2016-05-31

Rozdział 1

Zanim zaczniesz czytać, proszę zajrzyj do zakładki CEL BLOGA;
4116 słów przed Wami, więc miłej lektury!
______________________
Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale nie wiedziałam, że stanie się to tak szybko. Dziś zostawiam za sobą wszystko, co działo się w czterech ścianach mojego domu. Chociaż nie wiem, czy mogę nazwać go domem. Ja nie mam domu. Przynajmniej w tej chwili. W tej chwili mam tylko samochodowy dach nad głową, skórzane siedzenie pod tyłkiem, niezręczną ciszę wokoło i brunetkę o krągłych rysach twarzy. Nazywa się Robyn, pracuje w opiece społecznej i co chwilę posyła w moją stronę pocieszające (choć naprawdę takie nie są) uśmiechy. Bawię się nitką od swoich starych dżinsów, w których sama zrobiłam dziury, aby dodać im uroku. Zaciskając cienką nitkę na palcu, zastanawiam się jak będzie wyglądać życie w moim nowym domu. Czy będę dzielić z kimś pokój i czy ludzie tam, to nie będą kompletne świrusy? Może ja też jestem świruską i nawet nie zdaję sobie z tego sprawy?
Zanim wsiadłam do dużego, czarnego SUV'a, Robyn dała mi egzemplarz pospinanych ze sobą kartek. Mały druczek, ciągnął się przez trzydzieści stron A4. Mimo wszystko przeczytałam to (okay, może pominęłam parę akapitów...). Cały tekst opisywał Ośrodek Colorado Springs. Pisało tam coś o 4 blokach i paru innych rzeczach. Najbardziej w pamięć zapadł mi ten, pod nazwą "Oddział Psychiatryczny". Ciekawe, czy będę na takim oddziale. Będą mi podawać różnokolorowe tabletki i przywiązywać do łóżka skórzanymi pasami? Tak zazwyczaj wygląda to na filmach.
Każdy z bloków był dokładnie opisany, ale ja przeczytałam tylko o tych, które mnie interesowały. O oddziale psychiatrycznym oraz o tym dla "niegrzecznych dzieci", (bo tak sobie go nazwałam), czyli poprawczak. Robyn nie mówiła za dużo o tym miejscu, twierdząc, że wszystkiego dowiem się jak już tam będziemy.
Wsiadając do SUV'a, stwierdziłam, iż nic nie może być gorsze od tego co już przeszłam i z tą samą myślą wysiadam z samochodu.
Ośrodek nie wygląda strasznie, upiornie, czy jakkolwiek ludzie wyobrażają sobie takie właśnie miejsca. Jest pięciopiętrowy, wykonany z czerwonej cegły. Okna są duże, ułożone w równych rzędach. Jestem pewna, że jeśli przesunęłabym po jednym z nich palcem, biała farba zaczęłaby się odklejać jak za dotknięciem magicznej różdżki. Drzewa dookoła budynku są wysokie, a liście zaczynają się złocić ze względu na zbliżający się miesiąc październik.
- Gotowa? - pyta Robyn, stawiając bordową walizkę przy moim boku. Potakuję, siląc się na uśmiech, ponieważ tak naprawdę nie wiem, czy jestem na to gotowa. Na co w sumie mam być gotowa? To nowe otoczenie, ludzie.
Nie przepadam za ludźmi. W szkole nigdy nie miałam nikogo bliskiego, ale też nie uczęszczałam do niej za często. Nie wiem jak to jest, mieć najlepszą kumpele, gardzić grupą nerdów, zarozumiałych sportowców i pustych dziewcząt w różu... lecz nie o to chodzi. Tutaj, w Ośrodku Colorado Springs, każdy coś przeszedł i każdy ma swoją, pełną bólu i tajemnic historię. Jak wiele, może ich być? Być może to co wydarzyło się mnie, to jedno wielkie n i c.
Pokonujemy metalową bramę, która skrzypi charakterystycznie. Zaraz potem kółka walizki, którą wlokę za sobą szurają po betonowym chodniku. Obijają się o schody i moje nogi, kiedy chcemy dostać się do środka. Wzdycham z ulgą, gdy Robyn otwiera mi ogromne drzwi wykonane z ciemnego, lakierowanego drewna. Nie spodziewam się pięciogwiazdkowego hotelu, wręcz przeciwnie. To nie wygląda źle. Trochę jak przeciętna szkoła, tylko brak tu podłużnych szafek przy ścianach i dzwonków nad nimi. Jest przerażająco cicho i nie wiem dlaczego wzbudza to we mnie pewny rodzaj strachu i zwątpienia. Nie ma nikogo, dopóki mój wzrok nie pada na szczupłej sylwetce, niemal ślizgającej się w szpilkach po betonowej podłodze. Jej blond włosy są spięte w schludny kucyk i nie udaje mi się dostrzec niczego więcej, ponieważ znika za jakimiś otwartymi drzwiami. Słyszę stukot jej szpilek rozchodzący się echem po budynku. Patrzę na Robyn z podniesioną brwią, a ona tylko uśmiecha się trochę zmieszana.
- Zaczekaj tu, dobrze?
- Jasne - odpowiadam cicho.
Robyn idzie w kierunku drzwi, za którymi znikła szalona blondynka. Pozwalam sobie rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym właśnie stoję. Po mojej lewej stronie ciągnie się długi korytarz, tak jak i po prawej i naprzeciwko. Są tu schody na górę i tablice z różnymi ogłoszeniami. Nie mam czasu, żeby je przeczytać. Robyn wraca wraz z zakręconą dziewczyną, która teraz zmierza spokojnie w moją stronę, a ja jestem wstanie zobaczyć wszystkie jej zęby. Ma komplet.
Na pierwszy rzut oka wydaje się być sympatyczna. Pierwszy raz dzisiaj uśmiecham się szczerze. Podaje mi swoją delikatną, ciepłą dłoń. Może po prostu jej uśmiech jest zaraźliwy.
- Cześć, jestem Barbara i będę twoją opiekunką tutaj - mówi, a jej niebieskie oczy świecą się w podnieceniu.
- Hope - przedstawiam się. Nie mam nic więcej do powiedzenia, ale to chyba wystarcza Barbarze.
- Więc, możecie się już pożegnać - spogląda to na mnie, to na Robyn. Krągła brunetka w okularach podchodzi do mnie i lekko muska moje ramię.
- Do zobaczenia wam - żegna się i wychodzi.
Barbara bierze moją walizkę, na co od razu protestuję.
- Później się nią zajmiemy - wyjaśnia i zanosi do pokoju, do którego wcześniej tak się śpieszyła. Słyszę z niego jakieś głosy i już wiem, że nie jesteśmy tu same. Ta myśl jest pocieszająca. - To taki nasz pokój, gdzie siedzą nauczyciele, opiekunowie i tak dalej - uśmiech nie schodzi z jej ust. - Oprowadzę cię i wyjaśnię parę rzeczy, okay?
- Gdzie teraz jesteśmy? - dopytuję.
Mam masę tego typu pytań i cieszę się, że ktoś udzieli mi na nie odpowiedzi. Barbara (mimo, że znam ją mniej niż minutę), wydaję się naprawdę zakręcona i jest w niej coś, co sprawia, że to miejsce nabiera kolorów. Trudno jest powiedzieć, że taka placówka to miejsce dla niej idealne. Pewnie sprawdziłaby się w innych zawodach tego typu. Jeśli praca tutaj jest tym co kocha, to zapewne idzie jej to świetnie. Jest otwarta i miła. Oto co zaobserwowałam w ciągu tej nie-minuty.
- Jesteśmy w bloku A, czyli oddziale dla osób uzależnionych - zaczyna w sposób, jakby recytowała wiersz. Pewnie musi mówić to za każdym razem, gdy ktoś nowy tu przyjeżdża. - Jest tu raczej mało ludzi i większość przychodzi na grupowe spotkania o godzinie czternastej, piętnastej. Na tym piętrze jest także sala gimnastyczna oraz dwa wyjścia na zewnątrz. Pokaże ci.
Zaczynamy iść w nieznanym kierunku przez jeden z pustych korytarzy. Są tu białe drzwi, w różnych odległościach od siebie, a przy każdym z nich metalowe tabliczki, z numerem pokoju, co się w nim znajduję, do czego służy, bądź kto go zamieszkuje.
- Dlaczego nikogo tutaj nie ma?
Barbara spogląda na swój srebrny zegarek zawieszony na szczupłym nadgarstku. Jej dłonie wyglądają na zadbane i przez moment zastanawiam się ile ma lat i jak długo zagrzewa tu swoje miejsce jako opiekunka.
- Jest szesnasta, wszyscy są u siebie w pokojach, przez godzinę lub dwie. Zależy od planu dnia - patrzy na mnie i znów, cóż... uśmiecha się.
Dlaczego wydaje mi się, że kompletnie nie pasujesz do tego miejsca? - to pytanie zostawiam dla siebie.
- Planu dnia? - marszczę brwi.
- Każdy ma swój plan dnia. Ty też go dostaniesz. Pewnie jest już przygotowany.
Okay. Wow. Wszystko jest tutaj takie zorganizowane. Jak to działa? Ile ludzi musi tutaj pracować? Wchodzimy do bloku sportowego. Unosi się tutaj ciężki zapach dezodorantów, zmieszanych z potem i feromonami nastolatków. Ten, akurat krótki korytarz, jest bardziej oświetlony. Słońce przedziera się do murów ośrodka, rozjaśniając wszystko dookoła. Oranże ścian w bloku sportowym zlewają się ze światłem. Całość tworzy ciepłą atmosferę.
- Tutaj jest duża sala - otwiera szerokie drzwi.
Sala jest nowoczesna, z kolorowym parkietem, koszami do koszykówki po obu przeciwległych ścianach, a całe boisko jest zrobione na wzór boiska do piłki siatkowej.
- Wszyscy przebierają się w swoich pokojach, z różnych powodów. Nie ma tutaj szatni, ale są prysznice, tak jak na każdym piętrze. Pokaże ci te, z których będziesz mogła korzystać, kiedy tylko będziesz mieć na to ochotę.
Barbara pokazuję mi także spore drzwi, identyczne do tych, które są od strony wejściowej budynku. Prowadzą na zewnątrz. To "zewnątrz" wygląda tak, że jest to trochę zieleni, a wszystko otoczone jest licznymi korytarzami ukrytymi za czerwoną cegłą. Wszystko tworzy zamknięty kwadrat. Jest ich dwoje. Jeden, należący do bloku sportowego, z boiskiem do bejsbolu otoczonym wysokimi siatkami, które sięgają trochę ponad dach ośrodka. Drugie podwórko, to zielona polana ze stolikami i ławkami. Jest to miejsce, gdzie "można odetchnąć i trochę się zrelaksować" - jak mówi blondynka. Później przemierzamy korytarze. Barbara, pokazuję mi klasy lekcyjne, toalety, bibliotekę. Spotykamy po drodze kilku nauczycieli, z którymi także zostaję zapoznana. Oni wszyscy są tacy sympatyczni i ostrożni. Przynajmniej ci, których spotkałyśmy.
- A ja... - zaczynam niepewnie, kiedy przechodzimy obok stołówki - do którego bloku należę?
Niebieskie oczy wpatrują się w moje, brązowe, zanim odpowiada.
- Do bloku B - mówi spokojnie prowadząc mnie dalej. Już dawno nie pamiętam jak znalazłyśmy się tutaj... gdziekolwiek jesteśmy. Zagubiłam się w labiryncie tych pustych korytarzy już dawno.
- Bloku B...
- Czytałaś w ogóle coś o tym, gdzie właśnie jesteś?
Wzruszam ramionami, a Barbara parska śmiechem.
Przechodzimy obok filaru z wielką, namalowaną czarną farbą literą D. Blok D - oddział psychiatryczny. Zagryzam wargę w zaciekawieniu.
- Dlaczego nie idziemy tam? - pytam, choć domyślam się dlaczego.
Psychole.
- Gdzie?
- Do bloku D - wyjaśniam.
- To oddział zamknięty. Nie możesz tam wchodzić, tak jak wszyscy inni mieszkańcy ośrodka - informuje mnie, jakby to była oczywista oczywistość.
- Co jeśli ktoś tam wejdzie?
Dziewczyna zatrzymuje się i patrzy na mnie. Nie potrafię odczytać emocji z jej twarzy. Mruży trochę oczy i układa usta w dzióbek po jednej stronie twarzy
- Spotkają go konsekwencje. Masz tam nie wchodzić - kręci głową i rusza dalej, więc ja za nią.
- Znasz ludzi z tamtego bloku? W sensie, pacjentów?
- Jesteś ciekawska.
Nie mówię nic więcej.
- Masz jeszcze dzisiaj spotkanie z dyrektorem - przerywa cisze, kiedy wchodzimy do korytarza oznaczonego literą B. - Będzie chciał omówić z tobą zasady panujące w ośrodku, dowiedzieć się czegoś o tobie i tak dalej - robi krótką pauzę - ale nie martw się, każdy przez to przechodzi.
Nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo Barbara otwiera drzwi pod numerem 318. Zaprasza mnie gestem do środka, na co przystaję z lekkim wahaniem.
Pokój jest mały, ściany białe, ale ozdobione plakatami Green Day, The Beatles, Eltona Johna i och... jest tu nawet Backstreet Boys. Dwie nieduże szafy, naprzeciwko siebie, a obok njednej dwupiętrowe łóżko. Po przeciwległej ścianie drugie, jednoosobowe. Między nimi jedno okno, jeden stolik kawowy. Jedna dziewczyna na łóżku piętrowym, z białą pościelą. Leży na brzuchu, więc nie widzi ani mnie, ani Barbary. Jej nogi uderzają o materac i słyszę muzykę z jej słuchawek.
- Twój pokój i twoja współlokatorka. Wyszło tak, że będziesz mieć tylko jedną.
- Dwoje to już tłok - stwierdzam bez przekonania.
Dziewczyna wyczuwa naszą obecność. Podnosi się na łokciu i patrzy w naszą stronę. Jest śliczna. Ma duże, brązowe oczy, które pasują do mlecznie czekoladowej skóry. Jej włosy są gęste, czarne i długie chyba tak samo jak moje, i gładkie, ale kręcone przy końcach. Wyciągnąwszy słuchawki z uszu siada gwałtownie. Muzyka powoli wypełnia ciszę między nami. Jakim cudem jeszcze nie ogłuchła?
- Hej - uśmiecha się biegając wzrokiem po mnie i Barbarze.
- Zajmiesz się Hope? - pyta, od dziś moja opiekunka. Myślę, że podoba mi się to miano. Jest moją opiekunką.
- Pewnie.
- Rozgość się - radzi ta moja opiekunka i wychodzi z charakterystycznym kliknięciem drzwi. Nie zamyka ich na klucz ani nic w tym stylu. Można czuć się tu całkiem swobodnie.
Zagryzam wargę, bawiąc się swoimi palcami. Robi się niezręcznie. Moja nowa współlokatorka wskazuję łóżko naprzeciwko, więc niepewnym krokiem podchodzę do niego. Usiadłszy przesuwam dłonią po pościeli. Nie mogę doczekać się, aż ze spokojem usnę w wygodnym łóżku. Już nie pamiętam jakie to uczucie.
- Jestem Zee.
Podnoszę głowę i zdaję sobie sprawę, że dziewczyna bacznie mnie obserwuję.
- Przez dwa E - wyjaśnia. Uśmiecham się w jej stronę.
- Hope, miło cię poznać.
Jej reakcja jest dziwna, ponieważ zakrywa swoje usta i unosi brwi w szoku.
- Nie wierzę - mówi niewyraźnie przez swoje ręce. - Dzięki ci Boże!
- Co się stało?
- Moja wcześniejsza współlokatorka w ogóle nie mówiła, kompletnie - niemal literuje słowo "kompletnie" - była tak cichutka. Czasami czułam, jakbym była tu sama, wariactwo, no nie? Nikt nie wiedział co rodzi się w tej małej dwunastoletniej główce. - Jej oczy powiększają się, kiedy bezgłośnie mówi "świruska" trochę za bardzo wydymając swoje wargi.
- Co się z nią stało?
- Powiesiła się na tej lampie - jej wyraz twarzy zmienia się w całkiem poważny, tak jak i głos.
Mój wzrok wędruje za jej smukłym palcem, który wskazuje niebieską lampę pod sufitem. Zakrywam usta dłonią w pełnym szoku. Myśli w mojej głowie są jak: "Nie chcę tu być, nie chcę tu być. To wariatkowo. Ja też tak skończę. Nie chcę tu być, nie chcę tu być".
Zee zaczyna głośno rechotać. Wywraca się plecami na łóżko i wierzga nogami w powietrzu.
- O rany, twoja mina! - śmieje się jeszcze głośniej. - Ale cię wrobiłam!
Krew odpływa mi z głowy. Rozglądam się jeszcze raz po pokoju, w czasie, kiedy Zee uspokaja się. Zauważam swoją walizkę przed łóżkiem. Hm... jak się tu znalazłaś?
- Tylko żartowałam, mała. Odesłali ją do rodziny zastępczej - wyjaśnia.
Czytałam to w opisie ośrodka. Osoby w przedziale wiekowym 8 - 14 lat, czasami są adoptowane przez rodziny zastępcze, jednak jest to rzadkość. Starsze osoby powyżej tego rocznika też mogą być adoptowane, ale to naprawdę, naprawdę nie zdarza się często. Dlaczego? Moja teoria wygląda tak: nikomu nie chcę się wychowywać nastolatka z wariatkowa. Koniec.
- Za chwilę kończy się przerwa, chcesz iść ze mną na grupowe spotkanie? Poznasz parę osób - uśmiecha się pięknie i przekonująco.
- W porządku - zgadzam się, bo co innego miałabym tutaj robić?


Spotkanie, o którym mówiła Zee jest na samym dole w bloku A. Odbywa się w niedużej sali z zaciągniętymi roletami. Wszystkich osób jest piętnaście, nie licząc mnie i prowadzącego. Siedzimy na kolorowych karimatach, a jako że nie mam swojej własnej, Zee użyczyła mi kawałek swojej. Tworzymy koło, w którego środku palą się cztery świece. Na początku jest cicho. Nikt nic nie mówi do czasu, aż płomienie na świeczkach pachnących cynamonem, zaczynają szalenie tańczyć. Grobową cisze przerywa prowadzący:
- Witam was, na naszym czwartym spotkaniu. Mam na imię Tobias, mam czterdzieści dwa lata i pracuje w tym ośrodku za marną pensję. - Parę osób chichoczę cicho. Patrzę na ich słabo oświetlone twarze, które skierowane są w stronę Tobiasa. - Zebraliśmy się tutaj ponownie, żeby powiedzieć o swoich zażaleniach, wyrazić swoje zdanie, a dzisiaj także - sięga za siebie po mały bębenek - szkolić swoje umiejętności grania na bębenku.
Nie wiem dlaczego, ale uśmiecham się, być może ze względu na jego podejście do nas tutaj zgromadzonych.
- Ten mały, niebieski bębenek będzie naszym idolem przez te pół godziny. Zamknijcie oczy - instruuję mężczyzna, więc wszyscy tak robią. Uderzenia bębenka zaczynają wypełniać cztery ściany sali. Nie wiem, przez jak długi czas Tobias gra na tym instrumencie, ale wsłuchiwanie się w niego to prawdziwa przyjemność. Tworzy swojego rodzaju klimat i pomaga się odprężyć. - Pomyślcie, że chcecie być jak ten bębenek. Z pozoru zwykły, przeciętny instrument. Lecz kiedy się w niego uderzy... - zaczyna grać coraz żwawiej. Niemal słyszę, jak moje serce zaczyna bić w takim samym tempie. Jest spokojne, będąc także chaotyczne. - Jest jak piękna melodia. Żyje swoim rytmem. Ujawnia emocje, uczucia... dźwięki. Pomyślcie, że chcecie, aby wasze emocje i uczucia się ukazały. Wyrzućcie to z siebie, jak ten bębenek.
To porównanie jest dziwne, jednak dostrzegam w tym coś inteligentnego. Czuje jakbym była z grupą hipsterów, do której Tobias z pewnością należy.
- Niech spłynie to po was, jak te dźwięki spływają z moich palców. Zobaczcie jakie to proste - nadal gra i nadal ta gra jest magiczna. - Oddychajcie głęboko. Oczyśćcie swój umysł. Jesteście bębenkami.
Melodia ustaje. Mija chwila, aż otwieram oczy. Wszystko jest takie jak było wcześniej. Świeczki nadal się palą, piętnaście osób nadal siedzi spokojnie w kole.
- Czy to jest przyjemne?
Zee szturcha mnie łokciem i posyła uśmiech.
- Jest z nami dzisiaj nowa osoba - zaczyna Tobias. Nagle wszystkie spojrzenia kierują się na mnie. - Przedstawisz się?
- Ja? - upewniam się jak głupek. Mężczyzna potwierdza skinieniem. - Um... Jestem Hope.
- I?
- Eee... przyjechałam tu jakąś godzinę temu.
- Jaki masz problem, Hope?
Wiem, że Tobias nie chce żeby to pytanie brzmiało chamsko, ponieważ naprawdę chce wiedzieć jaki mam problem.
- Nie mam problemu - kłamię.
- Gdyby tak było, nie byłoby cię tutaj.
Prawda.
Nie wiem co mam odpowiedzieć. To znaczy... wiem jaki mam problem, ale nie lubię o tym mówić, tym bardziej hipsterowi, którego nawet nie znam.
- Nie chcę o tym mówić.
Tobias uderza o bębenek.
- Spróbuj być jak bębenek.
- Nie potrafię - przyznaję i czuję jak płacz zbiera się we mnie. Nie mam pojęcia jak to działa. Po prostu mam ochotę płakać.
- W porządku - odpuszcza, na co wzdycham z ulgą.
Tobias udziela głosu innej osobie.

***

Przenośnia bębenka, chodzi za mną przez resztę całego tego szalonego dnia. Między innymi, podczas spotkania z Dyrektorem Fosterem, co szczerze mnie bawi, bo jego nazwisko kojarzy mi się z bajką "Dom przyjaciół Pani Foster", zamieniam to na: "Wariatkowo Pana Foster". Sam dyrektor nie jest zły.
Rzeczy z walizki wypakowuję w czasie, kiedy Zee jest na kolacji. Nie jest ich dużo. Kilka ubrań, moje ulubione książki Cornelii Funke, które układam tomami na stoliku pomiędzy łóżkami. Jedno zdjęcie, na którym widać mnie, z moją mamą. Niegdyś, po mojej prawej stronie, na fotografii stał ojciec, obejmujący moje ramię z dumą. Wycięłam go ze wszystkich rodzinnych zdjęć jakie tylko posiadałam. Nie było ich wiele, więc pracy też nie było dużo. Ramkę także ustawiam na stoliku, starając się nie wracać do dnia, w którym było zrobione.
Zasypiam w czystej pościeli, a ostatnią rzeczą na jaką patrze jest uśmiech mojej mamy. Kiedy się budzę, nie ten widok mnie zastaje.
Ściana. Wpatruję się w nią przez kilka minut, zanim dochodzi do mnie, że naprawdę muszę się wysikać. W pokoju nie jest zupełnie ciemno, ponieważ światło księżyca rzuca na ściany srebrne światło. Elektroniczny zegarek na stoliku wskazuję drugą w nocy. Zee leży w swoim łóżku pogrążona we śnie. Powolnie wyplątuje się z objęć ciepłej kołdry i wsuwam trampki na swoje stopy. Drzwi są cały czas otwarte. Na końcu korytarza widzę nocnego stróża z latarką w ręce. Przemykam niezauważona do jednej z łazienek. Szarpię za plastikową klamkę, która nie chcę ustąpić.
- Nie wierzę - szepczę do siebie. Nie mam innego wyjścia, więc podchodzę do mężczyzny z latarką, a ten kieruje strumień światła prosto na moją twarz.
- Dlaczego nie jesteś w łóżku? - pyta bez żadnej emocji.
- Może mi Pan nie świecić po oczach? Ma pan klucze do łazienek?
- Nie jestem woźnym. Wracaj do pokoju - rozkazuje i idzie w swoim kierunku. Wyrzucam ręce w powierzę. Naprawdę muszę się wysikać.
Nie słucham, co zdarza mi się często, i po prostu urządzam sobie spacer po ośrodku. Srebrzysty blask wpada przez okna, tworząc cienie na podłodze. Parę razy widzę światło latarek, więc zgaduje, że stróżów nocnych musi być co najmniej kilka. Unikam ich jak ognia.
Zanim jestem w stanie się zorientować, przechodzę obok filaru z literą D. "Nie możesz tam wchodzić, tak jak wszyscy inni mieszkańcy ośrodka" - wzruszam ramionami bagatelizując te słowa. Przecież mam oczywisty powód: mój pęcherz zaraz eksploduje. Kroczę ciemnym korytarzem, który wygląda jak cała reszta korytarzy. Drzwi do pokoi tutaj są inne. Większe, wydają się bardziej masywne i cięższe. Oprócz tego widzę zamki, których nie ma w drzwiach w pozostałych blokach. Drzwi łazienki są otwarte na oścież, a światło zaprasza do środka. To jest tak kuszące. Niemal biegnę w ich kierunku. Są jak światełko w tunelu. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy mówią: "nie idź w stronę światła", ale jak już mówiłam - słuchanie nie jest moją specjalnością. Słowa, z którymi od jakiegoś czasu idę przez życie, brzmią:"zasady są po to, żeby je łamać". A ja muszę się wysikać. Jestem tak zajęta myślą o tym, że dopiero kiedy kończę, słyszę szum wody z prysznica. Kto, do diabła, bierze prysznic o drugiej w nocy?
Myję ręce, czując lekkość po ulżeniu mojemu pęcherzowi. Woda nadal się leje, a ja biję się z myślami, czy może nie powinnam tego sprawdzić. Cóż, co mogę stracić? Przechodzę przez futrynę do drugiej części łazienek, gdzie są prysznice. Idę do ostatniej kabiny, w której leje się woda, po czym ostrożnie uchylam cienkie drzwi. Spodziewam się kogoś nagiego, stojącego pod strumieniem. Kogoś, kto zaraz mnie ochrzani i zacznie wyzywać od podglądaczek i zboczeńców, ale tak się nie dzieje.
To skulona, chuda sylwetka chłopaka w niebieskiej piżamie. Jego włosy są mokre, twarz schowana między klatką piersiową a kolanami. Trzęsie się z zimna, ale nie wykonuje żadnych innych ruchów. Woda jest wręcz lodowata i od razu ją zakręcam, trochę mocząc swoje trampki.
- Hej - szepcę. Kucam przy nim, odważnie łapiąc niedużą dłoń. Jego ciało jest zimne. - Hej, żyjesz?
Odgarniam ostrożnie mokrą grzywkę z jego czoła. Spazmatyczne wstrząsy ogarniają jego ziębione ciało. Podnoszę twarz chłopaka obiema dłońmi. Ma zamknięte oczy, fioletowe usta i jest... piękny. Sklejone rzęsy tworzą trójkąciki w górze bladych policzków. Usta ma wąskie, fioletowe, a zęby zderzają się ze sobą, tworząc charakterystyczne strzelanie. Wzdycham z ulgą, kiedy zdaje sobie sprawę, że oddycha.
- Zamarzniesz. Musisz się podnieść, zrobisz to? - uderzam go w policzek kilka razy. Jego powieki powoli się otwierają. - Słyszysz mnie? Musisz się podnieść.
Dźwięk, jaki z siebie wydaje to coś w stylu "ugrmm". Widzę jak przełyka ślinę i powoli wypuszcza powietrze z drżących ust.
- Podnieś się - rozkazuję. Zamieram, gdy twarz nieznajomego przesuwa się w lewo, jakby chciał bardziej wtulić się w moją dłoń. Natychmiast ją zabieram i chwytam chłopca pod pachy. - Dalej, misiek. - Dźwigam go i o dziwo nie jest to takie trudne. Nie słyszę protestu, więc wspieram jego sylwetkę na swojej i wyciągam z kabiny. Drzwi nie współpracują ze mną, ale kiedy już udaje mi się je pokonać, opieram chłopaka o ścianę, a ten, o dziwo, stoi na swoich nogach. - Dobrze, nie ruszaj się stąd. Stój tak - instruuję. Rozglądam się, lekko spanikowana, bo nie wiem co powinnam z nim zrobić. Stawiam na tym, że trzeba go jakoś rozgrzać, no i zdjąć przemoczoną piżamę.
W oczy wpada mi stołek, na którym zawsze siedzi któryś z opiekunów w czasie dyżuru. Podstawiam go pod tyłek chłopca i sadzam go na nim. Z szafek wyciągam trzy ręczniki.
- W porządku?
Skinienie.
- Ściągnę z ciebie ubranie, dobrze?
Chwila zawahania.
Skinienie.
Zaczynam rozpinać guziki drżącymi palcami, próbując jak najbardziej uszanować jego prywatność i nie podglądać za wiele. Pozbywszy się góry otaczam chude ramiona miękkim ręcznikiem. Pocieram go kilka razy, o jego delikatną jak u dziecka skórę.
- Jak długo tam siedziałeś? Mogłeś zrobić sobie krzywdę. Wiesz co to jest hipotermia? - pytam chodź nawet nie oczekuje odpowiedzi. Czuje się trochę jak mama, która nakryła swoje dziecko na robieniu czegoś złego. - Możesz ściągnąć swoje spodnie?
Nie odpowiada. Po prostu wsuwa kciuki za gumkę i zsuwa je. Podaje mu ręcznik, patrząc na jego zmęczoną, bladą twarz. Trzecim ręcznikiem wycieram jego włosy.
Co mam z nim teraz zrobić? Nie zostawię go przecież, na pastwę losu. Jak na blok D - który jest ponoć strasznym psychiatrykiem, ten chłopak nie wydaję się być taki straszny. Bardziej spodziewałam się wariata, którzy krzyczy z byle powodu i trzeba dźgać go w szyję igłą.
- Jaki jest numer twojego pokoju?
Nie słyszę odpowiedzi, dlatego łapię w ręce jego wąską twarz i wtedy orientuję się, jak niebieskie są jego oczy. To najpiękniejszy błękit, jaki było dane mi widzieć. Jego spojrzenie jest nieobecne i rozkojarzone. Powtarzam jeszcze raz:
- Numer. Pokoju.
- Sto... - wydusza - czterysta...
- Zdecyduj się.
Czekam chwilę na odpowiedź.
- Czterysta dwanaście - kaszle sucho.
- Czterysta dwanaście. Musimy się sprężać. Nikt nie może nas zobaczyć, dobra?
Skinienie.
Idziemy. Podtrzymuję nieznajomego, jedną ręką w pasie, trzymając go za ręcznik. Jego ręka jest przerzucona przez moje ramię, a głowa schowana w mojej szyi. Słaby oddech łaskocze mnie w skórę. Drzwi łazienki są pod numerem 409, więc pokój tej zbłąkanej owieczki musi być gdzieś niedaleko.
- Jakim cudem wyszedłeś z pokoju?
Znów nie oczekuje odpowiedzi, a ta nie przychodzi. Idziemy przez ciemne korytarze. Czytam tabliczki, aż w końcu trafiamy na tą z numerem 412. Drzwi są uchylone. Stwierdzam, że nocne stróże w tym ośrodku to jakaś totalna klapa.
Zamknąwszy za nami drzwi, sadzam chłopaka na łóżku.
- Nie kładź się jeszcze.
W szafie jest parę ubrań. Wyciągam białą koszulkę i dresowe spodnie, którymi rzucam w niego.
- Ubieraj - rozkazuję. Odwracam się plecami, szanując jego prywatność. - Już? - zastanawiam się. Skrzypienie łóżka roznosi się po pokoju. Odwróciwszy się, widzę, że niebieskooki leży już spokojnie z kołdrą zaciągniętą po same uszy. Odkręcam grzejnik na piątkę. Podchodzę do łóżka, kładąc dłoń na nadal zimnym czole chłopaka.
- Słodkich snów - życzę mu.
- Czy ty jesteś tym aniołem? - pyta niewyraźnie. Nie do końca rozumiem, jednak uśmiech na moich ustach jest nie do powstrzymania.
Teraz już wiem, dlaczego ludzie mówią "nie idź w stronę światła".
To, na pewno nie wróży niczego dobrego.


_______________

Dajcie znać jak Wam się podoba!👇

"Zamknięci"

Cześć i czołem na moim statku!
Czeka nas długi rejs ku spełnieniu marzeń. Mam na imię Karola, mam 16 lat, a piszę od kiedy skończyłam 12 i zabieram Was w podróż z bohaterką mojej powieści - Hope. Czekają Was tu rozterki miłosne, choroby nie morskie ale psychiczne, to z czym na co dzień zmaga się młodzież oraz ich przemyślenia.
Być może, odnajdziecie siebie w bohaterach?
Być może, ta opowieść pomoże Wam uporać się ze swoimi słabościami?
Jeśli chcecie się dowiedzieć, dlaczego to robię (a chcecie), koniecznie przeczytajcie post pod tytułem "Cel Bloga"!
Aby zachęcić Was do wzięcia udziału w przygodzie, zapoznajcie się z opisem powieści👇
Życzę miłego rejsu, 
Ahoj!

"[...] - Mówi, że każdy ma swojego anioła stróża, który nas ratuje - mamrocze Niall, ze wzrokiem utkwionym w swoich stopach. Nastaje krótka cisza między nami, dopóki chłopiec nie zbiera się na odwagę, by zapytać:
- To ty jesteś tym aniołem, prawda?
Rozchylam swoje usta, ale nic z nich nie ulatuje z wyjątkiem cichych oddechów. Niebieskie oczy padają na mnie z zapytaniem, po czym znów uciekają jakby bały się dłuższego kontaktu.
- Ponieważ wczoraj mnie uratowałaś – szepcze."
Czyli: szesnastoletnia Hope trafia do ośrodka w Colorado Springs, podzielonego na 4 bloki w tym poprawczak i sierociniec. Nastolatka musi uporać się ze swoimi problemami podczas rocznej terapii. Czy uda jej się to, kiedy wreszcie poczuje smak akceptacji i szczypty miłości?
Pierwszej nocy Hope łamie najważniejszy zakaz placówki, wchodząc do zamkniętego bloku psychiatrycznego. Każdej następnej nocy łamie kolejne zakazy, by spotykać się z zamkniętym w sobie, trzęsącym się ze strachu i pozornie bezbronnym chłopakiem, o mocno niebieskich oczach i farbowanych blond włosach.

Cel Bloga - WAŻNE!

Witam Was na moim blogu, który będzie mieć ciekawe przeznaczenie - mianowicie chodzi tu o Was Wasze opinie, komentarze, hejty, W a s z e zdanie.
Od początku. Jak, jaki ma to cel, po co i na co. Mam pewne marzenie, o wydaniu książki lecz żeby to zrobić potrzebuję oczywiście czytelników. Jeśli lubisz czytać, krytykować i wszystko co z tym związane - znalazłeś się w dobrym miejscu!
Rozdziały znajdziecie po prawej stronie bloga 👉
Będę czytać każdy komentarz, hejt, WSZYSTKO, ponieważ uczę się na błędach, a Wy mi w tym pomożecie (mam nadzieję). Nie będę tu owijać w bawełnę, potrzebuje Was i mam nadzieję, że Wam się spodoba☺
Wszystko co musicie robić to czytać!

Moją powieść/fanfiction możecie czytać tu na bloggerze i wattpadzie - co kto lubi.
Jeśli historia, którą się z Wami podzielę, przypadnie Wam do gustu - polećcie ją znajomym, przyjaciołom, a nawet rodzinie (serio, to opowiadanie jest dla wszystkich). To pomoże mi zdobyć więcej czytelników i być może, kiedyś ta historia znajdzie się na półkach w księgarniach?

Serdecznie dziękuję i miłego czytania 👋

LINK DO OPISU