2016-11-23

Epilog

Matthew

Czuję niezwykłą ulgę, dreszcze, które biegną wzdłuż mojego kręgosłupa. Błogi uśmiech chyba przysłania mi całą część twarzy, gdy w brudnym pokoju z zaciągniętymi roletami wciągam do nosa kolejną, białą kreskę za pomocą dolara. Nachodzi mnie nieodparta ochota kichnięcia, lecz udaje mi się to skutecznie powstrzymać. Włączam głośną muzykę, kładę się na łóżku, zapominając o istniejącym świecie. Mam wrażenie jakbym unosił się ponad ziemią, nie dużo, wystarczająco. Kocham to. Nie czuje się tak po niczym innym, chociaż mam marzenie, ukryte głęboko w najciemniejszych kątach swojej podświadomości. Marzenie o tym, aby patrzeć w oczy jakiegoś człowieka i czuć się właśnie w ten sposób, by jedynym wspomagaczem były nasze uczucia i one sprawiały, że unoszę się nad ziemią. Nie dużo... wystarczająco. Czy to nie byłoby piękne? Usłyszeć głos, który wywołuje takie same dreszcze jak po wciągnięciu kreski. Chciałbym kiedyś uzależnić się od kogoś w ten sposób. To sprawia, że powątpiewam w takie doznania. Można się w ogóle zakochać? Czy to coś istnieje, czy jest tylko tworem naszych chorych umysłów?
Nie uzyskam odpowiedzi na te pytania, ponieważ ktoś jak zawsze musi mi w tym przeszkodzić. Nawet nie muszę na nią patrzeć. Wchodzi cicho do pokoju, ścisza muzykę na głośnikach, po czym skrzeczenie fotela na kółkach roznosi się po małym pomieszczeniu.
- Matt, zadam ci pytanie, dobrze? - pyta. Jej głos przesiąknięty jest łzami. Nadal nie patrzę w stronę kobiety, bo to bardzo by mnie osłabiło. - Czy ty w ogóle darzysz mnie jakimiś uczuciami?
Marszczę brwi. Przekręcam głowę w bok, by ujrzeć opuchnięte i zaczerwienione oczy swojej matki. Coś ściska mnie w żołądku, przypominając o takich zwykłych ludzkich uczuciach... poczucie winy, empatia.
- Kocham cię. - Wraz z moimi słowami, więcej słonej cieczy samoistnie wypływa spod jej powiek. - Dlaczego płaczesz?
- Ponieważ wiem, że kłamiesz - niemal szepcze.
Czuje jakby moje serce rozrywało się na dwa kawałki.
- Nie rozumiem dlaczego to robisz - kontynuuje. - Jestem złą matką? Jest ci źle, masz jakiś problem?
Unoszę się do pozycji siedzącej, by wziąć drżące dłonie brunetki w swoje.
- Nie potrafię tego zrozumieć. Przynosisz wstyd dziewczynkom i mi... Ludzie o nas plotkują. Chcę dla ciebie jak najlepiej i ja... Kocham cię, jesteś moim synkiem, powiedz co robię źle, a się poprawię, tylko proszę - wbija zachłanne spojrzenie we mnie - proszę, przestań się tak krzywdzić. 
Zgarniam kruchą sylwetkę mamy w ramiona, bo tylko to mogę zrobić.
- Wiesz, słyszałem, że w Kolorado, jest taki ośrodek - zaczynam. - Mają tam oddział dla osób uzależnionych... Pomyślałem, że długoterminowe leczenie by mi pomogło. Naprawdę nie chcę cię krzywdzić, przysięgam - mówię cicho, usiłując uspokoić drżące ciało. Mama kiwa głową przyznając mi rację i jeszcze bardziej tuląc się do mnie. - Przepraszam.


Spotkanie jego ciepłych ust jest czymś, o czym marzyłem odkąd pamiętam. Nie ma na świecie lepszego uczucia od całowania osoby, którą rzeczywiście chcesz całować, oraz która ma wzajemne zamiary wobec ciebie. Przysięgam, że unoszę się nad ziemią, czując do szaleństwa. Wystarczająco.
Śmieje się, kiedy Brian zębami lekko skubie moją dolną wargę, bo właśnie gniazdo motyli eksploduje z moim brzuchu. Muszę nachylać się do dołu, żeby prawidłowo potrzeć nasze nosy o siebie i naprawdę trudno jest mi uwierzyć, że to w ogóle ma miejsce. Wtedy uświadamiam sobie, jak wiele mogłem stracić, a dzięki osobom wokół mnie, o wiele więcej zyskałem. Nie chcę wracać do przeszłości nigdy więcej. Zostanę tu, póki mogę spoglądać w oczy, wpatrujące się w mnie z uczuciem.





Zee

Dzisiaj ma pojawić się moja nowa współlokatorka. Cieszę się, ponieważ podobno jest w moim wieku, co jest miłą odmianą. Zawsze trafiały mi się młodsze koleżanki. Z takimi nie mogłam rozmawiać na poważnie, bo one niczego nie rozumiały.
Czekam na nową, słuchając muzyki. Specjalnie na tę okazję uprzątnęłam z grubsza pokój i nawet przygotowałam jej łóżko. W moich słuchawkach rozbrzmiewa melodia najłagodniejszych utworów Metalliki, uderzam nogami o materac i oglądam swoje paznokcie. Między końcem jednego utworu, a początkiem drugiego dochodzą mnie głosy z zewnątrz, więc odwracam się w stronę drzwi. Barbara, której nie znam zbyt dobrze, ale słyszałam wiele dobrego o niej i dziewczyna. Moja współlokatorka, ubrana w najzwyklejsze czarne jeansy z dziurami na kolanach i najprostszą, szarą bluzkę z krótkim rękawkiem. Jej proste, w odcieniu ciemnego blondu, długie włosy okalają zgrabnie twarz oraz zasłaniają dekolt. Z twarzy wydaje się naprawdę sympatyczna i choć mogę zauważyć lekką panikę w brązowych oczach, gdy Barbara zostawia nas same nie zmieniam swoich odczuć. Przyglądam się sylwetce nastolatki bacznie, próbując znaleźć coś dziwnego, jednak wszystko w tej skromnej osóbce wydaje się być w porządku. 
Wskazuje jej łóżko w przyjaznym geście. Ta chwieje się na swoich stopach, usiadłszy na materacu, przesuwa subtelnie dłonią po pościeli.
- Jestem Zee. Przez dwa E - uśmiecham się szeroko, w nadziei iż dostanę równie miłą i normalną odpowiedź.
- Hope, miło cię poznać.



Zdaje się, że ja nigdy nie zasługiwałam na nic dobrego. Nawet dobre zakończenia nie są dla mnie, a człowiek w swoim życiu ma ich naprawdę sporo. Zakończenie szkoły, umowy, związku, młodości. Moim jedynym (dobrym) może być już chyba tylko śmierć. Dosyć drastyczne, brzmi to jak sentencja typowej nastolatki. Nie jest to niczym dziwnym, w końcu jestem jedną z nich.
Zakończenie rozdziału pod tytułem "Ośrodek", dla mojej współlokatorki... najprawdziwszej przyjaciółki jaką miałam, też nie jest jak z bajki. Ubolewam nad tym strasznie, bo nie będę miała w kogo ramię płakać wieczorem i skryć się pod obcą kołdrę, czując ciepło drugiego ciała. Chyba, że wcale nie będę musiała tego robić.
Kocham ją. To tak strasznie mnie bolało, kiedy patrzyłam jak błogo roześmiana z wypiekami na twarzy i iskierkami w oczach wracała od swojego chłopaka. Gdy mówiła o nim, z adoracją i opowiadała, o jego pierwszym razie z nią... Uśmiechałam się, żartowałam, dopingowałam jej, w tej samej chwili czując, jak serce rozpada mi się na coraz mniejsze części. Pragnęłam, by ktoś zachwycał się tak mną, mówił o mnie z podekscytowaniem, zasypiał mając w myślach tylko mnie. A najbardziej chciałam, żeby ona zasypiała myśląc o mnie...
Zakochiwałam się w niej z każdym dniem coraz bardziej. Wiedziałam, że to nie mogło się udać - nigdy się nie dowiedziała i uświadomiłam sobie, że wszystko co mówił mi ojciec za dziecka, było prawdą. Pomijając sam fakt śmierci mamy, powtarzał, że nigdy już nie zaznam miłości, że jestem nieudacznicą, oraz że zasługuję tylko na cały ból tego świata.
Wszystkie te oskarżenia stały się genezą mojego bytu, ale jeszcze chwilka... moment i poczuje ulgę. Potrzebuję tego teraz jak nigdy. Marzę żeby Hope, była szczęśliwa z Niallem, jednocześnie pragnę całować jej usta do czerwoności.
Wraz z coraz cięższymi powiekami, czuje się coraz lżej. Nie jestem w stanie nawet zrobić kolejnego nacięcia, pogłębić rany stępioną już żyletką. Chyba nie muszę, czuję jak unoszę się nad ziemią, nie dużo... wystarczająco. Później szum lejącej się wody ustaje. Ciemność, której zawsze się tak obawiałam, teraz staje się azylem, którego nie śmiem opuścić; nie opuszczę już nigdy.





Barbara


- Długo jeszcze? - pyta zniecierpliwiony czternastolatek, gdy nakładam mu farbę na końcówki włosów.
- Jeszcze chwila. I tak musisz trochę poczekać, żeby włosy się zafarbowały - uśmiecham się pod nosem i przyglądam się jego odbiciu w lustrze.
Pracuję w ciszy nad głową chłopaka, zastanawiam się, dlaczego w ogóle chciał to zrobić.
- Auć - słyszę syk z jego strony. Spoglądam na dłonie nastolatka, bawiące się nożyczkami.
- Niall - wzdycham. - Nie baw się tym.
- Krew mi leci - stwierdza. Chcę mi się śmiać, ale powstrzymuję to i zamiast tego, robię mu opatrunek na przeciętego palca kawałkami papierowego ręcznika.
- Gdzie podział się twój anioł stróż?
- Kto to? - pyta.
- To... taki pomocnik Boga, który chroni cię, przed złem - tłumaczę -  żeby nie stało ci się nic niedobrego.
- Och... Można go zobaczyć?
- Uciskaj - zwracam mu uwagę.
- Boli - marudzi. - To można?
- Czasami, pojawia się w postaci innego człowieka. Każdy ma swojego anioła stróża, który nas ratuje.




Hope

Nastaje krótka cisza między nami, dopóki chłopiec nie zbiera się na odwagę, by zapytać:
- To ty jesteś tym aniołem, prawda?
Rozchylam swoje usta, ale nic z nich nie ulatuje z wyjątkiem cichych oddechów. Niebieskie oczy padają na mnie z zapytaniem, po czym znów uciekają jakby bały się dłuższego kontaktu.
- Ponieważ wczoraj mnie uratowałaś - szepce.




Przyglądam się jego drgającym rzęsom, które błyszczą w świetle pełnego księżyca. Ciepłe podmuchy wiatru muskają moje odkryte plecy, gdy nie mogę zasnąć. Chcę mi się płakać, jednak zamiast tego uśmiecham się subtelnie na widok śpiącego przed sobą chłopca. Lekko dotykam zewnętrzną częścią dłoni ciepłego policzka i głaszczę krótkie włoski na skroni. W mojej głowie przewija się taśma ze wszystkimi naszymi wspólnymi wspomnieniami, co robi wszystko trudniejszym.
Kocham cię - myślę i zanim jeszcze zdążam wyjść z pokoju 412 rzucam mu ostanie spojrzenie. Oblewa mnie niewyobrażalny smutek i przygnębienie wraz z odgłosem zamykanych drzwi.
Rankiem, gdy słońce wschodzi coraz wyżej błękitnego nieba, wsiadam do samochodu ciotki Anny, przedtem długo żegnając się z Zee, Thomasem i Barbarą.
Przytulam Zee mocno i za wszelką cenę nie pozwalam łzom spłynąć poza obszar moich powiek. Jej się to nie udaje. Kiedy chcę już odejść, ona łapie mnie za rękę, więc uśmiecham się do niej ciepło, uwielbiając w jak tęskny sposób patrzą na mnie jej oczy, pomimo tego, że jeszcze nie odjechałam.
- Kocham cię - mówi, ściskając moje palce.
- Ja ciebie też - odpowiadam. - Przyjadę niedługo, nie martw się - także posyłam dziewczynie uścisk, który ma dodać jej otuchy.

***

Czasami uświadamiam sobie, że życie składa się z przypływów i odpływów, lecz równie szybko zdążam o tym zapomnieć niesiona chwilą.
Czasami też zastanawiam się, jak to możliwe, że ludzie, o których istnienia nie mieliśmy pojęcia, którzy są zwyczajnymi szarymi sylwetkami wśród tłumów, mogą wylać całą paletę barw na siebie. Jednocześnie stać się czymś nierozłącznym, połączonym niewidzialnym łańcuszkiem z nami. Nie potrafię tego pojąć i być może te rozmyślania biorą się stąd, że dorastam i cały świat staje się z biegiem lat coraz bardziej skomplikowany i niepojęty. W taki sposób pojawiła się Zee i Matthew, i też Niall.
Czasami bywa też tak, że niektóre z tych łańcuszków zrywają się, pod wpływem zbyt dużego napięcia.
Chyba jedyne co teraz wiem, to to, jak ważne jest wybaczanie błędów. Wiem, że stałabym w miejscu, gdybym cały czas chowała urazę. Dlatego wybaczam, stęskniona wtulam się w ramiona, które stały się dla mnie obce, jednak teraz wydają się tak znajome. Łzy ojca wsiąkają w moją bluzkę i wiem, że jest to człowiek z mojego dzieciństwa, którego pamiętam jako tatę, a nie Victora.
Jednak nie jestem w stanie wybaczyć sobie. Dlaczego to takie trudne? Może zbyt dużo wymagam od siebie, chcąc uratować wszystkich od wszystkiego.
Tej nocy zalewam się łzami, stęskniona i zraniona, stłamszona przez emocje. Jedyne czego chcę to zamknąć się w objęciach Nialla, uciec od całego wszechświata i zostać tak na zawsze.
Zamiast tego zostaje mi poduszka i zimna kołdra, pusta połowa łóżka spragniona drugiego ciała.


Koniec


Rozdział 24

Czasami w człowieku budzi się chęć powrotu do rzeczy, nawyków, bądź ludzi, które dawno porzucił. Nie raz jest do dobre, innym razem złe. Ja nie wiem, po której stronie stoi moja decyzja. Zgaduje, że będę wiedzieć po tym jak już zobaczę się z Victorem.
Więzienie skąpane jest we wszelkich barwach szarości. Chronione przez postawnych mężczyzn w czarnych ubraniach, którzy sami wyglądają jak więźniowie. Thomas rozmawia z jednym z nich, wygląda na to, że zna tu wiele osób. Takie miejsca zawsze posiadają specyficzny urok. Podobnie jak szpitale, czy nasze Colorado Springs.
Przez cały czas milczę, dopóki lekarz nie zadaje mi prostego pytania.
- Chcesz być z nim sama, czy zostać z tobą? - kładzie ciężką dłoń na moim ramieniu, po czym spogląda mi w oczy jakby chciał odczytać wszystkie emocje kryjące się pod powiekami. Znalazł ich na pewno dużo, jednak w mieszaninie myśli trudno jest je rozróżnić. Długo zastanawiam się nad tym czego chcę, co nie zdarza mi się często.
- Sama - odpowiadam po czasie, w nerwowym geście odgarniając włosy z ramion, przeczesując je palcami i ciągnąc za nie lekko. Dreszcze tańczą wzdłuż mojego kręgosłupa. Później Thomas i jego znajomy wprowadzają mnie do dużej hali wyglądającej jak stołówka. Jest tu kilkoro ludzi, zajmujących miejsca przy kwadratowych, wyblakłych stolikach z metalowymi nóżkami. Rozmawiają ze skazańcami ubranymi w zużyte, pewnie kiedyś niebieskie uniformy. Niektórzy z nich się śmieją, niektórzy płaczą, parę innych milczy. Siadam przy pustym stoliku i czekam lekko zestresowana. Dłonie oblewają mi się potem i ich temperatura spada. Podryguje nogami pod wpływem stresu, dopóki nie podchodzi do mnie wysoki, chudy, z zapadniętymi policzkami mężczyzna. Oczy ma przepełnione pustką. Przyglądam się mu, tak samo jak on mnie. Włosy zrobiły mu się dłuższe, bardziej zaniedbane. Można spokojnie zawinąć je za ucho prostym gestem. Plaster na brodzie oznacza, że nadal zacina się przy goleniu. Mama zawsze musiała zaklejać jego szramy na twarzy.
Dłonie ma chude i żylaste. Serdeczny palec objęty obrączką - co za hipokryzja, myślę. Wygląda inaczej, niż go zapamiętałam. Nie ma już przebiegłego błysku w oczach, ani zadziornego uśmieszku. Te cechy musiały gdzieś się ulotnić, wraz z biegiem czasu spędzonego w samotni, wśród czterech ścian.
- Wyładniałaś - mówi, przechyliwszy głowę w prawo. Głos Victora w nienaturalny sposób przesiąka chrypką. Patrzenie na tego człowieka powoduje kolejną fale zimnych dreszczy i gęsią skórkę. - Wyglądasz już jak prawdziwa kobieta, a nie dziewczynka.
Zwężam swoje oczy, nie odpowiadając na ten komentarz.
Rozsiadłszy się swobodnie i pewnie na niewygodnym krześle wzdycha, a kąciki wąskich ust unoszą się. W końcu jest u siebie, a nie na gustownym bankiecie. Ja cały czas siedzę sztywno jak na szpilkach.
- Rozumiem. Nie przyjechałaś tu słuchać komplementów.
- Nie - odzywam się.
- Więc jak sobie radzisz? Mieszkasz u babci?
- W ośrodku CS.
Unosi wysoko swoje brwi. W jego oczach pojawia się coś jak smutek, może żal, a może tylko się przewidziałam. Przeciera swoją zmęczoną twarz naciągając skórę. Odcień fioletu i jasnej zieleni robi się bardziej widoczny pod długimi rzęsami mężczyzny.
- Przepraszam, Hope. Nie chciałem, żeby tak to się skończyło. Źle ci tam? Dlaczego nie jesteś u babci?
Przyglądam się mu przez dłużą chwilę. Co to do cholery znaczy, że nie chciał, żeby tak to się skończyło? Analiza tych słów robi z mojego mózgu jeszcze większą papkę, niż była gdy tu weszłam.
- Przestań grać - mówię.
- Co?
- Mówię, że nie musisz już grać dobrego męża i tatusia. To nic nie zmieni - ton utrzymuje stabilny, choć korci mnie, by wykrzyczeć w tą bladą i pomarszczoną twarz jak bardzo go nienawidzę i co mi zrobił.
- Nie gram. Jestem sobą, naprawdę. Nie jestem już taki jak kiedyś. Miałem lekarzy, nie jestem agresywny, nie skrzywdzę nikogo już nigdy więcej, musisz mi wierzyć, jesteś moją córką - argumentuje.
- Nie jestem jak mama, przykro mi. - To wydaje się go zaskoczyć. Mina Victora wygląda jakbym właśnie przebiła mu krtań na wylot ostrym narzędziem. Na chwilę czas się zatrzymał i poczułam satysfakcję z tej reakcji.
- Mówię prawdę, H.
- Przyjechałam, żeby tylko cię zapytać, czy żałujesz - zmieniam temat, ponieważ chcę też jak najszybciej się stąd wydostać. - Szczerze.
Victor patrzy na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Bardzo podobnym do tego, który posyła mi Niall kiedy czegoś nie rozumie.
- Nie panowałem nad swoimi emocjami. Kochałem mamę, wiesz o tym i kocham ciebie - marszczę na niego brwi, wsłuchując się uważnie w każde słowo. - Wiem, że może ci być trudno w to uwierzyć, ale t o jest prawda. Jesteś moją córką i na pewno pamiętasz te dobre chwile. Kiedy w każde twoje urodziny chodziliśmy na wiosenny jarmark i plotłaś wianki z mamą, i jedliśmy watę cukrową...
- Przestań - przerywam mu, ponieważ tak, pamiętam to bardzo dobrze. Wspominałam to nie tak dawno w swoje urodziny, płacząc cicho w poduszkę, tak by nie wybudzić Zee ze snu. Zwracam uwagę na to, jak często powtarza, że jestem jego córką. Szkoda tylko, że on już od dawna jest dla mnie tylko szarym człowiekiem, który zasługuje na cały ból tego świata. Może to zawistne, ale nie jestem w stanie mu wybaczyć i nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Nie zabija się ludzi, których się kocha... Dla mnie mój ojciec jest nie żywy od tak dawna, więc dopiero teraz jestem w stanie zauważyć jak podobni do siebie jesteśmy...
- Musisz coś wiedzieć, Hope - zaczyna od nowa, poważnie i stanowczo z pewnego rodzaju smutkiem wypisanym na twarzy. - Kiedy byłem w twoim wieku i jeszcze młodszy, ojciec znęcał się nade mną i wykorzystywał w każdym znaczeniu tego słowa.
Patrzę na niego przesadnie mrugając i czuje jak łzy zbierają się pod moimi powiekami. Nigdy nie mówił o swojej przyszłości ani o dziadku, nigdy nie miałam okazji go poznać, bo kiedy się urodziłam dawno nie żył. Zasycha mi w gardle i chyba zaraz zwrócę całe śniadanie jakie zjadłam z Matthew i Brianem.
- Psychiatrzy tutaj uświadomili mi, że stąd całe moje zachowanie. Żałuję tego, skarbie. Cholernie żałuję, bo kochałem mamę i wiesz o tym. Wiesz, że nie zawsze było tak jak rok temu.
Samotna łza, spłynąwszy w dół mojego policzka wsiąka w materiał bluzki, jak jego słowa w moją podświadomość. Nie chcę wierzyć w to co mówi, naprawdę nie chcę, lecz jest to takie trudne patrząc na niego - osobę, którą kiedyś kochałam. Mówi prawdę, wspominając, że nie zawsze tak było.
- Nie chciałem jej śmierci i pewnie wiesz, jak bardzo za nią tęsknie - on sam musi otrzeć swoje oczy, by widzieć mnie wyraźnie. On płacze i nie jestem w stanie tego wytrzymać. Opieram łokcie na stoliku, chowam twarz w dłonie i zaczynam swobodnie szlochać. Głośno, zawzięcie, czuje się bezradna, a kiedy do moich uszu dochodzi ciche "przepraszam, że zniszczyłem ci życie", nie potrafię się opanować. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja naprawdę nie wiem, czy on teraz mówi to szczerze, czy tylko się zgrywa, tak jak robił to z mamą przez cały czas. Jak mogę zaufać takiej osobie?
W pewnym momencie czuję ciepłą, otwartą dłoń na ramieniu i znany mi zapach perfum. Thomas szepczę do mnie, że lepiej gdy już pójdziemy. Jestem w stanie tylko kiwać głową zgadzając się, ale boje się zabrać dłonie choćby na centymetr dalej od twarzy. Boje się ponownie spojrzeć w oczy ojca i boje się, że jestem w stanie mu wybaczyć. Czy mama by mu wybaczyła? Niestety nigdy się nie dowiem, a jedyne co wiem, to to, że odchodząc od stolika ze wzrokiem utkwionym we własne buty słyszę "kocham cię, córciu" i to mnie załamuje. Upadam na kolana, jęcząc przeraźliwie przez zaciśnięte od płaczu gardło. Jestem pewna, że wszyscy ludzie w sali zaczęli na mnie patrzeć. Czuję oblegające mnie spojrzenia, ale nic sobie z tego nie robię. Nigdy w życiu jeszcze tak nie płakałam. Mam wrażenie jakby coś rozrywało moją duszę w pół i myślę, czy to już ten moment, w którym drzwi do mojej osoby zatrzaskują się na zawsze i zostaję zamknięta.

___________
Króciutki rozdział przed zakończeniem. Jak wam się podobał? Muszę poinformować Was, że kolejny rozdział będzie epilogiem, na pewno o niebo dłuższym od tego rozdziału. Możecie spodziewać się prawdziwego... wstrząsu.
Od podziękowań na razie się jeszcze powstrzymam i zrobię jedne wielkie na zakończenie tego fanfika, który znaczy dla mnie naprawdę wiele. Nie wiem ile czasu zajmie mi napisanie epilogu, bądźcie cierpliwi, a mogę obiecać Wam, że się nie zawiedziecie :)
Buzi, Wasza Karmen xx

2016-11-13

Rozdział 23

Ciepłe wiosenne powietrze całuje moją twarz, a wiatr smaga włosy gdy spalam różowego papierosa, wychylając się przez duże okno. Obserwuję migające w oddali światła miasta oraz księżyc swobodnie wiszący nad górami. Obłoki udające chmury ślizgają się po czarnym niebie, jak piana u brzegu na morskich falach. Myślę osobie, że gdybym była malarzem, wyszedł by z tego ładny obraz.
- Naucz mnie sztuki kochania / do szpiku kości naucz mnie / kochać - czyta Zee, ze strony swojego notatnika. - Słaby, jednak... końcówka jest dobra.
Obracam głowę, by móc spojrzeć na nią, zlewającą się z mrokiem nocy. Uśmiecham się subtelnie.
- Naucz mnie kochać siebie, nim zbyt mocno pokocham ciebie.
- Pieprzeni poeci - wzdycham, zaciągając się dymem. - Stanisław Lem powiedział, że poeta to taki, co umie w ładny sposób być nieszczęśliwy.
- I miał rację.
Wyrzucam niedopałek papierosa, który ginie w gęstej ciemności. Zamykam okno, pozwalając by ostatnie podmuchy wiatru rozwiały moje włosy, a zapach świeżej trawy załaskotał w nosie.
- Boje się, Hope - mówi przyjaciółka do swoich kolan. Zwracam uwagę na miękkość jej głosu. - Lato już się zbliża, obóz, za chwilę minie rok odkąd tu jesteś. Ty i Matt odejdziecie, zaczniecie prowadzić własne życie... a ja tu zostanę. Sama.
- O czym ty mówisz, głuptasie - siadam na jej łóżku, nogi wkopując pod zagrzaną kołdrę. - Nie zostawimy cię.
- A co, weźmiecie ze sobą? - zaśmiała się dramatycznie.
- Nie... Ale Matt na pewno będzie przyjeżdżać. Ja będę tu co tydzień, ze względu na ciebie i Nialla.
- Będziecie mieszkać w innych stanach.
- Jakoś nie obchodzi mnie to zbytnio - wzruszam ramionami. - Hej, może zrobię prawko.
- Nie pozwolą ci zabrać Nialla ze sobą? Do domu? - pyta.
- Nie, nie sądzę by tak się stało. Uważają, że mam na niego zły wpływ - przewracam oczami. - Nie układa się miedzy nami najlepiej teraz, no wiesz takie zbliżenie mocno na niego działa. Cooper twierdzi, że powinnam się stopniowo odsuwać od Nialla, ale nie mam zamiaru - ciągnę za poszwę, wpatrzona w swoje palce. - Zrobił się bardziej nadpobudliwy, chyba trochę uczuć wywołuje skutki uboczne.
- Niełatwo jest być z psychopatą - podsumowuje w żarcie dziewczyna.
Pocieram dłońmi zmęczoną twarz.
- A kto nim nie jest.
- Racja.
- Wiesz... Każdy ma jakieś swoje dziwactwa, niektórzy bardziej widoczne - inni mniej. Tak naprawdę wszystko jest normalne, tylko ludzie wyznaczyli granicę tej normalności. Po co? Nie wiem. To wszystko komplikuje. Do dupy.
- Albo wszystko jest normalne, albo nic nie jest. Myślisz, że cała kadra ludzi, którzy tu pracują jest normalna? Skarbie, oni mają nasrane w głowach.
- Tak - chichoczę trochę.
- Przynajmniej Matthew wydaje się być szczęśliwy.
- Spędza godzinę dziennie z Brianem, tłumacząc mu potęgi, uuu...
- Ja tam mu zazdroszczę. Przynajmniej może sobie na niego patrzeć przez tę godzinę, dopóki oczy mu nie odpadną.
Uśmiechnęłam się, oczami wyobraźni wspominając poranek, gdy to ja wpatrywałam się zachłannie w długie rzęsy Nialla śpiącego tuż obok. Lubię wracać myślami do tych momentów. Najlepsze są te, z których trwania człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy i kiedy w końcu przeminą, chcę się do nich wrócić tak, że coś ściska się w żołądku. Ściskanie może nie jest takie fajne, ale cała reszta już tak. Od kiedy jestem w ośrodku tych momentów było naprawdę wiele.

***

- Miłość wywołuje naprawdę dziwną mieszankę uczuć i ogromny natłok myśli. Dzieje się tak z każdym człowiekiem, który jest po uszy w drugiej osobie. Dokładnie jak ja z Niallem. Wylewa się nam uszami. Takie coś jest naprawdę ciężko znieść, jeśli jest się z chłopakiem niestabilnym emocjonalnie. Jego zachowanie bardzo się zmieniło, począwszy od pierwszego spotkania po zbliżenie, na które pozwoliliśmy sobie kilka miesięcy temu. Chodzi o to, że Niall nadal trochę boi się uczuć i próbuję przed nimi uciec. Przywykłam do tego i jest to całkowitą normą w naszym związku. Nie boje się tego, co może się z nami stać, bo skupiam się na tym, co dzieje się z nami teraz - mówię, co jakiś czas patrząc w zmęczone codziennością oczy Thomasa. - Nie mogę sobie wyobrazić życia bez niego - uświadamiam sobie to, dopiero po wypowiedzeniu tych słów. Mój mózg na chwilę zaprzestaje swojej pracy, by przetworzyć te wielkie słowa. - Wiem, że powiesz, że nasz związek może być... odbiegający od normy. W porządku, ja i Niall też odbiegamy od normy. Jesteśmy tutaj, w wariatkowie.
Myślę, że toksyczny, to za mocne słowo. Toksyczny związek istniał pomiędzy moją mamą a Victorem. To było chore, ale ja i Niall? Jesteśmy w normalnym związku, a każdy z nich jest pieprzoną parabolą - Thomas zwęża oczy w małe szparki. - No wiesz, falą - pokazuję to dłonią przy okazji trochę się błaźniąc. - Góra, dół, góra i tak w kółko.
- Przypadłość Nialla... Osobowość pogranicza może wywołać u niego różne reakcje, na różne sytuacje - zaczyna spokojnym głosem. - Może być agresywny i piję do tego, że jeśli podniesie na ciebie głos lub cię uderzy... Ze względu na swoje doświadczenia, odejdziesz od niego.
- Nie prawda - kręcę żwawo głową. - Nie. Niall nie jest taki.
- Hope, nie wiesz jaki on jest.
- To ty tego nie wiesz - parskam. - Myślałam, że rozmawialiśmy o tym wystarczająco dużo.
- Co chcesz robić, gdy wyjdziesz z ośrodka?
Wzruszam ramionami.
- Nie wiem - przyznaję szczerze.
Nigdy nie miałam wymarzonego zawodu, nie wiem, czy nadawałabym się do czegokolwiek.
- Może zatrudnię się w jakiejś knajpie, pójdę do szkoły, nie wiem.
- Widzisz w tym wszystkim Nialla? - Thomas ponownie pyta. Zawsze negowałam jego metody, cały czas twierdzę, że marny z niego psychoterapeuta, ale nad tym pytaniem się zastanawiam. Zawsze wyobrażałam sobie nas siedzących w starej, zardzewiałej z biegiem lat huśtawki stojącej na werandzie przed domem babci. Niall będzie brzdąkać na gitarze, a ja słuchać go. Grzać dłonie kubkiem ciepłej herbaty i oglądać słońce znikające za horyzontem pól i łąk. Beztroska i sielankowa wizja. Naprawdę bym chciała tego w ten sposób. Teraz wiem, że nie jest to możliwe, nie teraz, nie za dwa lata, nie wiem kiedy.
- Nie wiem jak to się potoczy - odpowiadam zwyczajnie, choć nadal mam małą nadzieję, że zgodzą się na zabranie Nialla do mojej babci.
- A ja wiem - mówi. - Wyjedziesz, będziesz szczęśliwa, ale będziesz tęsknić. Nawet bardzo, więc wrócisz w weekend pierwszego tygodnia miesiąca, drugi weekend, trzeci, czwarty. I życie będzie toczyć się dalej. Poznasz nowych ludzi i nagle uświadomisz sobie, że to co robisz nie ma sensu. Znajdzie się inny chłopak, który będzie normalny...
- Nie prawda. Tak się nie stanie.
Thomas wzdycha przesadnie.
- Rozpłyniesz się, znikniesz i zostawisz go z rozdartym sercem na dłoni. Nie pozbiera się po tym psychicznie, Hope. O to się boimy.
- A ja zapewniam, że nie zrobię tego - obiecuje mu. Między nami zapada cisza brzmiąca tak jak zawsze. Tykanie zegara odbija się od ścian w mojej głowie. - Chcę odwiedzić Victora.
- Co? - podnosi na mnie oczy pełne zdziwienia.
- Chcę pójść do więzienia, zobaczyć Victora.
- Nie ma problemu. Wystarczy, że zadzwonię i jutro pojedziemy.
Kiwam głową zgadzając się z jego decyzją.
- Co sprawiło, że chcesz to zrobić?
- Nie wiem... Po prostu chcę go zobaczyć. Zobaczyć jak wygląda i czy on - zatrzymuję się marszcząc brwi, na obraz zakrwawionej kobiety upadającej na kafelkowaną podłogę - żałuje tego.
- W porządku. Cieszę się, że chcesz. Stałaś się bardzo silna w ciągu tych dziewięciu miesięcy.
- Wiem - unoszę kąciki ust. - Mogę już iść?
- Tak - odwzajemnia mój gest.
Wychodzę spokojnie, od razu nabierając kierunek na pokój Nialla. Stresuje się, bo wiem, że muszę z nim porozmawiać. Może jednak nie dziś. Mamy jeszcze czas dla siebie.
Rzeczywiście to wydaje się lepszym wyjściem, ponieważ kiedy na niego patrzę, to moje gardło zaciska się i nie potrafię wydać najmniejszego dźwięku. Nie muszę, gdy mogę roztopić się w jego objęciach i odpłynąć choć na chwilę.
Później - powtarzam w swojej głowie.
Dopiero po czasie, zaczynam przetwarzać wszystko co mówił Thomas, kołysząc się w ramionach blondyna. Co jeśli będzie ktoś inny i zranię Nialla? Nie jestem w stanie wyobrazić sobie siebie w myślach, w sercu i objęciach innej osoby. Boje się odległości. Uświadamiam sobie, że wszystko czego chcę, jest tutaj, blisko i mogę usłyszeć bicie jego serca. Wszytko czego chcę, to trwać w naszych zepsutych uczuciach. Zatrzasnąć się i nigdy nie wychodzić. Musimy być szczelnie zamknięci w sobie nawzajem. To tak jakby każdy z nas był drzwiami; nie tymi drewnianymi prostokątami z klamką, nie. Nasze ciało to cela, skrzynia z tak bogatą zawartością, którą jest nasza historia, osobowość, wszelkie emocje jakie jest nam dane odczuwać. Czasami one jak ciężki dym sączą się przez jakiś otwór, głęboką rysę, ranę. Jeśli założymy, że jesteśmy nimi, one naprawdę nie są stabilne. Kruche, dokładnie tak jak nasze kości. W pewnym momencie to wszystko trafia szlag. Zamki pękają, drzwi wyrywają się z zawiasów, cały duch staje się wolny. Zawsze stłamszony, przytłaczany codziennością ulatuje. Każdy człowiek jest zamknięty. Dusza zamknięta w ciele... tak trudno by przesączyła się na zewnątrz, bez wyrwania z zawiasów.
Kiedy wyjadę, zamki Nialla nie wytrzymają takiego przeciążenia.
- Niall? - pytam cicho, oddechem łaskocząc jego szyję.
- Co? - odpowiada po krótkiej chwili zastanowienia.
- Chciałbyś być ze mną?
- Przecież jestem. - Mogę wyobrazić sobie jak pionowa zmarszczka pojawia się między brwiami chłopaka.
- Tak, ale na dłużej. Nie tutaj, tylko gdzieś indziej.
- Nie rozumiem.
- Chodzi o to - odsuwam się odrobinę, by móc widzieć emocje na jego twarzy - że będę musiała wyjechać. Moja terapia niedługo się skończy. - Nie chcę mu o tym mówić, jednak, tak będzie lepiej. On ma prawo wiedzieć.
Niall błądzi wzrokiem po mnie, szukając więcej wyjaśnień. Widzę jak panika rośnie w niebieskich oczach.
- Zostawisz mnie? - jego głos przesiąka zawodem i zmartwieniem.
- Nie - całuję go, utwierdzając w swoich słowach. - Nie zostawię, obiecuję.
- Nie chcę być sam. Proszę, Hope - przytula mnie do siebie zachłannie. Słyszę nierówny oddech uciekający z gardła oraz czuje drżenie ciała pod sobą.

Utonąwszy w lawinie swoich emocji, zatrzaskuje drzwi, już na zawsze pozostawiając nas zamkniętych.