2016-08-31

Rozdział 15

Zostajemy w tej pozycji przez dłuższą chwilę dopóty dopóki Niall całkiem się nie odpręża. Dopóki moja głowa nie spoczywa spokojnie na jego ramieniu, a smukłe palce nie malują wzorów na plecach. Za oknem zaczyna się ściemniać, śnieg nie przestaje prószyć, ludzie nie przestają śpieszyć się na sylwestrowe domówki. Słychać samochody chrupiące śnieg pod ciężkimi oponami, stukot obcasów na odśnieżonych chodnikach.
Nogi zaczynają mi już drętwieć, a Niallowi z pewnością jest ciężko z moim tyłkiem na kolanach. Wiercę się trochę, żeby usiąść wygodniej, ale też w jakiś sposób zyskać uwagę chłopaka.
- Spędź ze mną wieczór, dobrze? - patrzę na niego i wiem, że jest to trochę mina szczeniaczka, który żebra o jedzenie przy stole.
Kiedy Niall kiwa głową uśmiecham się.
- Okay - zgadza się.
Ściskam go mocno, obsypując krótkimi buziakami każdy kawałeczek twarzy chłopaka. Kończę śmiejąc się z jego śmiechu. Gapimy na siebie z głupimi uśmiechami, a ja zastanawiam się co chodzi po głowie Nialla, kiedy tak na mnie patrzy. Rzucam okiem na jego odsłoniętą klatkę. Potrząsam głową, odrzuciwszy wszystkie myśli, pragnienia o zostawieniu kilku sinych znaków w tamtym miejscu.
- Chodźmy... - próbuje się podnieść z kolan blondyna, ale ku mojemu zaskoczeniu Niall mnie zatrzymuje. Kładzie tylko dłoń na mojej szyi, delikatnie, lecz to wystarczy bym zamarła w bezruchu. Posyłam mu pytające spojrzenie. Próbuję odczytać emocje z jego oczu, lub twarzy. Niebieskie obrączki wokół źrenicy pomniejszają się, gdy Niall przysuwa się bliżej o kilka centymetrów, jednak wystarczająco bym poczuła ciepły oddech na swoich ustach i szyi. Instynktownie pochylam się do pocałunku... Nie, nie tym razem. Zawsze to ja całuję Nialla, więc teraz pozwolę mu odmienić role. Chłopak pociera nasze nosy, przez co mam ochotę się zaśmiać. Jego rzęsy drgają, zanim posyła mi niepewne spojrzenie, zamyka oczy, następnie łączy nasze usta.
Myślę, że oboje właśnie zapomnieliśmy o całym świecie. Tylko my. Gorące oddechy między wilgotnymi wargami, dłonie błądzące po szyi i włosach. Niall jest pewny w swoich działaniach. Przyciąga mnie bliżej, bliżej, bliżej. Całuje mocno. Jest to trochę szorstkie i bardzo mokre, i dobredobredobre. To pierwszy raz jest takie. Nie wiem, czy to dla niego przytłaczające - dla mnie na pewno, mimo to i tak nie chcę przestać. Zatapiam paznokcie lekko w jego solidnej szyi, zyskując tym cichy pomruk. Mogę przysiąc, że jestem jedną nogą w grobie.
- Chodźmy już - nie wiem dlaczego szepczę, wydaje mi się, że powinnam. Jesteśmy niewyobrażalnie blisko i skradamy sobie jeszcze kilka pocałunków, zanim opuszczamy mały pokój Nialla. Idąc korytarzem trzymamy się za ręce, ignorujemy ciekawskie spojrzenia. W pokoju jest już Matthew, który majstruje coś przy oknie, a Zee siedzi na moim łóżku.
- Hej - Niall wita się z nimi. Ściskam jego dłoń i uśmiecham się do znajomych. Musimy wyglądać dość oczywiście z rumieńcami na polikach i nabrzmiałymi ustami, waśnie tak, jak po dobrej sesji obściskiwania.
- Hej, stary - Matthew obraca głowę niemal skręcając kark, żeby obdarzyć nas szerokim uśmiechem. Zee macha dłonią bez żadnego słowa, ale też się uśmiecha.
Ciągnę Nialla na łóżko Zee, gdzie sama siadam.
- Więc, skwarki... - Matt poprawia okulary na nosie, uchyliwszy ostrożnie okno. - Udało się! Czy jest na świecie coś, czego nie potrafię zrobić?
Chodzi o to, że nasze okno ostatnio świrowało i ani ja, ani moja współlokatorka nie mogłyśmy go otworzyć. Dość męczące doświadczenie, biorąc pod uwagę okropny nawyk Zee do spalania papierosa przed zaśnięciem. Czasami, kiedy na nią patrzę, przypominam sobie wszystkie filmy, w których jakieś ładne aktorki grały tajemnicze artystki. Jedna paliła papierosa malując obraz, druga zagryzała wargę gorzką od whisky, w czasie kiedy muskała piórem zżółkły papier notatnika.
- Właściwie...
- Nie odzywaj się - chłopak grozi dziewczynie palcem. - Więc, jako że dzisiaj jest nowy rok pozwoliłem sobie dobić małego targu z nikim innym jak Detektywem Blade Jądro.
- Kim? - pyta Niall.
Próbuję się nie śmiać.
- Zapomniałem, że jesteś niewtajemniczony. Otóż Detektyw Blade Jądro, bądź też Bzyczek Patryczek, jest bardzo - Matt mruży swoje oczy i wbija wzrok w blondyna - bardzo, bardzo, bardzo gardzonym przez nas...
- Fiutem - dokańcza Zee, co wywołuje u mnie mały wiwat na jej cześć.
- Tak właśnie. Brawo, koleżanko.
Matthew i Zee przybijają sobie piątkę. Niall nadal marszy brwi, ale jest też rozbawiony.
- Gadałeś z nim? - zagaduję.
- Tak. Nawet nie wiecie, jakie rzeczy dzieją się w tym budynku, o których opiekunowie nie mają zielonego pojęcia.
- Załatwiłeś zioło? - Zee nie dowierza.
- Aha - chłopak potakuje.
- No to dawaj je tu!
- Nie mam go jeszcze. Powiedział, że przyniesie o dwudziestej.
Zee prycha.
- Ale on tu nie będzie siedzieć, no nie? - pytam ostrożnie.
- Nie. Jasne, że nie.
- Dobrze - potakuje głową. Przez chwilę zastanawiam się, jak zachowałby się Niall, gdyby Patric nadal próbował swoich głupich gierek. - Matt, chyba nie powinieneś niczego palić...
- Raz na ruski rok nic mi się nie stanie.
- Tak, ale jesteś na to podatny. - Robię się trochę zbyt zatroskana. Jak opiekuńcza mamusia. - To może zrujnować wszystko co udało ci się osiągnąć przez lata.
- Przesadzasz, H. Od jednego skręta nic mi nie będzie. Serio - zapewnia mnie z uśmiechem. - Nie masz się czym martwić.
- Okay.

***

O dwudziestej drugiej jesteśmy załatwieni. Cały pokój zaśmierdł specyficznym, ostrym zapachem marihuany, tak jak nasze ubrania i włosy. Zimne, jeszcze grudniowe powietrze sączy się przez uchylone okno, tworząc gęsią skórkę na moich plecach. Przeokropnie śmieję się z czegoś co powiedziała Zee, nawet jeśli nie do końca ją zrozumiałam. Śmieję się nawet z moich myśli. Śmieję się odtwarzając sytuację sprzed dwóch godzin, kiedy Patric zapukał do naszych drzwi. Oczywiście wprosił się na chwilę, oglądając całe plakaty, udając, że są niezmiernie ciekawe. Uśmiechał się półgębkiem w moją stronę, po czym spytał jak o jest być z kimś chorym na głowę.
- Kiedy w końcu będziesz mieć dziewczynę, spytam ją o to samo - postawił się Matthew, a ja położyłam spokojną dłoń na kolanie Nialla, która teraz jest trochę wyżej.
Niall był spięty, od momentu jak Patric wszedł do naszego pokoju posyłając mi znaczące spojrzenia. Rozluźnił się, kiedy intruz wyszedł .
Jesteśmy naćpani i teraz ta sytuacja całkiem mnie bawi. Czuje się trochę pijana, mój umysł jest zamglony, gardło trochę piecze, lecz wszystko jest już w porządku z moją dłonią na udzie blondyna. Paznokciami zahaczam o szew jego dżinsów, tak po prostu, z nudów. Niall nie mówi nic. Patrzy się w łóżko nad naszą głową, które musi lekko wirować. Głowę ma opartą o ścianę, włosy roztargane w każdą stronę. Takie miękkie, myślę. Jego skóra, pod którą kryje się lekko zarysowana kość żuchwy, wygląda na jedwabiście gładką. Bez zastanowienia, bagatelizując fakt, że są tu także moi przyjaciele, przysuwam się do chłopaka by przycisnąć usta do tego miejsca. Miękkie, słodko pachnące migdałami, gładkie. Chcę zostać tak na zawsze.
- Niall - szepcę i zostawiam mokrą ścieżkę od jego ucha do podbródka i niżej. Blondyn nie odzywa się. Słyszę w tle śmiech Zee, wiem, że jest ona zajęta tak jak i Matt. Siadam na podołku Nialla, domagając się jego uwagi.
- Hope.
Udaje mi się. Jest tu. Dłonie na moich biodrach i och... czy on nadal ma na sobie ten sweter? Tak. Ten w serek. Kładę dłoń na odsłoniętej klatce. Czuć drobne włoski i szybkie bicie serca, które tłoczy jego cieplutką krew. Nie wiem dlaczego podnieca mnie ta myśl. Śmieje się z tego i Niall chwilę potem też. Ciekawe, o czym on pomyślał.
- O czym myślisz? - pytam, zagryzając delikatnie miękką skórę tej wspaniałej szyi.
- O tobie. - Wraz z tym jego dłonie zaciskają się na moich bokach. Wzdycham uradowana, co później zamienia się w mały chichot. Niebieskie oczy przykryte są mgłą, uparcie wbite we mnie, tańczą w nich małe iskierki. - Myślę - zaczyna z ciepłą dłonią na moim policzku, w którą wtulam twarz - o tym jaka jesteś ładna.
Uśmiechamy się do siebie jak głupki, a ja ignoruje moje serce, które zaczęło uparcie obijać się o żebra.
Myślę, że się w tobie zakochałam - pragnę powiedzieć. To uderza mnie mocno i już w cale nie jest śmieszne. Opadają mi kąciki ust, jednak Niall nadal się uśmiecha. Z cichym pytaniem czy wszystko jest w porządku, wtula się w moją szyję. Chwytam się go mocno jak tonący koła ratunkowego. Serce chcę wyskoczyć mi z klatki piersiowej, więc zamykam oczy, próbuję się uspokoić zapachem blondyna oraz zimy za otwartym oknem.
- W porządku - odpowiadam lekko drżącym głosem.
Nie wiem jak długo tak siedzimy. W którymś momencie musiałam zasnąć. Przebudzam się, gdy Zee i Matthew przeganiają naszą dwójkę do odpowiedniego łóżka.
Pamiętam tylko mrugającą jedynkę na elektronicznym budziku, słodkie słowa Nialla, kiedy przyciąga mnie do swojej klatki piersiowej i zaciąga kołdrę na nasze głowy. Później znów poddaje się głębokiemu snu, który przedstawia czarną, lecz bezpieczną nicość.

***

Budzi mnie głód. Mój żołądek krzyczy o jedzenie i zachowuję się jak ssawka.
Otwieram oczy, spotykając błogi obraz chłopca, o delikatnych rysach twarzy pogrążonego we śnie. Uśmiecham się do siebie i przyglądam mu, zapominając przez chwilę o głodzie. No, do momentu aż brzuch nie zaczyna wydawać tych okropnych dźwięków. Wzdycham zirytowana, ponieważ naprawdę nie mam ochoty wychodzić spod ciepłej pościeli i to jeszcze kiedy Niall śpi tuż obok. Myślę o obudzeniu go pocałunkiem, lub o wplątaniu palców w jego włosy, bo, Boże, jego włosy są chyba moją ulubioną rzeczą.
Nie to wyciąga mnie spod kołdry, ale pukanie do drzwi. Próbuję wymsknąć się niezauważona i na szczęście mi się to udaje. Niall układa się na brzuchu, z cichym mlaskaniem wciska twarz w poduszkę. Pukanie ustaje na chwilę, więc przez sekundę (dopóki ktoś nie wali w te cholerne drzwi po raz kolejny) mam ochotę przytulić się do blondyna, całować jego ciepły policzek, aż nie zacznie się śmiać i zaspanym głosem z delikatną chrypką nie powita mnie słodkim "dobry, kochanie".
Za drzwiami stoi Barbara. Uśmiecham się do niej, nim dociera do mnie, że to Barbara. Moja opiekunka. Opiekunka, która jeśli zobaczy niedopałki skrętów i poczuje zapach marihuany zgniecie mnie na kwaśne jabłko. Opiekunka, która jeśli zobaczy Nialla smacznie śpiącego w moim łóżku zgniecie mnie na coś znacznie kwaśniejszego od jabłka. Kiedy sobie to uświadamiam oraz kiedy Barbara w cale nie odpowiada mi uśmiechem, mój wyraz twarzy szybko się zmienia; kolor z pewnością też.
- Dzień dobry - witam się nienaturalnie piskliwym głosem.
Zupełnie nie tak, jakby jej podopieczny spał w moim pokoju. W moim łóżku, na Boga!
- Dzień dobry - dyskretnie się uśmiecha - Szukam Nialla.
Zamykam drzwi za swoimi plecami, zupełnie nie tak, jakbym miała coś do ukrycia.
- Nialla? Och, tak... Nialla - zagryzam wargę, nadal trzymając klamkę drzwi, w razie gdyby Barbara wpadła na pomysł zajrzenia do naszego pokoju. - Nie ma go u siebie?
- Nie. Wiesz gdzie może być?
Obserwuję jak jej idealna brew unosi się w górę. Potrząsam głową, może zbyt gwałtownie. Muszę schować kosmyki włosów za uszy, wymyślić dobrą odpowiedź.
Wdech.
- Sprawdzałaś w łazience?
Wydech.
- Tak.
Szlag.
- Może poszedł na śniadanie?
- Wiesz, że osoby z bloku D chodzą do stołówki o określonej godzinie. Razem.
Zastanawiam się, dlaczego wszyscy tak bardzo boją się określenia "psychiatryk". Przecież to jest tym, czym jest blok D.
- Niall nie jest dzieckiem - marszczę się - nie musi być prowadzony za rączkę.
Barbara jakby sztywnieje.
- Nie o to chodzi.
- Sprawdź stołówkę - radzę jej. Później zapada cisza. Krótka lecz wystarczająco krępująca.
- Tak. Może masz rację. - Barbara odchodzi kilka kroków lecz zatrzymuje się, akurat gdy chcę już zniknąć za drzwiami. - Mamy parę spraw do obgadania, Hope.
- Naprawdę? Jakich?
- Porozmawiamy dzisiaj u twojego psychoterapeuty - jej twarz wykrzywia się w grymasie, który chyba miał pozorować uśmiech. - Chcę, żebyś tam była.
- Będę - zapewniam. Z tym Barbara rusza dalej w dół korytarza, w ołówkowej spódnicy, z gracją, której można jej tylko zazdrościć. Późnej będę zastanawiać się co do diabła miała na myśli mówiąc, że mamy parę spraw do obgadania. Przecież ostatnio nie zrobiłam nic złego, no nie?
Niall wciąż smacznie śpi, za to Zee siedzi na łóżku zaniepokojona. Siłuje się z gumką by związać grube loki, nawet jeśli nie wychodzi jej to zbyt dobrze, nie przejmuje się tym.
- O co chodzi? - pyta.
- Sama chciałabym wiedzieć. Musimy szybko iść na stołówkę. Niall obudź się - potrząsam jego ramionami. To naprawdę nie jest pobudka jaką chciałam mu zagwarantować.
- Dobrze, umieram z głodu.
- Niall wstawaj - pośpieszam go. Pochodzę do szafy, żeby zmienić koszulkę i ubrać czyste dżinsy. - Musimy się pośpieszyć. Barbara nie może się dowiedzieć, że Niall tu spał.
- Racja - wzdycha przyjaciółka - cholera. Chodźmy już.
Przeciągam koszulkę przez głowę, poprawiam włosy, wsuwam trampki na stopy i dopiero wtedy zauważam jak intensywnie Niall na mnie patrzy. Jego włosy odstają w każdą stronę, oczy są jasne, zaspane. Spojrzenie takie głębokie i przeszywające.
- Na litość Boską, przestańcie się na siebie gapić i chodźmy już coś zjeść.
Tak, racja. Śniadanie.
W biegu na stołówkę ja i Zee gorączkowo poprawiamy włosy Nialla i prostujemy jego ubrania na tyle na ile jest to możliwe (czyli w ogóle). Zawsze jest to jakiś pretekst żeby po prostu go poodtykać. - Całkiem nieźle - podsumowuje Zee.
- Wcale nie. Wygląda jakby przed chwilą wyszedł z łóżka - prycham.
- Bo wyszedłem przed chwilą z łóżka - zauważa Niall - i jestem głodny jak nigdy.
Przekraczamy ciężkie drzwi zapełnionej po brzegi ludźmi i zapachami stołówki, niemal biegniemy po plastikowe tacki by nabrać na nie jak najwięcej jedzenia. Rozglądam się po jasnym pomieszczeniu i nigdzie nie dostrzegam Barbary. Szczerze, nie mam pocięcia, czy powinnam się z tego cieszyć, czy się tego obawiać.
Jemy w ciszy, zawsze przy tym samym stoliku, zapychając się jak nigdy przedtem. Pierwszy raz dane mi jest oglądać Nialla z takim apetytem. Zerkam na niego co chwilę, po prostu zachwycając się każdym szczegółem. To trochę obrzydliwe. Nastoletnia miłość chyba istnieje, chyba wygląda jak na filmach.
- Jaki mamy dzień tygodnia? - pyta Zee całkiem nagle.
- Piątek - odpowiadam, przełknąwszy suchego tosta. Śmieję się z Nialla, któremu w kącików ust wycieka odrobina soku pomarańczowego.
- Przepraszam, która jest godzina? - Tym razem dziewczyna zapytuje przypadkowego chłopaka, który przechodzi obok naszego stolika.
- Ósma, czy coś - chłopak wzrusza ramionami.
- Dzięki - uśmiecha się do niego promiennie, jednak nieznajomy nie zwraca na to uwagi i odchodzi w swoim kierunku. - Powinnyśmy iść na lekcje.
- Ja też muszę iść - oznajmia blondyn - mam kontrolę.
Ciekawe gdzie jest Barbara, myślę.
Rozstajemy się na korytarzu z Niallem małym buziakiem i odchodzimy w swoje strony. Razem z Zee spóźniamy się na Angielski, na szczęście Pan Lynch ma dobry humor po wczorajszym sylwestrze. Piątek, zajęcia do dwunastej, burrito na obiad, dzięki któremu każda kucharka może dostać soczystego całusa od Matthew Miłośnika Burrita Numer 1. Później wszyscy mieszkańcy bloków B i C, zaproszeni są na mecz koszykówki, który wcale nie rozgrywa się w ośrodku.
O piętnastej opiekunowie i nauczyciele zbierają wszystkich, liczą i pakują do dwóch autokarów. Oczywiście, najlepsze miejsca zajmuję drużyna, dopiero później my. Wszyscy wydają się podekscytowani, bo najwidoczniej jest to jedyna rozrywka jaką może zapewnić Ośrodek. Przynajmniej tak mi się wydaję.
Z Zee zajmujemy miejsca z tyłu autokaru. Zee przy oknie ja przy przejściu, mając idealny widok na wszystko (nie tak, żeby mnie to interesowało). Matthew siada po prawej stronie autokaru w tym samym miejscu co ja z przyjaciółką. Obok niego miejsce pozostaje puste. Jako jedyny siedzi sam.
- Gdzie blondynek? - słyszę wycie jakiegoś zawodnika za sobą. Wiem, że to głupie, ale pierwsza osoba o jakiej myślę to Niall. Sprzedaję sobie mentalnego policzka.
- Nie zagramy bez niego.
Silnik ciężkiego autokaru budzi się do życia z głośnym warczeniem. Jak na zawołanie do pojazdu wpada rozczochrany Brian.
- Przepraszam za spóźnienie trenerze - mówi do posiwiałego mężczyzny w dresie i gwizdkiem zawieszonym na szyi. Ten tylko kiwa głową, klepie go po ramieniu i coś mówi, nie jestem w stanie usłyszeć.
Włosy Briana są rozczochrane na jego głowie, prawie jak zawsze, tylko, że teraz jeszcze bardziej. Z daleka zauważam jak bardzo rumiane są policzki chłopaka, oczy czerwone i lekko podkrążone. Ubrany jest w profesjonalny strój koszykarza.
- Hope! - Matthew zwraca moją uwagę.
- Brian gra w koszykówkę? - dziwię się.
- Tak, też, cholera, on gra we wszystko - brunet jest bardzo poddenerwowany i podekscytowany. - Czy są jeszcze jakieś wolne miejsca?
Rozglądam się.
- Nie?
- Ale jaja - komentuje Zee, kiedy Brian zbliża się do końca autokaru, czyli również do nas. - Nie wierzę w szczęście tego idioty.
- Brian, zrobimy ci miejsce, chodź! - nawołuje ten sam gość, który nazwał Briana blondynkiem.
- Tu jest jedno wolne, dzięki - jego głos jest zachrypnięty, trochę też no... dziewczęcy. Chyba nawet delikatniejszy od głosu Zee.
Staram się nie gapić i bardzo nie śmiać z Matta, który jest całkiem zdezorientowany całym tym zajściem.
- Jak chcesz stary - odpowiada głos.
Później Brian próbuję czegoś jak uśmiech w stronę biednego chłopaka, który jest tak bardzo przerażony i jest również moim przyjacielem.
- Mogę obok okna? - pyta dość cicho. Matt nie odpowiada, zamiast tego niezgrabnie gramoli się z siedzenia, żeby ustąpić. - Dzięki.
Śmieje się, gdy oczy Matthew wyglądają jak spodki. Chyba umrze jeszcze zanim usiądzie obok Briana.

___________
Podoba Wam się nowy wygląd bloga? 

2016-08-30

Rozdział 10

Straciłam już rachubę jak długo leżę w łóżku. Nie chcę mi się nawet spojrzeć na zegarek. Minęła godzina? Dwie? Może tylko dziesięć minut? Wiem, że jak się obudziłam było jeszcze ciemno, a teraz w pokoju jest blado, jasno. Musi być więc po siódmej, ósmej - nie później, ponieważ na korytarzach nie słychać jeszcze głosów. W pierwsze dni to trochę mnie przerażało. Obcy ludzie, którzy kręcą się pod moimi drzwiami. Teraz już do tego przywykłam.
Przez chwilę myślę o tym co muszę dzisiaj zrobić. Nie mam lekcji, za to mam spotkanie z Thomasem. W zasadzie to by było na tyle. Zabawne. Zee i Matt pewnie coś wymyślą. Może pójdziemy do sklepu - dziś niedziela.
- Dzień dobry - słyszę zachrypnięty, senny głos przyjaciółki. Przekręcam głowę w lewo, żeby zobaczyć mały uśmiech na jej ustach.
- Dobry - odpowiadam.
- Miałam piękny sen.
- O czym?
- Nie pamiętam, ale był piękny - brzmi na rozmarzoną.
- Aha.
Zee ma tendencję do jęczenia, stękania, marudzenia i wydawania innych, dziwnych odgłosów, kiedy układa się w łóżku rankiem, próbując się rozbudzić. Robi to właśnie teraz. Rzuca kołdrą dopóki nie znajduje wygodnej pozycji.
- Nie chcę dzisiaj wychodzić z łóżka - oświadcza.
- Ta.
- Kocham to, jaka jesteś rozmowna nad ranem.
- Nie mogłam spać.
- Czemu?
- Nie wiem - wzdycham zbyt głośno.
- Jeśli to przez wczoraj, to przepraszam. Pytałam cię o zbyt prywatne sprawy.
- Nie, Boże, Zee przestań.
- No co?
- To nie twoja wina. Ciesze się, że mogę z kimś o tym pogadać - ponownie patrzę w jej stronę, a ona w moją. - Ufam ci.
- Dzięki - kąciki jej pełnych ust podnoszą się. - Jednak, ty mówisz mi te wszystkie... rzeczy, a ja tobie nie.
- To okay, jeśli nie chcesz o tym rozmawiać.
Dobrze wiemy, czym TO jest. Chodzi o naszą przeszłość. Nie mówiłam o niej Zee, a ona mi o swojej tym bardziej. Nigdy nie mówi o swojej rodzinie (jeśli w ogóle takową posiada), nigdy nie wspomina o swoim dzieciństwie. Jest zamkniętą księgą. To w porządku.
Zee jest ciekawska, nawet bardzo. Oczywiście pytała o zdjęcie, które ustawiłam na stoliku między naszymi łóżkami: "Dlaczego tam jest tylko ręka twojego taty?". Nie odpowiadałam. Nigdy. Jedyne co byłam wstanie powiedzieć to, że to nie mój ojciec.
Dzisiaj coś się zmienia.
Thomas założył białą koszulę i szarą marynarkę, którą przewiesił przez oparcie swojego wygodnego jak sam skurczybyk fotela. Nadal nie wierzę, że muszę siedzieć na tym niewygodnym krześle.
- Mógłbyś skombinować wygodniejsze siedzenie dla swoich pacjentów - marudzę, wiercąc się.
- Mogłabyś przestać zwracać się do mnie jak do swojego kolegi - ripostuje.
- Pana pacjenci wychodzą z Pana gabinetu z lekkością umysłu i obolałym tyłkiem.
Mężczyzna posyła mi długie spojrzenie, zmęczone, przepełnione tym czymś, czego nie umiem nazwać. Wyczuwam lekką nutkę obojętności. Posyłam mu uśmiech, tak, by był wstanie policzyć czy na pewno mam wszystkie zęby.
- Rozmawiajmy o tym, o czym powinniśmy - odsuwa się w końcu od komputera i patrzy na mnie, bawiąc się długopisem. Zawsze to robi.
- Rozmawiamy.
- Jest koniec listopada, a my nie zrobiliśmy większych postępów. - Chyba liczy na to, że jakoś to skomentuję. Thomas orientuje się, że wcale nie chcę tego zrobić. - Minęły około 4 miesiące od śmierci twojej mamy.
- No właśnie - zaczynam. - Czy mogę na święta wyjechać do Babci? Chciałabym też zobaczyć grób mamy, nie byłam nawet na pogrzebie.
Nie dlatego, że tak szybko zabrali mnie do ośrodka. Nie. Zanim faktycznie tutaj dotarłam minęło kilka długich, ciężkich tygodni przepełnionych spotkaniami z psychologami, sądami, kłótniami, płaczem, zgrzytaniem zębów i tak dalej. Wtedy to mnie przerosło. Nie byłabym w stanie patrzeć jak trumna z jej ciałem schodzi coraz niżej i niżej, aż w końcu czarna ziemia odbiera mi wszystko co mam. Moje źródło radości, pocieszenia, bezpieczeństwa oraz miłości.
Teraz jestem na to gotowa.
- Jeśli ktoś po ciebie przyjedzie - oczywiście osoba spokrewniona i nie będziesz próbować przemycić ze sobą Nialla, to nie widzę przeszkód.
- Naprawdę?
- Tak - wzdycha, jakby wypowiedzenie tego słowa sprawiało mu wielki wysiłek. - To na pewno dobrze ci zrobi, jednak przedtem chciałbym porozmawiać o tym, co się stało po śmierci twojej mamy dokładniej. Wiem, że spędziłaś z nią dużo czasu nim zadzwoniłaś po pomoc. Powiesz mi dlaczego zrobiłaś to tak późno?
Thomas zadawał różne pytania. Czasami naprawdę głupie i już zna mniej więcej historię tego co działo się za czterema ścianami mojego domu. Chyba większość tych rzeczy już wiedział z dokumentów i innych tych... rzeczy, ale chciał je po prostu usłyszeć ode mnie. Wie, że mama była bita i molestowana... Nie, to za mało powiedziane. Gwałcona, to dobre słowo. Całe jej ciało było pokryte w sińcach, zadrapaniach na przypadkowych częściach ciała. Nadgarstki, kolana, plecy, policzki...
- Proszę Hope, bądź ze mną szczera i odpowiedz na pytanie, dobrze? - patrzy na mnie z taką nadzieją, jakby od tego zależało jego życie. Może jeśli nie zrobimy żadnych postępów wyleją go z roboty?
- Dobrze - kiwam głową. Thomas przygotowuje swój notes i długopis. Potakuje, dając znak, że mogę zacząć.
Często powtarza, że najtrudniej wyrazić to, co siedzi w ciemnym kącie naszego serca i umysłu, lecz kiedy się to zrobi, wszystko jest już proste.
Napełniam swoje płuca. Mój oddech trochę drży.
- Nie wiem od czego zacząć - uśmiecham się niezręcznie.
- Najlepiej od początku. Powiedz co przyjdzie ci na myśl, a ja spróbuję poskładać to w kupę.
- Okay. Więc, wróciłam do domu po południu i chciałam pójść do siebie tak jak zawsze, ale coś było nie tak, bo było całkiem cicho - przełykam ciężko, wgapiona w podłogę. - W domu zawsze było ich słychać, dlatego poszłam do kuchni. Stanęłam w progu wryta w podłogę i nie mogłam się ruszyć... Viktor nawet nie zauważył mojej obecności. - Obrazy w mojej głowie pojawiają się jak zdjęcia z taśmy filmowej. - Przyduszał mamę do ściany, był bardzo silny, a ona ledwo stała na podłodze. Kiedy weszłam wycelował pistoletem w jej skroń i strzelił.
Zamykam oczy. Mimo wszystko trzymam emocje na wodzy i mówię dalej, nawet więcej niż zdołałam powiedzieć policji, czy w sądzie.
- Upadła na podłogę, gdy rozluźnił uścisk na jej szyi. Wyszedł. Minął mnie... Nawet na mnie nie spojrzał, przy okazji potraktował mnie z bara. Jakbym była powietrzem - mrugam szybko odganiając łzy. Mój ton staje się drętwy, ponieważ wiem, że nie wytrzymam już długo. -  Byłam zbyt sparaliżowana, żeby zrobić cokolwiek. Nakrzyczeć na niego, uderzyć. Tylko stałam tam i patrzyłam jak kałuża krwi pod głową mamy robi się coraz większa. Kiedy usłyszałam trzaśnięcie głównych drzwi stoczyłam się na kolana i zaczęłam płakać. Doczłapałam się do mamy, biorąc ją w ramiona. Przytulałam najmocniej jak potrafiłam... - Przerywam głośnym szlochem, który znikąd wyrywa się z mojego gardła. Thomas szybko materializuje się przede mną z paczką chusteczek. Kuca przy mnie, pocieszająco głaszcząc moje kolano.
- Wystarczy - mówi.
- Siedziałam tak na podłodze z jej głową na moim ramieniu - kontynuuję. Nie mogę teraz przestać sobie wyobrażać, przypominać.
- Hope...
- Była taka zimna i bezwładna, a ja tylko powtarzałam, żeby się obudziła. Błagałam o to. Prosiłam, by otworzyła oczy i odwzajemniła mój uścisk... Zapewniła, że wszystko będzie dobrze. Żeby płakała razem zemną, tak jak zawsze, gdy się bałyśmy. Wiedziałam, że już nigdy tego nie zrobi. - Kilka łez toczy się w dół moich rozgrzanych policzków. Usiłuję złapać porządny oddech. - Leżałam tam z nią resztę dnia, całą noc i dopiero pod wieczór drugiego dnia zadzwoniłam po pomoc.
- Hope, już wystarczy.
Mężczyzna przytula mnie. Moczę jego koszulę słonymi łzami.
- Przepraszam.
- Za co przepraszasz?
- To moja wina - dukam - gdybym zadzwoniła po karetkę wcześniej, może by żyła.
- Dobrze wiesz, że to nie możliwe - szepcze. - Nic nie mogłaś zrobić, to nie twoja wina.
Nie kłócę się z nim. Po paru minutach to, że mnie przytula robi się naprawdę niezręczne, dlatego odsuwam się. Wycieram oczy rękawem bluzy i wydmuchuję nos w zaoferowane chusteczki.
- Jestem z ciebie dumny - słyszę. Nie jestem w stanie podnieść na niego wzroku. - Odprowadzę cię do pokoju.
Zgadzam się, choć nigdy tego nie robił. W pokoju nie ma Zee, z czego trochę się cieszę. Mogę poleżeć w łóżku, wypłakać wszystkie łzy, dopóki nie dojdę do stanu, gdzie w pokoju będzie słychać tylko moje suche szlochy. Tak też robię. Moja poduszka jest coraz bardziej wilgotna. Te obrazy nie chcą wyjść z mojej głowy. Przypominam sobie ten dzień na nowo, w kółko i w kółko. Jak ratownicy próbowali oderwać mnie od mamy, kiedy weszli do kuchni, a ja nie chciałam jej puścić. Pamiętam ich zdruzgotane miny. To, jak całe moje ubranie było ubrudzone krwią. Bladą twarz mamy bez wyrazu, kiedy pakowali jej wiotkie ciało w czarny worek. Te wspomnienia sprawiają, że głupieję. Zaciskam pięści we włosach, najmocniej jak potrafię, żeby choć na chwilę się rozproszyć. Krzyczę w poduszkę, uderzając w nią mocno. Krzyk zamienia się w głośny płacz i wtedy czuję jak ktoś mocno mnie przytula. Odwracam się szybko, zachłannie wtulając w tą osobę. Głaszcze moje włosy i szepcze uspokajająco nad moją głową, tak samo jak robiła kiedyś mama. Mogę zacisnąć palce na materiale koszulki, poczuć zapach dezodorantu i spokojny rytm serca przy uchu. Podnoszę głowę. Muszę otrzeć oczy, bo nie jestem w stanie dostrzec rysów twarzy osoby.
- Matthew?
- Już dobrze.
Pociera moje plecy wielką dłonią. Przytulam go bardzo mocno, uspokajam się. Leżymy kilka minut, wsłuchując się we własne oddechy. Mój jest poszarpany.
- Skąd wiedziałeś? - pytam. Głos mam lekko zachrypnięty przez płacz.
- Nie wiedziałem - przyznaje. - Przyszedłem sprawdzić, czy Zee już wróciła, a ty...
- Och.
- Co się stało?
- Nic - chrypię.
- Nigdy nie widziałem, żeby ktoś aż tak płakał.
- Przepraszam. - Przecieram jeszcze raz oczy i policzki. Odsuwam się od chłopaka odrobinę. Układam głowę na poduszce, tak jak Matt na swoim ramieniu. Przygląda mi się z niepokojem.
- To ja wszedłem do twojego pokoju.
- Racja - uśmiecham się słabo i on to odwzajemnia. - Rozmawiałam z Thomasem o śmierci mamy. To dlatego.
Matthew przytakuje. Zauważam, że nie ma na nosie okularów.
- Wiesz kiedy najbardziej boli? - pyta.
- Kiedy?
- Kiedy rana się goi.
- Może. - Pociągam nosem mało atrakcyjnie i wycieram się rękawem. - Matt?
- Tak?
- Dlaczego jesteś w ośrodku? Przecież masz rodzinę, jesteś normalny i takie tam.
- Jestem uzależniony - wzrusza ramieniem.
- Jak to? - chrypię.
- Moja rodzina mieszka w Oklahoma, racja? - Przytakuję mu szybko głową. - To stosunkowo blisko od Kolorado, a ośrodek w Colorado Springs jest jednym z najlepszych na świecie i w sumie jedynym takim. Rodzice chcieli, żebym był pod jak najlepszą opieką, dlatego ustaliliśmy, że będę się tu... leczyć, dopóki nie będę mieć dwudziestu jeden lat. 
- Trafiłeś do ośrodka jak miałeś siedemnaście lat.
- Byłem w naprawdę marnym stanie - kontynuuje. - Pewnie rodzice po części mnie tu oddali, bo było im wstyd. Często słyszałem plotki, albo jak koleżanki przychodziły do mamy, lub sióstr i mówiły o tym jak beznadziejnie wyglądam i niszczę sobie życie.
- Co brałeś?
- To nie istotne - wzdycha trochę. 
- Nadal jesteś od czegoś uzależniony? - marszczę brwi.
- Lubię papierosy - uśmiecha się. - Tutaj nie mam możliwości uzależnienia się od czegokolwiek. Mój opiekun przynosi mi co wieczór odpowiednie leki w danych ilościach i muszę je przy nim połykać - wywraca oczami. - Widzisz, że mam buty bez sznurówek?
Podnosi swoją nogę.
- I co z tego? - śmieję się licho.
- Większość osób tutaj takie nosi, bo dyrektor nie uznaje sznurówek.
- Co? Dlaczego?
- Chyba zbyt dużo osób myśli o samobójstwie.
- Ja takich nie dostałam. 
Matthew parska śmiechem.
- Może nie wyglądasz na taką, która by to zrobiła?
- Ty byś to zrobił? - pytam cichutko, chociaż wiem, że nikt nie może nas usłyszeć.
- Kiedyś chciałem - przyznaje, a ja mu wierzę.
- A dziś?
- Jeśli pomyślę ile mogę stracić. - Chłopak poprawia swoją pozycję. Teraz leży na plecach, wpatrując się w sufit. Ja, wpatruję się w jego profil. Rzęsy tworzą cień na gładkich policzkach, gdy zamyka oczy. - Nie mógłbym.

2016-08-24

Rozdział 14

Nowy rok w ośrodku wygląda jak każdy normalny dzień. Jestem zdziwiona, bo myślałam, że będzie zorganizowane coś w stylu imprezy, oczywiście bezalkoholowej i takie tam. Później odliczanie do północy i kolorowe fajerwerki. Bzdura. Nikt o tym nie mówi, jakby to był tylko kolejny nudny dzień życia, zmarnowany za murami. Nie, żeby mi na tym jakoś zależało. Nie bardzo przepadam za sylwestrem. Zawsze, kiedy minęła północ czułam się przygnębiona. Nawet nie wiem dlaczego. Być może było to spowodowane tym, że wszyscy inni byli szczęśliwsi ode mnie?
Jestem pewna, że w tym roku będzie inaczej. W końcu wszystko się zmieniło.
Po lekcji angielskiego, po omawianiu wierszy najsławniejszych poetów, lekcje się kończą. Zee nie jest najlepsza z matematyki, ale okazuje się, że kocha poezje. Ma ten swój gruby notes, z zżółkłymi już kartkami. Zauważyłam go wcześniej. Często widziałam jak w nim coś rysuje, jednak zawsze kiedy o to pytałam, spławiała mnie krótkim "bazgrolę sobie". Okazało się, że nie tylko do tego służy jej czarny ołówek (pasujący do skórzanej okładki notesu). Zee interesuje się poezją. Chyba nawet pisze wiersze. Ta dziewczyna zawsze będzie dla mnie zagadką. Roznosi wokół siebie bardziej tajemniczą aurę, niż Niall.
Niall. Ostatnio bardzo cichy, jeszcze cichszy niż zazwyczaj. Odległy. Dokładnie taki, jak na początku. Nic nie mówi, a kiedy o coś pytam, jego główną odpowiedzią jest "tak", "nie", a najgorsze: "cokolwiek". Czasami jego zachowanie potrafi doprowadzić na skraj wytrzymałości i gdy już mam ochotę krzyczeć, przypominam sobie, że nie jest taki jak każdy i powinnam być bardziej wyrozumiała. Staram się, mimo to, często mam wrażenie, że moje starania idą na marne. Zachowuję zimną krew, z nadzieją, że dzisiaj otworzy się trochę bardziej. Zachowuję ją, wchodząc do pokoju chłopaka. Ma tu kilka ubrań na podłodze i książki niezdarnie ułożone zamiast na stoliku, to w roku na podłodze. Promienie zimowego słońca wdzierają się przez spore okno. Niall w ręku trzyma jedną z książek, które mu pożyczyłam, by wypełnić jego wolny czas. Siedzi na podłodze, plecy opiera o łóżko, drugą ręką grzebie w swoich włosach. Ma na sobie znoszony, trochę za duży, kremowy sweter. Bardzo go lubię. Duży dekolt wycięty w serek odsłania jego obojczyki i pierś, na której widać krótkie czarne włoski.
Zwraca na mnie uwagę, więc kąciki jasnoróżowych ust unoszą się bardzo subtelnie. Wyraz twarzy chłopaka łagodnieje. Później wraca do swojej lektury bez słowa i to jest w porządku. Także stawiam na ciszę. Podchodzę i siadam na łóżku tuż przed jego głową. Niall zabiera rękę z włosów, dając mi tym niemy znak, żeby to moje dłonie zajęły jego miejsce. Oczywiście, przystaję na to. Blond pasemka łaskoczą mnie między pacami. Są szorstkie przy końcówkach, aksamitne przy podstawie. Ciągnę za nie co jakiś czas, dając mu mały masaż i uśmiecham się do siebie, gdy głowa Nialla całkiem opada na pościel. Jestem zbyt zabsorbowana tym jak krótkie pasma prześlizgują się gładko między moimi pacami, żeby zauważyć, że Niall już nie czyta. Nadal trzyma książkę otwartą, lecz jego oczy są przymknięte, a rzęsy trzepocą w górze policzków. Z uchylonych ust uciekają ciepłe oddechy. Chcę się nachylić i pocałować je, ponieważ naprawdę stęskniłam się za całowaniem Nialla. Nie byliśmy blisko... Nie byliśmy zwyczajnie bliżej, od momentu gdy wyjechałam i jakby teraz, serio nie jest łatwo po prostu patrzeć na jego ładne, cienkie wargi. Mogłabym to zrobić, oczywiście, lecz nigdy nie wiem jaka będzie jego reakcja. Niall jest jak porcelanowa laleczka. Musisz być delikatny i ostrożny. Jeśli naciśniesz zbyt mocno zacznie się kruszyć i już jej nie skleisz.
Kiedyś miałam taką laleczkę. Nazwałam ją Marie. Marie miała mocno czerwone, szpiczaste usteczka i puste, niebieskie oczy. Blond warkoczyki ze sztucznego włosia oraz sukienkę w czerwoną kratę. Bawiłam się nią na werandzie przed domem. Dzień był pochmurny, a nad ziemią wisiały ciężkie, szare chmury. Samotna kropla deszczu spadła na policzek Marie i stoczyła się w dół. Nie chciałam, żeby moja przyjaciółka płakała, dlatego starłam łzę z jej gładkiego, zaróżowionego policzka. Nacisnęłam zbyt mocno. Na twarzy Marie pojawiła się rysa, później porcelana załamała się pod moim naciskiem, tworząc dziurę w policzku ślicznej Marie. Więcej kropli deszczu spadało na laleczkę. Płakała, ale ja tylko na nią patrzyłam, tak samo pustym wzrokiem jak ona na mnie.
Nachylam się nad twarzą Nialla, pewna, że jego skórę nie skazi rysa, tak jak Marie. Muskam ustami ciepłe czoło chłopaka, delikatnie całuje czubek nosa. Minimetry dzielą mnie od ust, mimo to odsuwam się troszeczkę. Niall nawet nie drga. Mój oddech otula jego twarz gdy szepczę:
- W porządku, Niall?
Blondyn otwiera oczy, ponownie zachwycając mnie ich kolorem. Przełyka niepewnie i kiwa głową. Dłonie z jego włosów przenoszę na gładką szyję. Kciukami badam wrażliwą skórę i zgrubienia pod nią. Łącze nasze usta. Do góry nogami jest to inne, ale równie miłe. Niall nie odpowiada na to i lekko się spina.
- Masz ochotę przyjść do mnie posiedzieć z Zee i Matthew? - pytam odsunąwszy się. Patrzymy sobie w oczy. Czekam na odpowiedź, która nie nadchodzi. - Niall, proszę - zabieram swoje dłonie.
Może to dla niego za dużo.
Może go przytłaczam.
- Chcę zostać tutaj - twierdzi, choć jego głos jest niepewny.
- Cały czas tu siedzisz - zauważam. Nie mogę znieść wgapiających się we mnie niebieskich tęczówek. Spoglądam na niebo za oknem i mrużę oczy na ostre słońce. - Odsuwasz się.
- Nie rozumiesz.
- Bo nie tłumaczysz - argumentuję. - Proszę cię, żebyśmy spędzili razem czas. Żebyś posiedział z moimi przyjaciółmi, bo jest nowy rok i nie powinieneś być w ten dzień samotny, ponieważ na to nie zasługujesz - biorę głęboki wdech. - A ty mi mówisz, że czegoś nie rozumiem. Siedzisz pośród czterech ścian i odsuwasz od siebie wszystkich i wszystko.
Czuję gorąco na policzkach. Szybko mrugam, żeby odgonić łzy, ponieważ znów czuje się niechciana. Jak zbędna szmata do wytarcia podłogi. Czemu, do cholery, nikt mnie nie chce?
- To boli - mój głos załamuje się.
- Hope - Niall podnosi się i klęka przed łóżkiem, przede mną. Oczy ma zmartwione, pełne troski i jest to takie rzadkie, ponieważ zazwyczaj jego niebieskie oczy nic nie wyrażają. Zupełnie jak oczy Marie. Ktoś mógłby powiedzieć, że zakochałam się w laleczce. Pustej, porzuconej gdzieś w pośpiechu i zakurzonej z biegiem czasu. Nie da się wypełnić pustki szczeniacką miłością.
- Chcę dobrze, a zawsze wychodzi chujowo - podsumowuję.Wycieram wilgotne powieki rękawem, pociągnąwszy nieatrakcyjnie nosem.
- Proszę, nie płacz przeze mnie - szepcze Niall, pocierając przy tym moje kolano. Wbijam wzrok w jego odsłoniętą klatkę piersiową, do której potrzebuje się przytulić.
- Mógłbyś przynajmniej udawać, że ci zależy - mówię to, chociaż coś we mnie krzyczy, że nie powinnam. Nie patrzę na niego, tylko w to beznadziejne okno jak jakiś maniak.
Zaczął prószyć śnieg.
Słyszę poszarpany oddech Nialla, zaraz potem jego głowa uderza o moje nogi. Mamrocze coś, ale nie jestem w stanie tego zrozumieć. Ciało chłopaka trzęsie się.
- Proszę - powtarza przytłumionym głosem. - Proszę, Hope.
- O co?
Szlocha sucho. Jest taki kruchy. Boje się go dotknąć.
Boje się, że rozsypie się cały na małe kawałki.
- Zostań ze mną - wydusza.
Oddycha tak ciężko. Tak poszarpanie.
- Błagam. Przepraszam. Zostań.
Kochanie.
Dotykam go. Odsuwam jego ramiona by móc na niego spojrzeć. Kiedy ciche "nie" ucieka z jego ust, mój żołądek zaciska się w supeł. Myśli, że chcę odejść. Odsunąć go od siebie, tak jak on odsuwa mnie. Ja tylko robię to, aby za moment zsunąć się z łóżka i usiąść na jego podołku. Przytulam go mocno do siebie i Niall przystaje na to. Zaciska silne ramiona wokół mojej talii, wtula nos we włosy. Uspokaja się.
- Zostanę - obiecuję cicho.

2016-08-23

Chłopiec, który wstydził się łez ZAMKNIĘCI - wersja Larry Stylinson

Harry jest pewnie idącym przez życie nastolatkiem, o czym mówi jego przeszłość. Do wszystkiego podchodzi z dystansem i humorem, ponieważ taki właśnie jest jego mechanizm obronny. 
Czy jeden chłopak będzie w stanie sprawić, że Harry w końcu zrozumie jak słaby był i uroni łzę nad swoim losem? Łzę, która zdoła naprawić wszystko.

Średniej długości one shot, na podstawie mojego fanfiction "ZAMKNIĘCI". Coś z humorem, jednocześnie głębokiego i tajemniczego. Nie jest i d e n t y c z n e do Zamkniętych, lecz niektóre sceny są do siebie podobne. Coś specjalnego dla Larries.

I
Myślę, że znienawidziłem ludzi już jako dziecko. Zawsze byłem tym chłopcem w klasie, który siedział sam w ostatniej ławce, był dosyć nieprzytomny, naciągał swoje głupkowate loki na twarz chcąc jeszcze bardziej się ukryć. Byłem tym "dziwnym dzieckiem", które musi być w każdej klasie.
Zawsze bawiło mnie spojrzenie nauczycielki, Grubej Bennett, gdy na zajęciach plastycznych mówiła: "narysujcie teraz coś kreatywnego", "dajcie się ponieść" i moje ulubione: "puśćcie wodzę wyobraźni". No to puszczałem. Zawsze były mi potrzebne tylko dwie kredki - czarna i czerwona. Czarna dla patyczaków, czerwona dla krwi, oczywiście. Matko Bosko, krew była wszędzie! Zalewała nie tylko moją kartkę lecz Grubą Bennett także. Później kończyło się na telefonie do mojej mamy. Zawsze ten sam tekst...
- Martwię się o pani syna. Tylko zabijanie mu w głowie. To dla niego nie zdrowe. Myślała pani o poradni psychologicznej, lub lekarzu rodzinnym?
Po lekcjach mama odbierała mnie ze szkoły. Zawsze w samochodzie śmiała się i pytała:
- Narysowałeś już panią Bennett na swoich pięknych rysunkach? Myślę, że powinieneś.
I tak naprawdę tylko ona potrafiła sprawić, że się uśmiechałem. Była jedyną dziewczyną, która nie była głupia! Dziewczyny w szkole były głupie i przytępe.
Miałem jednego kumpla - wszyscy nazywali go Glizda. Był wyjątkowym oblechem i tak naprawdę nadal nie wiem, dlaczego się z nim przyjaźniłem. Kiedy mieliśmy po dziesięć lat, Glizda podkradał porno gazety swojemu tacie. Siedzieliśmy na dachu opuszczonego domu, a on oglądał te gówniane pisemka wzdychając co chwilę: "spójrz na jej cycki!".
Ja nie patrzyłem na cycki. Wolałem obserwować jak chmury przesuwają się powoli po błękitnym niebie.
Szczerze? To było obrzydliwe jak dla mnie. Do tego wszystkiego, okazało się, że to wcale nie były porno gazety tylko zwykłe modowe magazyny, ze strojami kąpielowymi dla kobiet. Jego mama lubiła je przeglądać.
Glizda był spierdolony, później przestałem się z nim zadawać i mogłem być wspaniałą, samotną wyspą na morzu idiotów. Pech chciał, że zawsze podobałem się tym przygłupom! Każda, zasrana dziewczyna dotykała moich włosów z głupimi pytaniami, czy może zrobić mi warkoczyki, albo, czy w moich dołeczkach mieszka jakiś stworek. Na moich rysunkach to zawsze dziewczynki umierały. To był, krótki epizod mojego dzieciństwa.
Dwa lata temu pierwszy raz się zakochałem. Przynajmniej wydawało mi się, że się zakochałem. Ta dziewczyna była fajna, taka inna, i miała małe cycki (większość piętnastolatek ma, ale nie zważajmy na szczegóły). Hanna, bo tak miała na imię, była śliczną blondyneczką, bardzo zgrabną. Włosy zawsze miała związane, co też mi się podobało, ponieważ długie bardzo mnie denerwują. Hanna zawsze pytała, czy może dotknąć moich loków i nie wciskała palców w moje policzki. Dużo się całowaliśmy i po miesiącu, kiedy stwierdziliśmy, że jesteśmy parą, Hanna bardzo chciała byśmy to zrobili. No wiadomo, pierwszy seks i te sprawy. Stres na samą myśl, że musisz iść do sklepu i kupić prezerwatywę. Najgorsze jest to, że do tego naprawdę doszło. Pierwszy seks nie jest fajny i nigdy nie wygląda tak jak w porno (to skandal!). Jest żałosny i żałośnie krótki, przynajmniej mój taki był. Najgorsze co może być to dwie niedoświadczone fajtłapy. Prawie doszedłem zakładając prezerwatywę, lepiej nie myśleć jak wyglądało to później.
Po całym zajściu było mi tak wstyd, że już nigdy nie odezwałem się do Hanny. Do dziś jestem jej wdzięczny za to, że nie pisnęła ani słówka swoim koleżankom.
Później nie uprawiałem już seksu, ale oglądałem porno. Bardzo, bardzo dużo porno. Tak dużo, że w pewnym momencie moje łóżko zaczęło unosić się na kupie brudnych chusteczek. Wyrzucałem je do kubła sąsiada, by mama nigdy się o tym nie dowiedziała.
W pewnym stadium swojej nastoletniej egzystencji, w dniu, w którym naprawdę miałem ochotę sobie zwalić, nie wiem jakim cudem natknąłem się na gejowskie porno. Chwała Bogu za to.
Od tamtego momentu, zacząłem patrzeć na mężczyzn całkiem inaczej. Nawet na Hannę tak nie patrzyłem. Jednak, gdy teraz o tym myślę, nie wydaje mi się, że to było przez marne, gejowskie porno. Zawsze miałem coś do chłopców, czego nie miałem do dziewczyn. Jak wspominałem, długie włosy mnie irytowały, nie oglądałem gazet z damską bielizną razem z Glizdą, nienawidziłem dziewczyn. To musiało wynikać z mojej orientacji, którą po prostu odkryłem przez amatorski film.
I tak znalazłem się tutaj gdzie jestem. Może nie szczególnie przez moją seksualność, bo w dwudziestym pierwszym wieku homoseksualizm jest na porządku dziennym (a przynajmniej w Ameryce jest), jednak wiadomość, że jestem gejem nasiliła sytuacje w domu. Mało kto wie, jak to jest zostać uderzonym przez własnego rodzica i to nie zwykłym klapsem, kiedy jesteś dzieckiem. Chodzi o mocne uderzenie, po którym masz limo pod okiem oraz krwawiącą wargę. To było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ ojciec, owszem był dosyć... wybuchowy i gwałtowny, ale nigdy nikogo nie uderzył. W sumie nie wiem co jest gorsze, bycie regularnie lanym, czy granie na czyjejś psychice.
Przy cichej kolacji, równie cichym głosem wyznałem prawdę o sobie. Kieliszek od wina frunął prosto na moją twarz. Dobrze, że jestem dobry w grę w dwa ognie. Udało mi się w porę schylić, a lampka wina roztrzaskała się o ścianę za moimi plecami. Poleciało kilka bolesnych słów, doszło do kilku rękoczynów. Przyjąłem to. Oczywiście, odrzucenie przez własnego ojca cholernie boli. Nie uroniłem łzy, nawet kiedy mnie uderzył. Rozryczałem się później, i tak, to nie był płacz, to nie był cichy szloch w poduszkę, ponieważ tatuś nie akceptuje tego jaki jestem. To był ryk, rozrywający moją duszę w pół, ponieważ każdego zasranego dnia musiałem patrzeć i słuchać jak mama cierpi z powodu obrzydliwych słów, opuszczających usta mojego ojca bez najmniejszego wysiłku. Dałem mu po prostu kolejny powód, by ją dręczył.
Wracając do tego, gdzie właściwie jestem. Ośrodek dla ludzi popieprzonych, dokładnie takich jak ja. Myślę, że już pięć kilometrów przed nim, na drogach powinny pojawiać się billboardy z jakimś chwytliwym hasłem jak: "Witamy popaprańców za 5 kilometrów!", lub coś w tym stylu, dokładnie tak jak drogowskazy z logiem McDonald's.
Dostałem swój pokój, zwiedziłem ośrodek z moją - jak ona to nazwała - "opiekunką". Że niby co, będzie mnie podcierać? Jestem homoseksualny, a nie niepełnosprawny. Jej imię, Helen, kojarzyło mi się trochę z Hanną. Chociaż była bardzo uprzejma i odpowiedziała mi na każde pytanie, postanowiłem od początku ją znielubić.
Ośrodek Colorado Springs, jest podzielony na sierociniec, poprawczak, psychiatryk i coś jak oddział dla uzależnionych, (na który bym trafił, gdyby w domu nie odcięli mi dostępu do internetu). Słusznie przydzielono mnie do bloku dla sierot.
Teraz krzątam się po swoim nowym pokoju, przenosząc ubrania z walizki do szafy. Muszę dzielić pokój z Liamem.
Liam, jest typowym facetem hetero. Robi pompki i te inne sportowe rzeczy, kocha kurczaka i ryż, pod łóżkiem ma kolekcje gazet Penthouse, a na ścianach plakaty czarnych raperów. Mimo pozorów jest całkiem przyjazny, wydaje się nawet inteligenty i zabawny. Patrząc z perspektywy geja, hipotetycznie zakładając, że Liam mógłby być biseksualny, na pewno zwróciłby moją uwagę na dłużej, ale to nie możliwe, bo ten facet kolekcjonuje Penthouse'a pod łóżkiem prawie w takich ilościach, co ja kolekcjonowałem zużyte chusteczki.
- Niedługo będzie kolacja, idziesz ze mną? - proponuje, odpoczywając na swoim łóżku. Przez chwilę zastanawiam się, czemu Liam nie ma żadnych zajęć, spotkań z psychologiem lub jakimś innym psycho (no wiadomo o co chodzi). I myślę, czy los pokarał go tak samo jak mnie. Jest normalnym nastolatkiem, który musi się tu marnować, czy może to jednak coś innego. - Mogę cię zapoznać z kilkoma osobami. Chociaż nie. Nie ma sensu, wszyscy są pojebani.
Parskam śmiechem.
- Już cię lubię.
- Dzięki. Ja się tu z nikim nie zadaję, mam tylko przyjaciółkę.
- Już cię nie lubię.
Zaklinam go w duchu.
- Co? Nie lubisz dziewczyn?
- A wyglądam? - patrze się na niego obojętnie, po czym wracam do układania ostatnich dupereli.
- Wyglądasz w porzo, koleś.
Unoszę brew, cały czas na niego nie patrząc.
- Może to i lepiej. Nie chcę, żeby miała jakieś sercowe zawody później.
- Przyjaźń kobiety z mężczyzną? - pytam, próbując się nie śmiać. - To największa głupota o jakiej słyszałem.
Siadam na łóżku, wzrokiem badając ciało Liama. On także siada, z szuflady w stoliku stojącym między naszymi łóżkami wyciąga kartonik papierosów Camel.
- Można tu palić? - wyciągam jednego papierosa z zaoferowanej paczki. Nie mam zwyczaju palić. Robiłem to tylko kilka razy, żeby spróbować i żeby nie odstawać od grupy. Nie podnieca mnie to całe pieczenie w gardle i śmierdzenie z ust.
- Nie - brunet wzrusza ramionami, rzuca mi zapalniczkę. - Więc, masz jakiś wstręt do dziewczyn, czy co? Złe wspomnienia?
- Po prostu grają mi na nerwach samym oddychaniem.
- Okay - Liam zaciąga się, by za chwilę stworzyć kółeczka z dymu. Ja udaję zawodowego palacza, ignorując dym, który łaskocze moje płuca.

II
Na kolacji poznaję Chloe, przyjaciółkę Liama. Jest wysoką brunetką, o dużych niebieskich oczach i pociągłą twarzą, którą zawsze barwią rumieńce. Chloe wcale nie jest taka zła, jak mógłbym się spodziewać. Dużo się śmieje, ukazując proste, podłużne zęby i nie mówi głupich rzeczy tylko to co potrzeba, jakby w głowie cały czas układała schemat idealnie przeprowadzonej rozmowy. Liam od razu zawiadomił ją o tym, że nie lubię dziewczyn, a ona zaśmiała się i powiedziała:
- Nie dziwię się. Też za nimi nie przepadam, dlatego przyjaźnie się z tym osiłkiem - parsknęła śmiechem, gdy Liam przewrócił oczami i szturchnął ją ramieniem.
Chloe nie była zła, jednak nadal była dziewczyną, a ja po prostu nie lubię dziewczyn już dla samej zasady.
Po kolacji wróciłem do pokoju, zdjąłem spodnie i wskoczyłem w łóżko ze świeżą, pachnącą bzem pościelą. Jest to nowe miejsce, do którego muszę przywyknąć, dlatego nie mogę spać. Tuż przed ciszą nocną Liam wraca, a światło z korytarza niemal mnie zabija. To spanie z wiedzą, że ktoś bez przerwy szwenda się po korytarzu trochę mnie przeraża.
Chłopak robi to samo co ja jakąś godzinę temu, czyli zdejmuje tylko spodnie i wchodzi do łóżka z głośnym westchnieniem.
- Nienawidzę niedziel - mamrocze w swoją poduszkę.
- Aha - odpowiadam ciemności. Nie jest do końca ciemno. To półmrok, który tworzy światło księżyca wpadające przez duże okno na przestrzeń między naszymi łóżkami. Kilka minut później słychać głębokie chrapanie Liama. Leżę, słuchając tego i wyobrażam sobie jutrzejszy dzień, pomimo świadomości, że przyszłość nigdy nie wygląda tak jak w mojej wyobraźni. Nie wiem ile mi to zajmuje, chyba przysnąłem na kilka minut. Moje myśli zamieniły się w krótki, bezładny sen, z którego wybudziłem się równie szybko jak i zapadłem. 
Mój współlokator nadal śpi, lecz zegarek wskazuję zamiast dwudziestej drugiej pierwszą w nocy. Okazuje się, że spałem o wiele dłużej niż myślałem. Siadam na łóżku, nogi opuszczając na zimne panele. Zakładam na nagie stopy ulubione trampki i najciszej jak można otwieram drzwi.
Życie czasami naprawdę działa mi na nerwy, bo czy nie jest tak, że kiedy człowiek chcę być zwyczajnie cicho, wszystko co robi wydaje się w cholerę głośne? Jak to trzeszczenie podłogi przy każdym kroku, jakbym ważył ze sto kilogramów, albo te drzwi, które skrzypią tylko w takich właśnie momentach. Krzywię się przez to, spojrzawszy, czy nie obudziłem Liama. Na szczęście nie.
Na korytarzu panuje mrok. Gdzieniegdzie księżyc rzuca cienie na podłogę przez okna. Zawsze, kiedy w nocami nie mogłem spać wychodziłem z domu przejść się na spacer i kiedy wracałem zasypiałem jak najedzone niemowlę. Teraz nie mam możliwości wyjść na zewnątrz, nawet na mały teren zieleni należący do ośrodka, bo jestem pewny, że wszystkie drzwi są zamknięte. Nie pozostaje mi nic innego jak powolne przechadzanie się długimi korytarzami oraz omijanie stróżów nocnych z latarkami w rękach. Mijam filary z dużymi literami, oznaczającymi dany blok. Blok C, poprawczak, najbliżej bloku B, tego na którym się znajduję. Blok A jest na samym dole i pewnie o tej porze jest całkiem pusty, ponieważ na terapię przychodzą ludzie dopiero po południami. Blok D, czyli psychiatryk jest piętro wyżej. Wbiegam po schodach i przechadzam się, patrząc na numerki stalowych, masywnych drzwi z zamkami. Słyszę szum, dochodzący z nieopodal. Coś jak prysznic. Ktoś bierze prysznic godzinę po północy, trzy godziny po ciszy nocnej? Najwidoczniej. Może to jakiś chłopak? - myślę i postanawiam, to sprawdzić, bo w zasadzie czemu nie. Skoro już jestem w psychiatryku, to może będę zachowywać się tak jak na psychiatryk przystało i się dopasuje.
- Nie głupie - przyznaje, szepcząc do siebie. Trafiam na korytarz, skąd pochodzi szum. Na końcu widzę jasną poświatę, padającą na podłogę. Drzwi łazienki otwarte na oścież i szum, szum, szum, cichy jak morze przy wschodzie słońca.
Przechodzę do pomieszczenia z kabinami prysznicowymi. Wszystkie liche drzwi z płyty kartonowej pomalowanej na wyblakłą zieleń są uchylone z wyjątkiem ostatniej. To z niej pochodzi dźwięk i to w niej ktoś właśnie bierze prysznic. Wzruszam ramionami i podchodzę bliżej z czystej ciekawości. Upadam na kolana i schylam głowę, by przez szparę móc dojrzeć cokolwiek. Zaglądnąwszy, zobaczyłem niebieskie tenisówki bez sznurówek. Wydaje się, że osoba nie dość, że siedzi, to jeszcze jest całkowicie ubrana! Moje serce zaczęło trochę szybciej pracować. Nie dlatego, że się boję, bo oczywiście tak nie jest, tylko to trochę dziwnie, nie?
Otwieram drzwi szybko i na oścież, a wszystko w mojej głowie ma chwilowe zwarcie. Rzeczywiście, to chłopak siedzi pod prysznicem. Wygląda na nieprzytomnego. Mokre włosy okalają chudą twarz, są trochę przydługie, ale może to tylko złudzenie, ponieważ są mokre. Zwracam uwagę na kości policzkowe nieznajomego oraz na mokre, długie rzęsty w ich górze, ułożone w nierówne trójkąciki. Kropelki wody tańczą na ich krańcach by po chwili spaść. Całe ubranie chłopaka jest przemoczone, a on trzęsie się przeraźliwie z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej. Dłonie ma drobne. Smukłe palce ledwo są w stanie objąć jego kolano.
Dopiero później uderza mnie chłód. Woda lejąca się z słuchawki jest mroźna. Zakręcam ją, po tym jak tylko otrząsam się z transu. Nieznajomy nie zwraca na mnie uwagi. Kucam przed nim, ostrożnie odgarniam włosy z czoła. Jest lodowaty. Moja dłoń ląduje na kształtnym policzku chłopaka, nim w ogóle o tym myślę. Jestem w stanie usłyszeć jak nabiera duży haust powietrza do płuc. Nim otwiera oczy, ta drobna dłoń jest dokładnie na mojej, jakby chciał ją tam zatrzymać. 
Oczy. Och, słodki Jezusie... Czy wspominałem coś o wschodzie słońca nad morzem? Jeśli mam być szczery, te oczy wyglądają jak ocean. Wzburzony ocean, lecz nie podczas sztormu. To jak wzburzona woda podczas wschodu słońca, kiedy po niebie przesuwają się delikatne mgiełki udające chmury. To jest coś, czego nie można zobaczyć, jeśli nie spojrzy się w oczy tego właśnie chłopaka.
- Hej - szepczę, nie chcąc go spłoszyć. Myślę, że to całkiem możliwe, zrobić to łatwo. Spłoszyć go jak sarnę na polanie, kiedy ja chcę tylko przyjrzeć się z bliska.
Jego brwi unoszą się nieznacznie, ledwo dostrzegalnie. Mamrocze coś, lecz nie jestem w stanie tego zrozumieć.
- Nie rozumiem. Co powiedziałeś? - zbliżam ucho do chłopięcych ust na bezpieczną odległość, co nie znaczy, że jego słaby oddech nie łaskoczę mnie w szyję.
- Zimno.
- Jesteś lodowaty - stwierdzam.
Jakby to miało mu pomóc, idioto! - odzywa się głos z tyłu mojej głowy. No tak. Rozglądam się dookoła szukając jakiegoś pomysłu, jak mogę mu pomóc. Ponownie dochodzi mnie jakieś mamrotanie, lecz nie jestem w stanie zrozumieć niczego. Kąciki ust chłopaka się unoszą, a ja jestem jeszcze bardziej zdziwiony niż byłem zaledwie pięć minut temu. Dlaczego on się uśmiecha?
- Gdzie jest twój pokój?
Muszę czekać chwilę na odpowiedź. By przełknął ślinę, wziął oddech, nabrał siły by wydobyć z siebie cokolwiek.
- Tam - skina głową w stronę wyjścia.
- Niezbyt pomocne - prycham. - Jaki numer?
- Czterysta...
- Czterysta? - prostuje się, by móc wziąć szczupłe ciało na ręce.
- Dwanaście.
- Czekaj. To czterysta, czy dwanaście?
Biorę go na ręce. Jest naprawdę leciutki. Chwyta się mojej szyi i to czuć tak, jakby wtulał w nią swój nos. Boże...
- Oba.
- Czterysta dwanaście - podsumowuję. Wychodzimy po cichu z łazienki. Moje ubranie zaczyna przemakać, przez niego ale nie martwię się tym zbytnio. Ciężko zobaczyć numerki w takiej ciemności. Muszę podchodzić do każdych drzwi i sprawdzać ich oznaczenie. Nie zajmuje mi dużo czasu, nim znajduję te właściwe. Są uchylone, więc bez problemu tam wchodzę.
- Okay. Musisz ubrać suche i ciepłe ubranie. Mogłeś się przeziębić, jeśli siedziałeś tam długo.
Sadzam nieznajomego na łóżku, sam podchodzę do niedużej szafy, dokładnie takiej samej, jaką mamy ja i Liam. Wyciągam z niej pierwsze lepsze dresy i jakąś bluzkę, podaje mu. Słucha się mnie, bez żadnego słowa protestu. Nie mówi po prostu nic, kiedy rozpina każdy guzik swojej bawełnianej koszuli do spania. Chętnie bym zwyczajnie postał i na niego popatrzył, ale odzywają się we mnie jeszcze jakieś cechy człowieka. Odwracam się, gdy jest w połowie drogi by ściągnąć z siebie mokre ubranie.
Dopiero teraz zaczynam zastanawiać się, co on właściwie tam robił. Przeszkodziłem mu? Może chciał tam zamarznąć? Albo robił eksperyment jak czują się ludzie z hipotermią. W każdym razie, od niego się chyba tego nie dowiem, a przynajmniej nie dzisiaj.
Słyszę szelest kołdry. Powinienem już wyjść?
- Czujesz się dobrze? - chcę się jeszcze upewnić, nim wyjdę stąd i prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczę, ponieważ wchodzenie do bloku D jest surowo zabronione. Nie słyszę odpowiedzi, jednak jestem w stanie dostrzec skinienie głową. - Dobranoc, w takim razie.
- Nie, ty... - odzywa się nagle, głosem innym niż poprzednio. Jest trochę spanikowany. - Zostań ze mną.
Przełykam cicho, widząc tylko sylwetkę chłopaka zarysowaną w półmroku.
- Nie mogę - odpowiadam.
- A czy możesz tylko mnie przytulić?
I to jest tak nieśmiałe, że niemal kolana się pode mną uginają. Przysięgam, że jestem stracony, ponieważ pierwszy raz poznałem kogoś takiego.
- Zimno mi - narzeka nieznajomy.
-W porządku.
Niepewnie jak jasna cholera kładę się na pościeli, a chłopak bacznie obserwuje moje poczynania. Otwieram swoje ramiona, dłonie ułożywszy w górze drobnych ramion. Nieznajomy nie ma zastrzeżeń, wtula się w moją klatkę wzdychając cicho z zadowoleniem. Nie mówi ani słowa, więc ja także uznaje, że cisza jest jak najbardziej na miejscu. Przecież nie musimy rozmawiać. Co z tego, że jesteśmy sobie zupełnie obcy, skoro przytulanie wydaje się takie właściwe.
Pocieram jego skórę, ukrytą pod gładką koszulką. Po dłuższym zastanowieniu wplatam także palce we włosy chłopaka. Ostrożnie, sprawdzając, czy to jest dla niego w porządku. Musi być. Ciało obok relaksuje się w moich ramionach, a tors unosi w spokojnym rytmie. Jego włosy są miękkie i nadal wilgotne.
- Zostań. - Są to ostatnie słowa chłopaka, nim kraina morfeusza obejmuje jego umysł.

III
Rankiem budzę się w swoim łóżku, a wszystko co wydarzyło się nocą wydaje się snem. Dlaczego wiem, że to nie był sen? Wspomnienia w mojej głowie są zbyt wyraźne, jednak nadal nie może do mnie dojść to co się stało. Wiadomo, nie każdej nocy spotyka się pięknego chłopaka pod prysznicem, a później leży w jego łóżku, pozwalając na to by zasnął w twoich ramionach.
To chodzi za mną cały dzień. Całe śniadanie, kiedy próbuję skupić się na rozmowie z Liamem i Chloe i kiedy siedzę w ławce na swoich pierwszych lekcjach w tutejszej szkole, w której nie potrzeba mieć nawet książek. Na lekcji wychowania fizycznego na chwilę o tym zapominam, ponieważ pewna dziewczyna staje się bardzo natrętna co do mojej skromnie gejowej osoby. Jest ciemną blondynką, która rzeczywiście jest ładna, i która na pewno byłaby seksowna dla chłopaka, który lubi dziewczyny. Chodzi o to, że przygląda mi się razem ze swoją, drobniejszą od niej przyjaciółką. Ignoruję ją, gdy po skończonej lekcji podbiega do mnie. Piersi podskakują pod jej sportową koszulką, o mało nie wybijając jej zębów.
- Hej! Jak masz na imię? Jesteś tu nowy prawda? - pyta, kiedy już zatrzymuje się przy mnie, z niesfornymi włosami na ramionach i mało przekonującym uśmiechem.
- Wybacz, ale nie jestem zainteresowany żadną znajomością - krzywię twarz w grymasie, ponieważ udawana uprzejmość nie leży w mojej naturze. Mógłbym jej po prostu powiedzieć, żeby spływała razem ze swoją psiapsiółką. Poczekam z tym trochę, jak już zacznie mnie denerwować bardziej.
- Och... Wiesz zawsze mogę pokazać ci trochę rzeczy jakie tu robimy - zagryza wargę w uśmiechu, poruszając brwiami. Jezu.
- Nie, dzięki.
Żwawym krokiem, najszybciej jak mogę wydostaję się z bloku sportowego.
- Harry! - słyszę za swoimi plecami wołanie Liama. W chwili jak się odwracam on właśnie zakłada swój T-shirt, więc mogę zobaczyć linię V w dole jego brzucha. To nic osobistego. - Jak to zrobiłeś?
- Zrobiłem co? - marszczę brwi.
- Rozmawiałeś z Lily.
- Co za obrzydliwe imię.
- Żartujesz sobie? Podoba mi się od połowy roku.
- I nigdy z nią nie rozmawiałeś? - parskam śmiechem.
- Nie? Ona jest gorąca.
- Nie chcę mieć z nią nic wspólnego stary - klepię go po ramieniu. - Sorry, śpieszę się do psychoterapeuty.
To prawda. Nie wiem po co mi w ogóle całoroczne leczenie. Chodziłem już na takie spotkania ze szkolnym psychologiem i nie różniły się niczym od tego.
Gabinet niejakiego Johna Oblowskiego, skąpany jest w ciepłych kolorach. Sam John jest oblany ciepłymi kolorami. Kolorowa koszula, kolorowe skarpetki, granatowa marynarka i malinowe policzki pokryte kilku dniowym zarostem, bo jest zbyt leniwy żeby się ogolić. Pewnie nie ma żony, może ma też jakieś kompleksy na punkcie swojej osoby, lub nie umie sobie radzić w życiu. Dlatego wykonuje ten zawód. Psycholodzy, psychiatrzy, pedagogowie, wszyscy chcą pomagać innym, ponieważ nie umieją pomóc sobie. Co za beznadziejny tryb życia.
John jest stanowczy w tym co robi i co mówi. Być może będzie wiodło nam się dobrze przez rok, być może nie. Mam zamiar pokazać mu, że nie potrzebuje żadnej terapii, więc kiedy pyta jak myślę dlaczego jestem w Międzynarodowym Ośrodku Zdrowia Psychicznego, w skrócie, w Ośrodku Colorado Springs, odpowiadam mu zwyczajnie.
- Ponieważ moja mama nie wytrzymała psychicznego znęcania się nad nią ze strony mojego ojca, popełniła samobójstwo, przedtem nieumyślnie zabijając mojego ojca. Jestem sierotą i nie mam pojęcia dlaczego miałbym tutaj siedzieć przez cały rok. Może mi to wytłumaczysz, John?
- Nie jesteśmy na Ty, Harry - jest całą odpowiedzią Johna.
- Chyba Panie Harry - uśmiecham się, drocząc z lekarzem. Mężczyzna wbija we mnie swój wzrok, chwilę myślę nad tym ile może mieć lat. Trzydzieści, może trzydzieści pięć. - Podobno nie jesteśmy na Ty.
- Jesteś ciekawą osobą.
- Dzięki.
I co? Może jeszcze obciągnąć ci pod biurkiem, doktorku?
- Myślę, że się dogadamy.
Śmieję się w myślach.

***

Jak dotąd twierdziłem, że moje myśli dotyczące nieznajomego chłopaka spod prysznica były natrętne, jednak to co dzieje się w mojej głowie nocą jest chore. Dosłownie. Już prawie zapomniałem jak wyglądał, jedynie jego oczy zapadły mi w pamięć oraz głos, gdy pytał, czy mogę go przytulić. Odtwarzam to w myślach bez przerwy na nowo jak starą kasetę, niezbyt wyraźną, trochę zużytą. Jeszcze dochodzi do tego chrapanie Liama, które mnie zabija. Czerwone cyfry elektronicznego zegarka wskazują niewiele minut po północy. Muszę to zrobić.
Nim jestem w stanie przemyśleć to tysiąc razy jak dziecko, (które zastanawia się czy powinno iść siku, czy jednak coś spod łóżka je pożre) pokonuję schody na trzecie piętro. Typowe dziecko walczyłoby z myślami, aż w końcu załatwiło by tę sprawę w łóżku. Ja nie mam zamiaru załatwiać sprawy w łóżku, jakkolwiek to brzmi. Pukam w drzwi oznaczone numerem czterysta dwanaście, lecz odpowiada mi tylko cisza. Jestem nadzwyczaj cierpliwy, mógłbym go zawołać, ale nie wiem czy przez takie grube drzwi by usłyszał, poza tym nie znam nawet jego imienia, więc ten plan odpada. Nic straconego. Wkrótce słyszę jak coś porusza się w zamku, a później drzwi ustępują i uchylają się lekko, za nimi czeka mrok. Bez wahania wchodzę do pokoju, zamykam drzwi obserwując drobną sylwetkę siedzącą na łóżku.
- Hej - szepczę, bo wydaje mi się, że właśnie tak powinienem zrobić. Odpowiedź nie nadchodzi w żadnej postaci. Pokój wygląda dokładnie tak jak go zapamiętałem. Skąpany w srebrnym świetle księżyca, tajemniczy zupełnie jak jego właściciel. - Mogę usiąść? - wskazuje na łóżko. Ty razem chłopak kiwa głową bardzo ostrożnie. Nie przejmuję się swoimi trampkami, wciągając nogi na materac.
Mogę teraz na niego popatrzeć z bliska. Na to jak puszyste włosy układają się na jego czole i zwijają za uchem. Muszą być bardzo miękkie teraz i pragnę o ponownym wplątaniu w nie palców. Kości policzkowe, dokładnie takie jakie zapamiętałem - mocno zarysowane. Ma guzikowaty nos, na który wcześniej nie zwróciłem uwagi. W tym świetle nie widać błękitu jego oczu, lecz są nadal piękne, niewielkie z gęstymi rzęsami. Usta ma cienkie, ich kąciki opuszczone ku dołowi.
- To nie tak, że nie umiesz mówić, prawda? - uśmiecham się, z zamiarem rozluźnienia atmosfery. - Jestem Harry, a ty?
- Louis - mówi, głosem wrażliwym i delikatnym z lekką chrypką. Chyba nie miałbym nic przeciwko, gdyby był mniej małomówny. Mógłbym słuchać go cały czas. Może wtedy nie zwracałbym uwagi na znaczenie słów, ale na ich brzmienie.
- Louis - powtarzam to w dokładnie ten sam sposób jaki on je wypowiedział. Myślę, że pasuje do jego osoby.
- Dlaczego tu przyszedłeś? - Nie mogę rozgryźć tonu z jakim się do mnie odnosi. Nie wiem czy to złość, czy może raczej zawyła ciekawość oraz jak powinienem w ogóle odpowiedzieć. Mam powiedzieć mu, że po prostu nie mogłem zasnąć, więc stwierdziłem, że sobie tu przyjdę?
- Chciałem zobaczyć czy wszystko z tobą w porządku. Pamiętasz mnie?
- Tak - odpowiada bez wahania. - Myślałem, że obudzę się rano, a ty nadal tu będziesz.
- Nie mogłem zostać.
Chłopak marszczy swoje zaokrąglone delikatnie brwi.
- A dzisiaj będziesz mógł? - pyta pełen nadziei, co łamie mi serce. - Ponieważ nie chcę zostać znowu sam.
W tym momencie zacząłem myśleć, dlaczego ten smutny chłopak jest na oddziale psychiatrycznym, skoro wydaje się po prostu trochę samotny i opuszczony.
- Wymagasz wiele uwagi, prawda? - chcę się tylko upewnić w swoim myśleniu. - Dlaczego tu jesteś?
Obserwuję sposób w jaki smukłe palce pociągają za poszwę kołdry. Przez chwilę towarzyszy nam tylko cisza. Louis przerywa ją krótkim pytaniem:
- A dlaczego cię to obchodzi?
Zawsze byłem prostolinijny, dlatego odpowiadam mu:
- Chyba mnie zauroczyłeś.
Głowa pełna niesfornych włosów, jak dotąd upuszczona ku dołowi na moje słowa unosi się gwałtowne. W niebieskich oczach Louisa fale oceanu właśnie rozbijają się o skały. Spoglądam na jego lekko rozchylone usta, które mógłbym teraz pocałować, by sprawdzić jak smakują. Myślę, że byłby to smak podobny do smaku ostatnich dni wakacji.
Może mówię to, bo jest naprawdę późno i może ta cała ciemność dookoła nas dodaje mi pewności siebie, jednak nie jestem w stanie powstrzymać słów wypływających z moich ust.
- Cały dzień plątałeś się w moich myślach i dlatego przyszedłem. Musiałem cię zobaczyć i upewnić się, że nie siedzisz gdzieś pod zimnym prysznicem, chcąc się zabić. Nie wiem czemu myślę o tobie cały czas, dobra? Jesteś po prostu - gestykuluję żwawo dłońmi pokazując jego osobę - taki... I nie wiem... już nawet nie wiem co mówię - parskam.
Louis subtelnie przysuwa się bliżej i po prostu niespodziewanie przytula do mojej piersi, rękoma obejmując w pasie. Nie może być to dla niego wygodne w ten sposób, ale na razie nie przejmuję się tym. Zwracam raczej uwagę na jego zapach i przysięgam jeśli anioły mają jakiś zapach, to pachną właśnie tak jak on. Kładę prawą dłoń na plecach, a lewą na głowie chłopaka. Tak jak myślałem, włosy ma aksamitnie miękkie.
Louis poluźnia swój uścisk, aby ciepłą dłoń ułożyć na moim policzku, następnie gładkimi, równie ciepłymi ustami musnąć lekko kącik moich ust. Czuję gorący oddech na twarzy oraz szyi, co powoduje, że włoski na karku stają mi dęba. To dobre uczucie, trochę nieoczekiwane lecz nadal przyjemne. Później Louis odsuwa się, a razem z nim wszystkie te doznania, za którymi chcę gonić. Odsuwa się, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy, który nie jest bez znaczenia. To nie to spojrzenie, które utrzymuję się z obcymi na ulicy.
Zawsze myślałem o tym jak będzie wyglądać moje pierwsze zbliżenie z mężczyzną i na pewno nie spodziewałem się czegoś tak uczuciowego, delikatnego, perfekcyjnego. Dokładnie takiego, jak chłopak przede mną.

IV
Prawie wszystkie noce ostatnimi tygodniami wyglądały tak samo. Ja skradający się do bloku D, by stanąć naprzeciwko spojrzeniu niebieskich tęczówek. Każde dnie przepełnione myślami o chłopaku z idealnymi rysami twarzy oraz obejmującymi je dookoła karmelowymi włosami. Mam tylko nadzieję, że nie ma w tym nic złego, jeśli robię sobie dobrze pod prysznicem, myśląc właśnie o nim. To chore, lecz nie mogę wyrzucić z głowy wyobrażenia tych zarysowanych policzków, linii cienkich ust, długich rzęs oraz głosu, który nawiedza mnie w porannych snach, kiedy to budzę się z natarczywym problemem pod kołdrą. Również na lekcjach angielskiego, przerabiając wiersze najsławniejszych poetów. Znoszę to jak należy. Potrafię się opanować, ochłonąć i skupić na czymś ważniejszym, to wykonalne, ale zupełnie mniej wykonalne jest pilnowanie się w towarzystwie Louisa.
Nie mogę zwyczajnie przygnieść go do ściany i całować, aż zgubi wszystkie słowa w ustach. Chciałbym, lecz wiem, że zrobię mu tym więcej krzywdy niż przyjemności. Rzecz w tym, że Louis nie znosi dobrze takich relacji i to jest jego powodem przebywania tutaj.
- Mam osobowość pogranicza - mówi pewnej nocy, głowę swobodnie opierając na moim ramieniu. Obserwuję nasze dłonie, gdy Louis bawi się palcami, sprawiając, że jego dotyk całuje mnie po brzuchu.
- Co to znaczy? - pytam cicho zupełnie spokojny. Nie mam pojęcia co oznacza "osobowość pogranicza".
- Że chcę kogoś kochać, ale się tego boję - głos szatyna jest przyjemny dla moich uszu i miło wypełnia ciszę. - Boje się przywiązywać, bo wiem, że i tak to stracę. Raz bardzo tego potrzebuję, ale innym razem nie pozwalam nikomu się do siebie zbliżyć.
- Mi na to pozwalasz - zauważam.
- Ostatnio robię postępy w leczeniu - czuje jego uśmiech. Przechylam odrobinę głowę, żeby móc dostrzec choć trochę tego grymasu.
- To, że boisz się przywiązania, jest wystarczającym powodem, żeby być w psychiatryku?
- Mogę mieć przejawy agresji i ataki paniki. Poza tym ludzie tacy jak ja robią złe rzeczy, bez wyrzutów sumienia, bo nie wiedzą, że robią źle. To mnie przeraża i nie chcę taki być - z każdym słowem głos Louisa ścisza się, jakby bał się prawdy o sobie.
- Mnie to nie przeraża.
Louis zadziera głowę, więc nasze spojrzenia się krzyżują i nie ma słów, jakimi mógłbym opisać to co dzieje się wewnątrz mnie w takich momentach.
- Nie boisz się? - pyta szeptem, otulając oddechem moją twarz. Jesteśmy niewyobrażalnie blisko, wystarczyłoby, żebym przekręcił głowę lekko w lewą stronę, a już moglibyśmy się całować.
- Nie boję się niczego - wyznaję, co powoduje szeroki uśmiech na twarzy chłopaka. Porusza się w akompaniamencie szelestu pościeli, by za chwilę znaleźć się na moich udach z kolanami przy biodrach. Jest to cholernie gorące i jestem pewien, że kiedy położę się w swoim łóżku nie będę mógł przestać marzyć o czymś więcej.
- Jak to? - przechyla głowę w zapytaniu. Cały czas uśmiech marszczy kąciki niebieskich oczu.
Wzruszam ramionami w odpowiedzi. Dłonie kładę na jego kolanach nie do końca pewny, czy w ogóle mogę sobie na to pozwolić.
- Kłamiesz - chichocze,.
- Mówię prawdę - uśmiecham się.
- Nie.
Louis kładzie obie dłonie na mojej szyi, pociera kciukami linię, gdzie szczęka zarysowuje się szczególnie mocno, po czym zjeżdża nimi niżej, przez ramiona i klatkę piersiową. Smukłe palce zatrzymują się tuż nad pępkiem. Mój oddech gęstnieje, a serce tłoczy krew mocniej.
- Boisz się - wierci mi się trochę na kolanach, gdy ja próbuję opanować świerzbiące ręce. Niebieskooki nachyla się na tyle by szturchnąć nosem mój różowiejący policzek. - Boisz się mnie dotykać.
Westchnienie ucieka mi z ust. Zamykam oczy, przełykam gulę w gardle, po czym sunę rękoma wyżej i wyżej w górę jego nóg, do samej krzywizny bioder, w które wbijam delikatnie kciuki. Nos Louisa szturcha moją szyję i podbródek, mogę poczuć jak ciężko oddycha, kiedy dłońmi ściskam jego pośladki.
- Lou - szepczę. Otwierając oczy, napotykam te spojrzenie i nie mogę już tego powstrzymać. Pożądanie jest niemal przytłaczające, tak ogromne spada na nasze ciała. Nie ma w tym nic złego, kiedy w końcu nasze usta zderzają się ze sobą. Z pewnością jest to pierwszy pocałunek chłopaka i z pewnością jest to mój pierwszy pocałunek z mężczyzną. Ta myśl nakręca mnie jeszcze bardziej. Dłonie przenoszę na jego twarz, wycałowując z niego wszelki strach i niepewność. Do naszych uszu docierają tylko dźwięki mokrych warg ścierających się ze sobą ze wzajemnym entuzjazmem.
Obejmuję mocno drobne ciało, by położyć je na materacu, z wyczuciem wspiąć się ponad nie, dopasowując nasze sylwetki i krzywizny w idealną całość. Efektem tego wszystkiego są ciche posapywania, które zaprowadzają nas do transu w jakim się zanurzam. Pierwszy raz mogę czuć coś takiego. To jest przyjemne, błogie i całkowicie przepełnione pasją.

V
- Dlaczego ty tutaj jesteś? - pyta Louis pewnej nocy.
Każde noce jakie spędzamy razem są niemal identyczne, jednak nasza relacja pogłębia się w coś niemożliwie osobistego. Potrafię po prostu wejść do jego pokoju, scałować z ciała chłopaka całą obawę i stres, śmiać się i cieszyć tym co trwa. Louis nie zawsze to potrafi, bywa, że zamyka się w sobie, każe mi wyjść, po czym jednak przełamuję się i zmienia zdanie. Jest to ciężkie do zniesienia, ale jak tylko spojrzę na niego cały ten ciężar staje się lżejszy, dlatego wiem, że zdołam to ponieść. Może przez długi czas, ponieważ naprawdę nie zamierzam od niego odchodzić. Zapewniam chłopaka o tym za każdym razem, gdy tylko o tym myślę lub kiedy najdzie mnie zwyczajna ochota powiedzenia mu. Dla pewności, jego i mojej.
- Miałem porąbaną rodzinę - tłumaczę się. - Teraz już jej nie mam. To znaczy... mam dziadków i w ogóle, ale oni stwierdzili, że pobyt tutaj dobrze mi zrobi, rozumiesz?
Louis potwierdza, że rozumie skinieniem głowy, ułożonej na mojej piersi. Blade światło księżyca oświetla nasze twarze oraz sylwetki, gdy leżymy w łóżku.
- Ja nigdy nie miałem rodziny - wyznaje chłopak przygaszonym tonem głosu. - Nie wiem kto jest moją matką i nie wiem nawet czy ona żyje.
Szatyn pociąga nosem, więc zaciskam palce na jego przedramieniu, by dodać mu otuchy.
- Nikt tak naprawdę nie wie, że istnieję.
- Ja wiem - szepczę. - I jeśli w twoim świecie też nikt nie istnieje, to czy pozwolisz mi w nim zaistnieć?
Louis posyła mi pełne uczucia i troski spojrzenie, które ma w celu przekazanie mi odpowiedzi. Położywszy dłoń na skraju szczęki szatyna, całuję go głęboko z namiętnością, tłoczoną przez nasze serca.
- Harry - Louis odsuwa się lekko, wtulając swoje ciało bardziej w moje. - Opowiesz mi o swojej rodzinie?
- Nie, Lou.
- Ale dlaczego?
- To mnie osłabia - wyznaję. - Nie chcę do tego wracać.
- Przecież jesteś silny, Harry - stwierdza zaborczo Louis. Zaciska w pięści bawełnianą koszulkę, która jest moją ulubioną. Jego słowa sprawiają, że rośnie mi gula w gardle, ponieważ przekonania niebieskookiego są tak mylne. - Jesteś wystarczająco silny, Harry. Wiem to.
Kręcę głową, nie potrafiąc przyjąć do siebie takich słów. Przecież to kłamstwa. Nie umiem być silny i nie umiem być taki, jakiego udaję przez cały czas.
- To nie prawda, Lou - szepczę słabo. Nie chcę się rozpłakać, bo jestem nauczony tego nie robić. Ojciec nienawidził łez i zawsze mówił, że są największą oznaką słabości. Nie mogłem płakać, ponieważ kiedy to się działo, mama cierpiała najbardziej.
Boję się uronić choćby jedną łzę, dlatego, że moja podświadomość uporczywie mówi mi, że ktoś przez to ucierpi; a ja nie chcę, by ktokolwiek jeszcze cierpiał z mojej winy.
- Tak, to prawda. Mój lekarz zawsze mówi, że kiedy zrzucisz z siebie cały ciężar będzie o wiele lepiej. Czemu tego nie zrobisz?
- Nie będzie lepiej.
- Tylko ja. Powiedz mi jak się czujesz, proszę - muska mój policzek oraz czoło ciepłymi ustami i równie ciepłymi słowami. - Otwórz się przede mną. Potrzebujesz tego.
Patrzę na niego wzrokiem zachłannie szukającym czegoś, czego mógłbym się chwycić i nigdy nie puszczać. Znajduję to. Zarówno w tych pięknych oczach, w których zatonąłem już dawno, jak i smaku jego warg.
- W porządku.

VI
- Pozwolą nam?
- Jestem pewien, że tak. Nie martw się.
- I... ty nigdy mnie nie zostawisz racja?
- Nigdy. Obiecuję Lou. Zostanę na tak długo, jak tylko będziesz tego chciał.
- Czyli bardzo długo.
-...
-...
- Harry?
- Tak?
- Kochałeś kiedyś?
- Nie.
- Och...
- Robię to teraz.
- Ja ciebie też.
- Dziękuję.
-...
-...
- I nie będziesz już wstydzić się łez?
- Już nie.
- Jesteś dla mnie najsilniejszy.
- A ty dla mnie.
- Dziękuję.


_________
Hej, aniołki. Poproszono mnie o napisanie takiego krótkiego one shota, na podstawie mojego fanfiction Zamknięci, z myślą o Larry Shippers. Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu, i że nie popełniłam wielu błędów.
PS. jeśli chcielibyście, żebym kiedyś zajęła się pisaniem ffs z Larrym, dajcie znać. Rozmyślę tę opcję. Buziaczki xx