2016-10-19

Rozdział 22

Po pocałunku z nim ogarnia mnie pustka, której nie czułam nigdy przedtem. Noszę ją ze sobą tygodniami, a te tygodnie wydają się latami. Tęsknie, nie potrafiąc wyrzucić z głowy wspomnienia zapachu właściwej osoby i wzroku, w którym najczęściej widywałam niepewność. Żal i poczucie winy ściskają moje wnętrzności; chcą wydostać się na zewnątrz, lecz ja nie potrafię się ich pozbyć. Każdej nocy myślę dlaczego się tak czuję. Przecież nie byliśmy parą, nie jesteśmy nią i teraz. Jego już nie ma. Odszedł.
Wraz z połową miesiąca lutego, śnieg zaczyna powoli topnieć, jednak temperatura cały czas jest sroga. To trochę tak jak ze mną. Topnieje moje serce, podczas tej srogiej zimy. Wydaje mi się, że cała moja osoba topnieje. Nie chcę już nawet tutaj być, najlepiej jest po prostu zniknąć i nie przejmować się niczym.
Luty ciągnie się w nieskończoność, wypełniony pracami w kuchni, wypracowaniami z angielskiego i referatami z historii. Od kiedy pocałowałam Patricka, wymieniamy tylko między sobą spojrzenia z bezpiecznego daleka. Chyba obaj uznaliśmy, że nic poważniejszego z tego nie wyjdzie. Zee nic nie mówiłam, nie chciałam, żeby do tego wszystkiego była na mnie zła. Manon przenieśli do innego pokoju z dziewczynami bliższymi jej wieku, z czego razem się cieszymy i świętujemy to zjedzeniem ciast ze stołówki, które sprytnie podkradłyśmy.
W niedzielę wieczorem, ja i Zee pomagamy w kuchni przy przygotowaniu kolacji. Nasze obowiązki będą trwać do końca marca. Plus tego jest taki, że nie musimy czekać w kolejce na jedzenie, zawsze jemy je świeże i ciepłe.
Ten wieczór wydaje się taki jak każdy. Sztuczne światło odbija się od czystych, jeszcze pustych stołów. Po osiemnastej nastolatkowie powoli zaczynają przelewać się przez szerokie drzwi, zapełniając pomieszczenie rozmowami i śmiechem. Szereg stołów pod oknami, który zawsze zajmuje blok D, także jest zapełniony różnorodnymi osobami.
Smutnieję, o ile ze smutku, można popaść w smutek.
- Hope - Zee szturcha mnie łokciem. Unoszę głowę znad brudnej szyby, którą zaczęłam wycierać. Zee podbródkiem wskazuje mi bym spojrzała w stronę drzwi stołówki. Mijam wzrokiem kilka znajomych twarzy, po czym zatrzymuje się na Barbarze, a zaraz później na blondynie przy jej boku. - Chyba ktoś wrócił.
- Niall - szepczę do siebie, a mój żołądek wykonuje kilka koziołków. Czuję jak krew napływa mi do twarzy, tworząc rumieńce.
- No leć do niego.
Zdejmuję głupi siateczkowy czepek z głowy i wychodzę zza blatu, szybkim krokiem goniąc za chłopakiem. Niall zauważa mnie dopiero, gdy jestem kilka centymetrów od utonięcia w jego ramionach. Pachnie proszkiem do prania i zimą, jest ciepły, a ręce wokół mnie zaciska mocno, pewnie, zachłannie zgniatając nasze sylwetki razem. Nim jestem w stanie zacząć myśleć, moje dłonie już wędrują w górę karku blondyna, plącząc włosy dookoła palców.
- Hope - zdąża wyszeptać, nim nasze usta zderzają się z tęsknotą.
To był jedynie miesiąc, lecz, och Boże, jak długi ten miesiąc się wydawał.
Usta Nialla są ciepłe, miękkie, a poczynania przemyślane i to jest tak, tak właściwe. To są te pocałunki, do których należę.

***

- Dlaczego wróciłeś? - pytam, gdy po ciszy nocnej przesiadujemy w pokoju 409. Mała lampka na stoliczku nocnym rzuca słabe światło na ścianę. Nasze twarze przyćmiewa mrok. Dłonie mamy ciepłe, palce złączone. Słyszę spokojne bicie serca chłopaka pod swoim uchem.
- Zmienili zdanie - mówi głosem przyciszonym, spokojnym. - Tak po prostu. Stwierdzili, że to była zła decyzja. Zadzwonili do Barbary, tłumaczyli się... - wzrusza ramionami. - I tak nie byli moim rodzicami i nigdy bym ich tak nie traktował.
- Czy to znaczy, że już zawsze tu zostaniesz? - marszczę brwi, spoglądając na chłopaka z dołu.
- Nie wiem. Nie sądzę. Zazwyczaj jeśli masz dobre wyniki w testach to wypuszczą cię po dwudziestym pierwszym roku życia. Niektórzy spędzają tu całe życie, ale ja nie chciałbym.
- Nie spędzisz.
- Byłem w kinie - uśmiecha się, więc ja też to robię. - Oglądałem film o zakochanych i myślałem o nas.
Unoszę się na łokciu, spoglądając na niego. Mój uśmiech gaśnie, gdy zdaję sobie sprawę co właściwie powiedział. Dotykam jego policzka i całuję lekko usta.
- Niall? - pytam.
- Kocham cię - kiedy to mówi, oczy ma zamknięte. Kładzie dłoń na moim karku i przyciąga do porządniejszego pocałunku. Czuję jak całe moje ciało oblewa ciepło, a mięśnie rozluźniają pod miękkimi ustami blondyna. Ogród pachnących róż rozkwita w moich płucach zagęszczając oddech. Mgła przysłania wszystkie myśli, które mogą krążyć po naszych głowach. Gładkie opuszki palców chłopaka, niczym wiosenny wiatr, smagają moje boki, wznosząc koszulkę, której zaraz się pozbywam. Wargi blondyna smakują słodko. Władają mną, jak zapach bzu miesiącem majem.
Nasze ciała są nieprawdopodobnie rozgrzane w środku zimnej, lutowej nocy. Po prostu trwamy tak, rozkoszując się chwilą, w której możemy myśleć tylko o swojej obecności. Złączając nasze ciała, czując usidlenie we wzajemnych ramionach. Pozostawiając motyle pocałunki na szyi, barkach, kreujemy wzory na płótnie ze skóry. I może nie jesteśmy artystami, ale tylko zagubionymi dzieciakami, tworzymy sztukę.
Nie dbam o to teraz. Wszystko co czuję jest przyjemnością, namiętnością we wplątanych we włosy oddechach i nie chcę, żeby ta chwilą przeminęła. Jestem pewna, że jutro, że za tydzień będę chciała tu wrócić. Spojrzeć w niebieskie oczy ponad sobą i dać znać, jak bardzo tego potrzebuję.
- Proszę, nie odchodź już nigdy - gorącym oddechem bucham na klatkę Nialla. Przyczepiam się do obcego ciała najmocniej jak potrafię, z pewnością, że nic teraz nie byłoby w stanie nas powstrzymać.
- Ty też - ciepłą dłonią sunie mi po rozgrzanym do czerwoności policzku, po drodze zakładając włosy za ucho. Przyglądamy się sobie długo, nie mówiąc nic więcej, ale czując mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Powietrze wokół nas zaczyna parować. Jest to tak, tak dobre, że w jednej chwili zdaje się być zbyt przytłaczające. Podbródek zaczyna mi drżeć, a gardło zaciskać uparcie zwiastując zbliżające się łzy. Nie wiem tak wielu rzeczy teraz, z wyjątkiem tego jak szalenie pragnę tego człowieka. Nie chcę myśleć o przyszłości, o tym jak będziemy wyglądać jutro.
Spijam słony nektar ze skóry chłopaka, w zgięciu jego szyi ukrywając całą siebie. Kończymy wspólnie skąpani w otchłani sprzecznych emocji. Wszystko jest chwilą, naprawdę, ale czy to nie właśnie z takich chwil zbudowane jest nasze życie? I zanim nasze powieki opadają, a umysł przysłaniają rozmazane pragnienia, myślę jak to możliwe, że osoba, która nigdy nie doświadczyła miłości, kocha najmocniej. Dziewczyna, która wywołuje uśmiech na każdej twarzy nie potrafi się podnieść, a chłopak, żyjący w nałogu pociesza każdego i jest taki ciepły. Jakim cudem ja, udająca silną, jestem krucha bardziej od lodu... I wtedy zrozumiałam, jak zakłamany jest świat.


__________
Pragnę od razu zawiadomić, że nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny rozdział. Postaram się spiąć dupę, ale niczego nie obiecuję, buziaki x

2016-10-12

Rozdział 21

Kiedy czerwone cyfry elektronicznego zegarka stają na pierwszej trzydzieści w nocy, ja i Zee wstajemy z łóżek, całkowicie ubrane i przygotowane na naszą małą misję. Czuję się trochę jak agentka w filmie Sience-fiction, ubrana cała na czarno z tajemniczym błyskiem w oku. No dobra, może bez tego błysku. Jestem trochę przerażona, ale to pozytywne uczucie.
Wychodzę z przyjaciółką na korytarz, bezszelestnie, nie chcąc obudzić naszej nowej współlokatorki. Na klatce schodowej czeka na nas Matthew w swojej czapce, okularach z czarnymi oprawkami i czarnymi kurtkami, które zwinął jeszcze przed kolacją.
- Znacie się na wytrychach? - chichocze, machając metalowym drucikiem przed naszymi twarzami. 
- Niall się na tym zna – szepczę i szczerze, nie wiem dlaczego. - Ale ja nie mam pojęcia jak się to robi. Jak zamierzamy wyjść?
- Tak jak myślałem, drzwi są zamknięte, brama pewnie też. Przejdziemy przez okna w szatniach, potem przez płot.
- Ten płot ma jakieś dwa metry – zauważa Zee. - Mam złe wspomnienia z dzieciństwa, nie możemy otworzyć bramy?
- Nie. Wtedy zajmie nam to dużo czasu i ktoś może usłyszeć.
- Dobra – wzdycha – chodźmy.
Poprawiam ramiączka niewielkiego plecaka i ruszam za nimi w stronę bloku sportowego.
- Co to za wspomnienia z dzieciństwa? - pytam się dziewczyny z ciekawości.
- Jak byłam mała przechodziłam przez płot z koleżankami. Miałam na sobie spódniczkę, która zahaczyła się o taki pręt, czy coś w ten deseń. W każdym razie, zawisłam na niej jak na szubienicy, po czym cała się rozpruła – zaśmiała się cicho brunetka – wracałam z tyłkiem na wierzchu przez całą, długą drogę do domu.
Rechotałam z jej historii razem z przyjacielem.
- Cóż, teraz masz spodnie – Matt posyła jej (nie) pocieszający uśmiech.
Wchodzimy do niedużej, męskiej szatni. Okna w niej są poprzeczne i wąskie oraz są dosyć wysoko, na tyle, że zwyczajnie stojąc sięgnę do nich jedynie czubkami palców.
- Będę was podsadzać.
- Zmieścisz się w nim? - powątpiewa Zee, posyłając Mattowi znaczące spojrzenie.
- Raczej martwiłbym się o twój tyłek – odgryza się.
- To może ja pierwsza – zwracam na siebie uwagę. Stawiam stopę na złożonych dłoniach bruneta. Chyboczę się trochę i napinam każdy mięsień, żeby być lżejsza. Siłuję się z zardzewiałym zamknięciem okna, a kiedy w końcu mi się udaje, zimne powietrze uderza mnie prosto w twarz. Przerzucam plecak z łatwością. Słychać tylko szelest, gdy wpada w krzaki. Myślę jak to zrobić, by nie wylądować głową na ziemi i nie złamać sobie karku. - Podsadź mnie wyżej, Matt.
- Trzeba było jeść więcej na kolacje – dokucza dziewczyna.
- Zamknij się – uśmiecham się. Matthew podnosi mnie jeszcze kilka centymetrów wyżej. Podciągam się, wychylam głowę za okno i przeklinam głośno. Śnieg błyszczy się jakiś dobry metr pode mną.
- Jeśli umrę – dyszę – powiedzcie mojemu ojcu, że go nie kochałam.
- Masz to jak w banku siostro.
Wychylam się bardziej, wiec moja połowa już wystaje na zewnątrz. Zaczynam się śmiać, a obramowanie okna wbija mi się w brzuch.
- Przestań się chichrać i wyłaź.
- To nie takie proste.
Chwytam za mur i podciągam jedną nogę, tak, że ona też wystaje poza okno. Stękam, chwilę zastanawiając się, czy po porostu puścić się i spaść boleśnie plecami w dół, czy może jeszcze trochę się pomęczyć. Wybieram to drugie. Udaje mi się, co prawda z lądowaniem na tyłku, ale lepsze to od lądowania na karku.
- Wam może iść to lepiej, ale to ja mam penisa między nogami i naprawdę nie wiem jak on to przetrwa.
- Tak się tłumacz - prycha Zee, powtarzając dokładnie moje poczynania. Wychodzi jej to o wiele lepiej, zważając na fakt jej wysportowania i zwinności. Upada na obie nogi z lekkim przykucem. - Kaszka z mleczkiem - podsumowuje.
- Robiłaś już to?
- Nie - chichocze. - Jemu trochę to zajmie. Chodźmy pod płot.
- Nie zostawiajcie mnie!
- Będziemy czekać. Chodź.
Otrzepuję plecak z białego puchu i powolnym tempem, z każdym chrupiącym krokiem, zbliżam się do krawędzi posiadłości ośrodka. Zee dotyka płotu i porusza nim trochę. Jest stabilny i ma szerokie luki, w które bez problemu powinny zmieścić się czubki naszych butów.
- Nie powinien szeleścić – twierdzę. Słyszę stłumiony huk i wiem, że to Matt, który prawdopodobnie wypadł przez okno. Śmieję się cicho patrząc na czarną sylwetkę, oblepioną błyszczącym śniegiem. Chłopak podnosi trochę zbyt wysoko nogi, pokonując drogę w naszą stronę. Wygląda to całkiem zabawnie.
- Hope! Idziesz? - szepcze przyjaciółka, z samej góry płotu.
Zaczynam się wspinać, ostrożnie, za każdym razem upewniając się, czy moja stopa jest dobrze umiejscowiona i nie wyślizgnie się.
- Gdzie mamy iść? - pytam ich, gdy już jesteśmy po drugiej stronie płotu.
- Jesteście najgorszymi wspólnikami zbrodni na świecie – wzdycha Matt. Jest cały zdyszany. - Najpierw przejdźmy przez park. Ten gość będzie czekać gdzieś w pobliżu stacji benzynowej.
Ruszamy rześkim krokiem przez zawalony śniegiem park. W oddali słyszymy przejeżdżające samochody, możemy dostrzec rozmazane światła ulicznych lamp, poczuć zapach adrenaliny zmieszany z zapachem trwającej zimy.
- Więc historyjki z dzieciństwa? - wzdycha brunet. - Ja nie mam, żadnych ciekawych.
- Och, no dalej, każdy coś takiego ma, prawda Hope?
- Chyba nigdy nie przeżyłam czegoś tak poniżającego jak ty - chichoczę, a Zee traktuje mnie z łokcia w ramię.
Nasza krótka podróż nie trwa długo. Park jest niewielki, a kilka przecznic dalej znajduje się oświetlona stacja benzynowa, cały czas czynna lecz pozornie pusta. Nie widzimy żadnej samotnej sylwetki przechadzającej się w pobliżu.
- Wiecie kiedy ostatnio jadłam hot-doga? - pyta szeptem Zee. - Nawet nie pamiętam, ale, Boże, zjadłabym tą cieplutką bułeczkę z jeszcze cieplejszą paróweczką w środku, skąpaną w czerwonym ketchupie.
- Boże, przestań - śmieje się.
- Widzicie kogoś? Może powinniśmy pójść na tyły.
- A może sobie poszedł na hot-doga?
- Chodźmy na tyły - decyduje Matt, ignorując zaczepki przyjaciółki.
Na tyłach faktycznie ktoś stoi. Facet pali papierosa, ubrany cały na czarno podryguje nogami z zimna. Przez chwilę zastanawiam się, czy Matthew w ogóle wie jak się zachować przy takim człowieku, ale później sobie przypominam, że przecież ma doświadczenie w tych rzeczach. Załatwia sprawę szybko, wręczając nieznajomemu banknot w zamian za plastikową paczuszkę zielonej zawartości.


***

Wszystko wydawałoby się piękne, ale zawsze, kiedy coś wydaje się piękne, wcale takie nie jest. Osoba o imieniu Życie jest dobrym iluzjonistą najwidoczniej. Jeśli myśleliśmy, że wymsknięcie się nocą poza teren ośrodka, zakupienie marihuany i wręczenie jej Patrickowi, żeby nie wygadał się na temat Matta, który kradł leki z pokoju pielęgniarki, byliśmy w wielkim błędzie.
Dokładnie rankiem, gdy ja i Zee w spokoju siedzimy na lekcji matematyki, w drzwiach gabinetu staje dyrektor Foster. Ubrany w schludny garnitur, świeżo ogolony z podłużną zmarszczką między krzaczastymi brwiami. Jego wzrok błądzi po klasie pełnej uczniów dopóki nie wyłapuje mnie i Zee.
- Wy dwie - wskazuje na nas palcami - do mojego gabinetu.
Posyłam Zee pytające spojrzenie, a ona wzrusza ramionami tak samo zdziwiona jak ja.
- Proszę mi wybaczyć, ale to bardzo pilna sprawa - Foster zwraca się tym razem do nauczycielki, także osłupiałej. Cicho zbieramy swoje rzeczy i wychodzimy za dyrektorem. - Chyba musimy o czymś porozmawiać, nie sądzicie?
- W jakiej sprawie? - pyta Zee.
- Waszego wczorajszego wypadu.
Otwiera nam drzwi do swojego gabinetu, w którym siedzi Matthew i Patric. Powietrze tam jest gorące i gęste. Zajmujemy miejsca i wymieniamy spojrzenia między sobą, z wyjątkiem Patricka. On ma wbity wzrok w swoje buty bez sznurówek. Matt przeklina pod nosem, palcami pocierając swoje oczy.
Foster zasiada w wielkim fotelu, za swoim także wielkim biurkiem. Uśmiecha się do nas nie pokazując zębów oraz spogląda na nasze twarze w oczekiwaniu na cokolwiek.
- Nic nie powiecie?
Wraz z tym pytaniem stres zaczął zżerać mnie od środka, a dłonie pocić.
- Przekraczacie wszelkie granice - mówi. - Nawet nie wiem co mam z wami zrobić.
- A ja nawet nie wiem o co chodzi? - Zee odbija piłeczkę. Przeklinam ją w duchu. Jeszcze wszystko pogorszy.
- Tak jak mówiłem. Wczoraj w nocy zachciało wam się wyjść na zakupy. Marihuana? Patric, Matthew?
- Ja nie mam nic do powiedzenia - mówi Matt.
- A skąd pan dostał taką informacje? - dziewczyna dalej drąży.
- To nie jest wasz interes.
- Manon - chrząka Patric.
Unoszę brwi jeszcze bardziej zdziwiona. Ta mała, dwunastoletnia dziewczynka wszystkiego słuchała i nas wkopała jak gdyby nigdy nic.
- A to mała... - w porę uderzam Zee otwartą dłonią w ramię, by powstrzyma swoje zapędy - A dlaczego miałby pan jej wierzyć?
- Znalazł wszystko w moim pokoju.
Jeszcze nigdy nie widziałam Patricka tak spokojnego, bez tego nadętego wyrazu twarzy i idiotycznymi tekstami. Przyglądam się chwilę jego ostremu zarysowaniu szczęki.
- Hope? - Odwracam wzrok, żeby spotkać się z żalem w oczach dyrektora - Dlaczego nie dziwi mnie, że brałaś w tym udział?
Moje ciało oblewa wstyd. Zwieszam głowę nie chcąc dłużej utrzymywać kontaktu z Fosterem, jak zbity pies.
- To nie ich wina - broni Matthew. - Ja je do tego namówiłem, one nie miały nic z tym wspólnego. To sprawa między mną, a Patrickiem, nie nimi.
- Nie, młody człowieku. To sprawa między nami wszystkimi. To co robiliście jest nielegalne - mężczyzna kładzie szczególny nacisk na ostatnie słowo. - Oczywiście dowiedzą się o tym wasi opiekunowie i lekarze. Patric, będziesz musiał wznowić swoje swoje odwiedziny w bloku A, w takim razie. Musicie ponieść jakieś kary, za to co zrobiliście. Nie będziemy tutaj mieszać w to policji, ponieważ nie chcemy złego rozgłosu. Chłopcy, aktualnie trwa remont strychu, pomożecie w tym. Trzeba też odświeżyć ściany w toaletach w całym ośrodku, mycie kafelków i tego typu rzeczy, ustalicie to z pniami sprzątającymi. Co do dziewczyn, w kuchni przydadzą się dodatkowe pary rąk. Zmywak i wykładanie posiłków. Zaczynacie od jutra. Do widzenia i miłej pracy - uśmiecha się sztucznie. Tempem ślimaków wstajemy z kanap i wychodzimy z gabinetu najważniejszej osoby w całym budynku.
- Zabiję tą małą - mówi Zee i od razu przyspiesza, wbiega po schodach, ale ja nie mam siły na to. Chcę teraz tylko położyć się w łóżku z ciepłym kubkiem kakaa w dłoni i słuchać smutnych piosenek o nieszczęśliwych miłościach. Tak naprawdę to nie przejęłam się całym tym gadaniem dyrektora Fostera. Prace w kuchni będą w porządku, bo przynajmniej odwiodą mnie od myśli o Niallu. 
Żadnych wieści, Barbara nic mi nie mówi, dzięki czemu moja sympatia do niej spada do zimnego zera.
- Hope, możemy pogadać? - słyszę głos Patricka gdzieś za swoimi plecami. Nie ukrywam głośnego poirytowanego westchnienia, lecz mimo wszystko zatrzymuję się w miejscu. Korytarz jest pusty, lekcje cały czas trwają.
- O czym?
- Dlaczego poszłaś wtedy? Wczoraj?
Chłopak staje bardzo blisko mnie. Ciemnoniebieskie oczy wbite są w moją osobę. Blond loki opadają mu na czoło, a zmarszczenie brwi tworzy ledwie dostrzegalne wgłębienie.
- Zrobiłam to dla Matta, nie dla ciebie - mówię.
- Proszę, skończmy już z tym. Wiem, że mnie nie lubisz, i że zachowywałem się jak matoł, przepraszam - mówi na jednym wdechu. Jego duże, szorstkie dłonie obejmują moje łokcie. Nie odsuwam się, zwyczajnie wpatrzona w błękit tęczówek. - Spodobałaś mi się i myślałem, że udając takiego - przechyla głowę - jak wcześniej, będzie cię to kręcić, ale okazałaś się zupełnie inna niż myślałem. Lepsza. Serio, żałuję za swoje zachowanie, Hope.
Kiwam głową, zgarniając włosy za uszy.
- Okay.
- Nie mam zamiaru wydać Matta, z tymi lekami.
- Okay - powtarzam.
Patrzę na jego, nie ukrywam, przystojną twarz. Oczy zaczynają mnie szczypać i naprawdę ja nie wiem, nie wiem dlaczego to robię, ale obejmuję dłońmi mocno zarysowane policzki chłopaka i złączam nasze wargi. Patric wchodzi w to bez wahania i oddaje pocałunek z entuzjazmem. Już nie wiem niczego. Nie wiem. Nie wiem.
Może to z tęsknoty całuję usta, których całować nigdy nie chciałam.

2016-10-05

Rozdział 20

Minął tydzień od tego jak rodzina niejakich Dowellów zabrała Nialla do siebie. Szary tydzień, przez który nie czuję nic z wyjątkiem wielkiego zawodu. Jestem niemal jak szmaciana lalka - kompletnie bez życia. Na lekcjach nie chcę się skupić, mogłabym, ale nie widzę sensu by to robić. Z Thomasem nie rozmawiam, przy biurku siedzę cicho jak na przesłuchaniu. Jednym uchem wpuszczam, drugim wypuszczam jego wywody, które w niczym nie pomagają. Z Barbarą nie mam żadnego kontaktu. Próbowała dwa razy ze mną rozmawiać, jednak szybko zrezygnowała po tym, jak powiedziałam kilka ostrych słów. Może kiedyś będę ich żałować.
Jedyne czym mogę się przejmować to Zee. Poświęcam jej więcej czasu niż kiedykolwiek, ona mnie także. Pewnej nocy rozmawiamy tak szczerze jak nigdy. Nawet bardziej niż kiedy opowiadała o swojej rodzinie. Mówi mi o Patricku, o tym jak głupio jest w nim zakochana, oraz że on nigdy nie odwzajemni jej uczuć. Ja mówię jej jak tęsknie za Niallem i jak jednocześnie żałuję, że się w nim zakochałam tak łatwo. To było jak pstryknięcie palcami, a ja utonęłam w jego oczach. Jestem zła na siebie i nawet na niego.
Jeszcze jednym (i ostatnim) moim zmartwieniem jest Matthew, u którego jest źle. Znowu zaczął wpadać w nałóg. Opiekun, który zawsze przynosił mu tabletki nie zauważył, że Matt od jakiegoś czasu sprytnie udawał, że je połyka w cale tego nie robiąc.
- Już kilka razy tak było i po czasie zawsze wracał do siebie - mówi Zee, gdy siedzimy na stołówce bez naszego przyjaciela. - Lekarz już się nim zajął, poza tym znów zaczął chodzić na grupowe spotkania do Tobiasa. Myślę, że wyjdzie z tego szybko. To tylko chwila słabości.
- Myślisz, że to przez to co odwaliliśmy w sylwestra?
Przecież mogło tak być. Marihuana mogła pobudzić jego głód narkotyczny, czy coś w tym stylu.
- Nie. To tylko zioło, nic się od niego nie dzieje - uspokaja mnie - po prostu na chwilę mu odwaliło.
- Mam nadzieję. Martwię się o niego. W lipcu skończy dwadzieścia jeden lat i wyjdzie z ośrodka, co jeśli sobie nie poradzi?
- Poradzi sobie, H. Bez obaw.
- A ty? - pytam niepewnie, przyglądając się sposobowi w jaki grube fale ciemnych włosów obejmują jej drobne ramiona. Przyjaciółka marszczy brwi, a między nimi pojawia się głęboka zmarszczka niezrozumienia.
- Co ja?
- Poradzisz sobie?
Wzrusza ramionami. Widelcem grzebie w nieświeżych ziemniakach, podbródek opiera o nadgarstek co jakiś czas badając wzrokiem ludzi dookoła.
- Nie wiem. Posiedzę tu jeszcze pięć lat, później nie mam pojęcia co zrobię. Nie chcę widzieć mojej rodziny na oczy, więc nie będę miała gdzie pójść. Może zostanę dziwką?
- Zee... - upominam ją, ale ona tylko wzrusza ramionami. - Może wydasz swoje wiersze?
- Nie są na tyle dobre. Nie wiem, nie chcę myśleć o tym co będzie kiedyś. Ty wrócisz do domu za pół roku, Matthew też... Mam nadzieję, że mnie odwiedzicie chociaż raz.
Nie mam szansy powiedzieć czegokolwiek, ponieważ do naszego stolika podchodzi opiekun Zee. Bill Walker, znany w ośrodku również jako nauczyciel geografii. Niektórzy mówią na niego gejzer, bo bardzo się nimi interesuje i potrafi o nich paplać czterdzieści pięć minut. Z samego wyglądu nie przypomina żadnego gejzeru. Bill to zwykły pięćdziesięciolatek z siwiejącymi odrostami kręconych przy końcach długich włosów, które związuje zawsze w kitę. Jego broda posiwiała już całkowicie, lecz na twarzy nie ma wielu zmarszczek. Jest wyluzowanym człowiekiem, trochę zbyt przejmującym się swoją pracą.
- Nowe wieści dziewczynki - zaczyna stając przy naszym stoliku z plikiem papierów w rękach. W zwyczaju ma nazywanie nas dziewczynkami. - Wygląda na to, że będziecie musiały przywitać się z nową współlokatorką.
- Że co? - Zee wybałusza na niego swoje i tak wielkie już oczy. Moje też muszą być jak dwa statki kosmiczne, bo... Co? Współlokatorka?
- Przykro mi, ale przecież macie wolne łóżko w pokoju, tak? - unosi krzaczastą brew.
- Nasz pokój jest za mały na trzy osoby - zauważam.
- W pokojach takich jak wasz, mieszkają nawet po cztery osoby, więc nie narzekajcie.
- Kto to jest?
- Niejaka Manon Casteels, pochodzi z Belgii i ma trzynaście lat.
- Przecież to jakieś dziecko - burzy się brunetka. - To absurd!
- Jest tylko trzy lata młodsza.
- Aż trzy lata - poprawia go z charakterystyczną gestykulacją dłoni. Jeśli trochę poobserwuję się czarnoskóre osoby, zauważy się, że mają bardzo podobną gestykulacje i mimikę. To co właśnie robi Zee jest tym, co zrobiła by większość czarnoskórych kobiet, gdyby były w szoku lub z czymś się nie zgadzały. Nie żebym coś do tego miała, to całkiem zabawne. - Szesnastolatki, a trzynastolatki to dwie oddalone od siebie miliardami lat planety. Czaisz, Bill?
- Jest już w waszym pokoju, idźcie ją przywitać i bądźcie miłe. Straciła rodziców niedawno.
- Jak my wszyscy - mamrocze Zee, gdy Bill już odchodzi w stronę drzwi. - Słyszałaś to?
- Dzielimy pokój z trzynastolatką - stwierdzam z niedowierzaniem. - Musisz uważać, żeby nie podkradła ci papierosów - śmieje się. W odwecie Zee wystrzela z widelca-procy kawałek ziemniaka prosto w moje włosy.
- Ty piczo.
- Chodźmy, zanim ukradnie ci wszystkie tampony.
Śmiejemy się z siebie, nie martwiąc się odniesieniem tacek na swoje miejsce wychodzimy z głośnej stołówki.
W pokoju zastajemy jasnowłosą, chudą dziewczynkę z sarnimi oczami. Bladą jak ściana i chyba zbyt małą jak na swój wiek. Siedzi na górnym łóżku, tuż nad łóżkiem Zee. Jej nogi odziane w białe rajtuzy zwisają swobodnie z krawędzi łóżka. Na nogach ma czarne pantofle, a cała ubrana jest w granatową sukienkę z długimi rękawami, zakończonymi białymi falbanami. Wygląda jakby urwała się z lat czterdziestych, może nawet późniejszych. Cienkie blond pasma lichych włosów okalają jej chude policzki, usta ma czerwone i poszarpane od skubania ich tępymi paznokciami, tak jak robi to teraz patrząc na nas równie tępym wzrokiem. Bije od niej chłód. To ten typ dzieciaka, jakie ogląda się w horrorach.
- Całkiem przerażająco. - Tak wygląda przywitanie ze strony Zee. Wymieniamy spojrzenia i nie wiem czy bardziej chce mi się śmiać, czy uciec od tej dziewczynki jak najdalej.
- Hej, jak masz na imię? - stawiam jednak na typowe zachowanie starszej koleżanki. Małolata nie odpowiada nadal nam się przyglądając. - Mhm, fajnie. Ja jestem Hope, a to Zee.
- Dobra, ustalmy zasady - wtrąca Zee donośnym i pewnym siebie głosem. - Ta szafa, która stoi tutaj - wskazuję na szafę przy moim łóżku - jest moja i Hope, więc nie zbliżaj się do niej i nawet jej nie dotykaj. Stolik też jest nasz i masz nie ruszać naszych rzeczy. Ta szafa - pokazuje teraz na niewiele mniejszy mebel, stojący przy jej łóżku - jest twoja. Możesz w niej chować wszystkie duperele jakie masz. My nie dotykamy twoich rzeczy, bo szczerze, gówno nas obchodzą, a ty nie dotykasz naszych, bo też gówno cię obchodzą. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Jedyne co robi dziewczynka to odwrócenie się do nas plecami. Kładzie się na łóżku, przodem do ściany i najwidoczniej ma nas w głębokim poważaniu.
- Okay, możesz też udawać, że cię tu nie ma.
- Zee, nie musisz być taka niemiła.
- Niech wie gdzie jej miejsce, no co?
Kręcę głową z politowaniem ale i tak się uśmiecham.
- Zareagowałaś tak samo jak ja miałam przyjechać? - zastawiam się.
- Nie. To była inna sytuacja, bo byłam tu sama - siada na swoim łóżku, po czym sprawdza czy w szufladce są wszystkie papierosy - i jesteśmy w tym samym wieku.
- Nie wierzę ci - chichoczę.
- Mówię prawdę! Tylko jak cię zobaczyłam trochę żałowałam, że jesteś biała.
- Cóż, jak ja cię zobaczyłam trochę żałowałam, że jesteś czarna - odgryzam się. Zee rzuca we mnie poduszką niecelnie.
Wtedy drzwi do naszego pokoju otwierają się i staje w nich nikt inny jak Matthew. Ma zapadnięte oczy od braku snu. Minus okulary, plus czapka, zza której jak zawsze wystają kruczoczarne, rozchełstane włosy.
- Hej - mówi, a jego głos jest chrapliwy jakby dopiero obudził się z drzemki. Wstaję i przyciągam wiotkie ciało przyjaciela do ciasnego uścisku. Jego klatka jest twarda i ciepła, pachnie nieświeżo - nie przeszkadza mi to. - Hej, mała.
- Martwiłyśmy się o ciebie.
- Mam problem.
- My też - twierdzi brunetka. - Mamy nową przyjaciółkę.
- Gdzie?
Zee wskazuje łóżko ponad sobą, więc Matt staje na palcach by przyjrzeć się dziewczynce.
- Co z nią?
- Ma trzynaście lat i nic nie mówi - wyjaśniam mu to przyciszonym głosem. Jego twarz krzywi się w grymasie mówiącym delikatnie "niefajnie". - A ty?
Chłopak wolnym krokiem toczy się do mojego łóżka, usiadłszy pociera zmęczoną twarz dłońmi pokrytymi widocznymi żyłami.
- Wiecie, że mam problem z lekami.
- Ćpasz. - Zee na pewno nie jest osobą która owija w bawełnę.
- Wczoraj w nocy zakradłem się do pokoju pielęgniarki po trochę więcej - przyznaje.
- Jesteś idiotą.
- Zee - upominam ją.
- Patric mnie przyłapał. Wszystko widział.
- Co z tego?
- To, że powie wszystko dyrektorowi, a jeśli to zrobi Foster odeśle mnie do domu, matka mnie wydziedziczy i skończę na ulicy.
- Nawet rapujesz - parska sarkastycznie dziewczyna i szczerze nie wiem co ją tak bawi.
- Nie będzie tak, wiesz o tym.
- Będzie - patrzy mi prosto w oczy. - Ona nie może się dowiedzieć.
- To przestań ćpać.
- Przestanę, Zee, obiecuję. Tylko... musicie mi w czymś pomóc - patrzy na nas z wątpieniem. - Foster się o niczym nie dowie, jeśli odbierzemy zioło Patricka od jego przydupasa dilera; żeby to zrobić musimy tej nocy, w okolicach pierwszej a trzeciej wyjść poza ogrodzenie.
- Niby jak zamierzamy to zrobić? - zwężam oczy w małe szparki.
- Ej, ej, czekajcie. Kto powiedział, że my to zrobimy. Hope, on wdepnął w to gówno, więc teraz niech sam pozbędzie się smrodu.
Nie mogę uwierzyć w jej słowa.
- Co ty wygadujesz? Myślałam, że on jest twoim przyjacielem. Po to jesteśmy, żeby mu pomóc.
- To szaleństwo.
- Wszystko co tutaj robimy to szaleństwo. Zrobimy to - postanawiam.
- Okay. Jestem wam naprawdę wdzięczny.
- Zrobię to pod jednym warunkiem - Zee oblizuje pełne usta. - Ty - pokazuje smukłym palcem chłopaka - już nigdy nie doprowadzisz się do tego stanu, wrócisz do domu, a twoja matka i siostry będą z ciebie dumne. Inaczej ja nie biorę w tym udziału.
- Dobrze. Zrobię wszystko. Obiecuję, że tak będzie, tylko pomóżcie mi.
- Więc jak zamierzamy wyjść poza ogrodzenie? - ponawiam pytanie uśmiechając się diabelsko. Jestem gotowa na nową dawkę adrenaliny.