sercem o ścianę, jak najbrzydszym talerzem z zastawy, by roztrzaskało się z hukiem. Świadomie.
Nie chcę już nawet nigdy na niego patrzeć. To skończone - pomyślałam, zatrzaskując drzwi. To koniec. Już nigdy go nie zobaczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz